Aby celebrować liturgię autentyczną, musimy wyjść poza martwe i defensywne zapisy, które tworzą Kościół zamknięty, zwrócony ku swojej przeszłości.
W nauczaniu i przepowiadaniu papieża Franciszka zagadnienie liturgii nie pojawia się w formie bezpośrednich wskazówek i wytycznych. Widoczne jest ono jednak w konkretnej praktyce. Można w niej dostrzec rzeczywistość, która ukształtowała Jorge Bergoglia. Jest on dzieckiem Soboru i widać to niemal w każdym jego słowie oraz w sposobie, w jaki celebruje liturgię. Poczynając od codziennych Eucharystii sprawowanych w kaplicy Domu św. Marty, poprzez środowe audiencje, niedzielne homilie, jak też przemówienia kierowane do poszczególnych grup wiernych oraz rozporządzenia o charakterze ściśle liturgicznym (np. zmiany w obrzędzie umycia nóg), w sposób klarowny widzimy, że Franciszek celebruje liturgię z "radością Ewangelii".
Nie możemy jednak ograniczyć się tylko do tego stwierdzenia. Jego programowy tekst, jakim jest adhortacja "Evangelii gaudium", zarysowuje główne linie przejęte z całej tradycji Kościoła. Na przykład sformułowania "Kościół wychodzący" lub "szpital polowy", które domagają się ponownego odkrycia zasadniczej więzi istniejącej pomiędzy liturgią a życiem oraz liturgią a kulturą. Wymóg ponownego odkrycia i odnowienia owych więzi dostrzec można w projektach, jakie Franciszek pragnie wcielić w życie, jak chociażby decentralizacja kurii rzymskiej i przesunięcie prerogatyw dotychczas zarezerwowanych dla Rzymu na rzecz regionalnych konferencji episkopatów, w tym także kompetencji o charakterze ściśle doktrynalnym. Z dużym odzewem i falą krytyki spotkał się już sam zamysł takiej decentralizacji zawarty w EG, a dotyczący niektórych obszarów doktryny oraz sposobu wykonywania zadań przez Magisterium.
Odbiega to zasadniczo od tego wszystkiego, co w zakresie liturgii istnieje już od 15 lat (od 2001 r.), czyli od chwili, kiedy V Instrukcja wykonawcza reformy liturgicznej "Liturgiam authenticam" zablokowała jakąkolwiek próbę autentycznej inkulturacji liturgii. Projekt stworzenia języka liturgii według wzoru hermetycznej i statycznej łaciny, który faworyzował tłumaczenia dosłowne, będące sztywną kalką językową, i domagał się wręcz, aby języki mówione przejęły także strukturę i figury retoryczne języka łacińskiego, od samego początku nie miał fundamentów antropologicznych i lingwistycznych, nie posiadał też swego odniesienia do tradycji Kościoła.
Nigdy w historii tak mocno nie pogardzano bowiem językiem odbiorców. Wymagano niejako, aby do zrozumienia tłumaczenia konieczna była znajomość tekstu oryginalnego. Oto nagle język, którego żadna matka nie przekazuje swoim dzieciom, ucząc je mówić, stał się tym jedynym i decydującym kryterium mającym kształtować języki żywe. Kto mógł wymyślić tak zawiły "system autoreferencjalny"? Jeśli "kontrolującym systemem" jest język pozbawiony przyszłości, jakim jest łacina, która już się nie rozwija (i właśnie dlatego dla wielu stała się elementem zabezpieczającym, jako język pozbawiony dalszej historii), ile jeszcze będzie musiała czekać tradycja, aby i ona ostatecznie znalazła swe miejsce w muzeum figur woskowych?
Po 15 latach burzliwej kariery "Liturgiam authenticam" ostatecznie dopłynęła do portu. Jednak już od samego początku jej ogłoszenie spotkało się z szeroką falą krytyki, zarówno ze strony teologów, jak i duszpasterzy, ale rok po roku dokument ten ukazywał, jak teoretycznie jest słaby i praktycznie niewykonalny. Tam, gdzie za wszelką cenę starano się wcielić w życie to, co teoretycznie jest wątpliwe i praktycznie odrealnione, rezultatem były dokumenty formalnie poprawne - zgodne z linią nakreśloną przez prawo - jednak pozbawione jakiejkolwiek więzi z żywym językiem, życiem i wiarą osób celebrujących liturgię i uczestniczących w niej. U podstaw zaś tego całego zamieszania nie był i nie jest jakiś błąd filologiczny, ale błąd teologiczny i antropologiczny: koncepcja sztywnej tradycji i błędne przeświadczenie, że osoba wierząca, podmiot uczestniczący w liturgii stanowi nieistotny element celebracji.
W związku z ukazaniem się tego dokumentu większość biskupów znalazła się między młotem a kowadłem: z jednej strony pragną oni nadal być posłuszni Rzymowi, z drugiej zaś - chcą służyć wierze powierzonych im osób. Wiedzą dobrze, że jeśli będą posłuszni Rzymowi, wyprodukują teksty nie do użycia, jeśli zaś celem ich działań stanie się rzeczywisty wzrost ich Kościołów, to muszą odejść od kryteriów nakreślonych przez Rzym. Tak więc rozwiązaniem - jedynie możliwym - stała się bierność i stagnacja. O nic nie prosi się już Rzymu i w ten sposób zostaje zablokowany cały ten błędny proces centralnego sterowania, co chroni jednocześnie przed dwoma niebezpieczeństwami: by nowe inicjatywy (ewolucja) nie prowadziły do uwstecznienia (inwolucji), a posłuszeństwo Rzymowi do jeszcze większego zamieszania wśród wierzących, wywołując radość osób o zapatrywaniach sekciarskich. Radykalizm tłumaczenia dosłownego V Instrukcji powoduje bowiem coraz większe podziały i zniechęcenie, przed czym zresztą przestrzegano 15 lat temu.
