Czy "Kler" może wyrządzić krzywdę Kościołowi?
Do filmu Wojciecha Smarzowskiego podchodzę z ciekawością i spokojem. I dziwią mnie komentarze oburzonych katolików, którzy (w zdecydowanej większości) filmu jeszcze nie widzieli, a już wiedzą, że jest on narzędziem mającym zniszczyć Kościół.
Ostatnie kilka tygodni spędziłem daleko od Polski, daleko od naszych codziennych polskich sporów, w zupełnie innej rzeczywistości, dlatego pewnie też patrzę na dyskusję wokół "Kleru" z dystansem.
Nie rozumiem fali ataku na film, którego - podkreślmy to jeszcze raz - poza małymi wyjątkami prawie nikt nie widział. Nie dlatego, żebym uważał, że na pewno jest to film wybitny, wyważony i rzetelny. Znając poprzednie filmy Smarzowskiego, można się spodziewać, że jego najnowsze dzieło jest ostre, przerysowane i wulgarne. Dużo bardziej cieszyłbym się, gdyby reżyser będący zadeklarowanym ateistą zrobił tak poruszający i głęboki film jak "Ludzie Boga" (francuska produkcja - reżyserem również był ateista).
Jednak nie o sam film, a o wspomniane reakcje katolików - których w internecie mnóstwo - mi chodzi.
Zakładając nawet najbardziej jednostronny scenariusz - czyli film jest antyklerykalny, antykościelny, prześmiewczy, prymitywny i operujący tylko i wyłącznie stereotypami - nie widzę powodu, żeby się nim tak oburzać. Kto nie ma ochoty oglądać tego typu produkcji, niech tego nie robi, przecież nikt nikogo do tego nie zmusza.
Odbiorca świadomy (szczególnie ten wierzący) może wykorzystać obejrzenie takiego (nawet najbardziej stereotypowego) filmu do autorefleksji, zastanowienia się, w jakiej kondycji jest nasz Kościół, i zadania sobie szczerze pytania o to, czy w tych przerysowanych scenach nie ma przypadkiem trochę prawdy. Myślę, że oglądając "Kler", warto mieć w głowie słowa Leszka Kołakowskiego, który w "Mini-wykładach o maksi-sprawach" pisał: "Stereotypy nie są pozbawione praktycznego znaczenia: wiedząc o tym, jak inni nas widzą, na pewno zdobywamy większy wgląd w nas samych, nawet jeśli mniemamy (a tak zwykle mniemamy), że ten obraz jest niesprawiedliwy. Nie tylko można się rozpoznać w zniekształconym lustrze (karykatura jest dobra tylko wtedy, gdy przypomina oryginał), ale samo to zniekształcenie, przez to, że przesadnie ukazuje pewne właściwości obiektu, może być użyteczne i przyczynić się do lepszego samo zrozumienia".
Co do tego, że z Kościołem nie wszystko jest w porządku i Smarzowski nie wziął sobie tematów z księżyca, chyba każdy uczciwie myślący człowiek raczej się zgodzi. Mówi o tym papież Franciszek, wytykając księżom ich przywary oraz ostrzegając przed klerykalizmem. A w ostatnich tygodniach przytłaczają nas przerażające i mroczne informacje o skali skandalów pedofilskich, w które zamieszane jest duchowieństwo na całym świecie. Z kolei chciwość, pycha, samozadowolenie i pijaństwo - to problemy, z którymi mierzą się nie tylko księża, ale z racji tego, że obdarza się ich dużym zaufaniem, kiedy któraś z przywar przenika świat duchowieństwa, jest to o wiele bardziej rażące.
Czy "Kler" może wyrządzić krzywdę Kościołowi? Moim zdaniem absolutnie nie. Nawet jeśli ludzie w kinach zobaczą obraz skrajnie nieprzychylnie przedstawiający księży, to jeśli z naszą wspólnotą i duchowieństwem wszystko jest dobrze, to widz filmu po spotkaniu na żywo jakiegoś księdza, biskupa, zakonnika albo jakiejś zwykłej, świeckiej osoby wierzącej przekona się, że rzeczywistość jest zupełnie inna od tej przedstawionej przez reżysera. W Piśmie Świętym jest przecież napisane, że nas, chrześcijan, rozpoznaje się po tym, jak żyjemy, jak potrafimy się (i innych, nawet nieprzyjaciół) wzajemnie kochać i jak potrafimy służyć.
Sam w ostatnich tygodniach przynajmniej kilka razy byłem świadkiem tego, jak zetknięcie z duchownym z powołania robi dobrą robotę.
Tydzień temu na spotkaniu Zupy na Plantach w Krakowie pojawił się kardynał Konrad Krajewski, jałmużnik papieski. Przyszedł po cichu spotkać się z naszymi bezdomnymi przyjaciółmi i wolontariuszami. Pytał, czy może potowarzyszyć w spotkaniu, a potem przyglądał się, podchodził do nieznajomych, chciał wiedzieć, jak się czują i co u nich słychać. Był zainteresowany tak naprawdę. Przekazał pozdrowienia od papieża Franciszka i wrzucił trochę euro do zupowej skarbonki. Na Plantach przyjęła go Natalia, jedna z wolontariuszek Zupy. O spotkaniu mówi tak: "Jestem niewierząca, ale od razu go poznałam. Choć spontaniczne wizyty wysoko postawionych kościelnych hierarchów nie zdarzają się często, czułam, że dla niego to naturalne. Wpadł do nas tak po prostu. W koszuli z koloratką, bez pompy".
Drugi przykład sprzed kilku dni. Też z Plant. Odwiedził nas młody albertyn. Chwycił za gitarę, usiadł wśród bezdomnych i zaczął z nimi śpiewać ich ulubione hity w stylu "Whisky". Inny wolontariusz Zupy podszedł do mnie wtedy i powiedział: "Takich zakonników potrzebujemy".
I jeszcze dwa przykłady. Z mojego wyjazdu do Brazylii. Spędziłem tam kilka ostatnich tygodni w małej fraterni prowadzonej przez braci z Taize. Patrzyłem na ich sposób życia, na ich prostą modlitwę, pracę, na to, jak wiele dają z siebie ludziom, wśród których żyją, jak dbają o nastoletnie, samotne matki i ich dzieci, żyjące w skrajnym ubóstwie, jak starają się budzić nadzieję w okolicy, gdzie wszystko dookoła mówi, żeby ją porzucić. Spotkałem też belgijskiego księdza, który zostawił swoją wygodną pracę w kurii w Salwadorze i z własnego wyboru zamieszkał w ruinach kościoła razem z bezdomnymi, żeby dzielić ich trudne doświadczenia i ich wspierać.
Takich księży i zakonników dziś bardzo potrzebujemy. Wiernych Ewangelii, dostrzegających problemy zwykłych ludzi, potrafiących (i kochających!) służyć. Zresztą dotyczy to nie tylko duchowieństwa, ale nas wszystkich. Jeśli ludzie będą spotykać takich chrześcijan, to żaden seans w kinie ich do Kościoła nie zniechęci. Problemem nie jest więc treść filmu, ale to, w jakim stanie naprawdę jest nasza wspólnota. Jeśli ktoś wyrządza Kościołowi jakąś krzywdę, to robimy to my sami, oddalając się od życia radami ewangelicznymi.
Piotr Żyłka - redaktor naczelny DEON.pl, współautor "Życia na pełnej petardzie". Ostatnio ukazała się jego najnowsza książka "Łobuzy. Grzesznicy mile widziani". Jeden z inicjatorów ruchu społecznego Zupa na Plantach
Skomentuj artykuł