Widzimy teraz, że uczuciem dominującym wśród osób odpowiedzialnych w Konferencjach Episkopatów jest strach. W ciągu 15 lat dokument, jakim jest "Liturgiam authenticam", wywołał wśród hierarchów prawdziwy "angor liturgicus", niepokój i cierpienie, czego nie można już dłużej wytrzymać. Radość Ewangelii nie może bowiem współistnieć ze strachem liturgii. Jeśli liturgię przeżywamy jako "luctus et angor" ["smutek i niepokój"] - tak pierwotnie miał brzmieć tytuł soborowej konstytucji zamieniony później na "Gaudium et spes" - jak możemy dostroić się do programu odnowy, do "gaudium" i "spes", czyli do wartości, na które Franciszek zwraca szczególną uwagę w swoim programowym dokumencie?
Tekst "Evangelii gaudium" mówi o Kościele wychodzącym, czyli zdolnym przeżywać autentyczną liturgię. Jednak aby celebrować liturgię autentyczną, musimy wyjść poza martwe i defensywne zapisy zawarte w "Liturgiam authenticam", które tworzą Kościół zamknięty, zwrócony ku swojej przeszłości, gdzie liturgię sprowadzono do rekwizytu zamkniętego w pomieszczeniach muzeum diecezjalnego, z klimatyzacją i kuloodpornymi gablotami.
Stajemy zatem przed alternatywą będącą conditio sine qua non: albo zostanie przygotowana VI Instrukcja wykonawcza reformy liturgicznej, albo też na zawsze zdominują nas strach, paraliż i stagnacja. Nadal też urzędnicy rzymscy, zamknięci w swoich biurach, wydawać będą wyroki odnośnie do pojedynczych słów, form znaku pokoju, rodzajów śpiewu lub też niedokładności w tłumaczeniu w stosunku do łacińskiego oryginału... Będą wydawać werdykty ze wzrokiem skierowanym ku przeszłości, bez radości, z lękiem, aby nie doszło do nadużyć, bez uwzględnienia konkretnych zwyczajów lokalnych, z pominięciem żywego doświadczenia kobiet i mężczyzn.
Sami urzędnicy są tu jednak największymi ofiarami, gdyż to V Instrukcja zmusiła ich do takiej pracy. Teraz nagle szeroko otwierają oczy i głęboko wciągają powietrze, bo oto otrzymują od papieża list, w którym zwraca się do nich z wyraźną prośbą, aby dokonali zmian w jednej rubryce. A przecież to właśnie zadaniem Kongregacji powinno być stymulowanie lokalnych Kościołów, otwieranie nowych dróg, promowanie zmian. Jak to możliwe, że w Kościele, o którym mówi się, że jest wychodzący, istnieje Kongregacja wyspecjalizowana jedynie w zamykaniu pancernych drzwi oraz w konstruowaniu nowych systemów alarmowych?
Myślę, że jeśliby doszło do opracowania i przyjęcia nowej Instrukcji, to i w Kongregacji odnaleziono by "powołanie do radości". Zbyt dużo bowiem traci się energii, aby wcielać w życie to, czego wcielić w życie nie można; to, co w sposób zły i niewykonalny zostało przygotowane, tak teoretycznie, jak i praktycznie.
Czasy, w których przyszło nam żyć, nie potrzebują "lamentacji na temat liturgii", lecz hymnów radości. Jestem przekonany, że znalazłoby się wielu ekspertów, teologów i duszpasterzy gotowych do wspólnego opracowania tekstu nowej Instrukcji, która wcieliłaby "Evangelii gaudium" w tak ważną przestrzeń, jaką jest liturgia. Potrzebujemy tekstu, który byłby "Sacrae Liturgiae Gaudium" [Radością Świętej Liturgii]! Niech już nadejdzie koniec tych dyscyplinarnych i instytucjonalnych skurczów generujących tylko paraliż, powodujących stratę czasu. Nie prowadzą one do radości, a rodzą jedynie obawy, nie dają nadziei, lecz potęgują tylko rozpacz.
Zamiast więc tworzyć "nierzeczywistość", jaką są sztuczne języki będące kalką łaciny, które nie istnieją i które nigdy istnieć nie będą, nawet jeśli Kongregacja wyda stosowny dekret, wsłuchajmy się w zaproszenie: by dać pierwszeństwo życiu, by wyjść z obrębu murów, które sami sobie wybudowaliśmy, by zacząć oddychać świeżym powietrzem, by zacząć mówić językiem żywym, by stanąć pośród braci tak blisko, aby w końcu przesiąknąć ich zapachem. Napiszmy nową Instrukcję! To jedyny sposób, aby zwyciężył zdrowy rozsądek.
Andrea Grillo - włoski teolog i liturgista, profesor Papieskiego Instytutu Liturgicznego w Rzymie. Tekst pierwotnie ukazał sie na stronie czasopisma "Revista Europea de Cultura". Autor odnosi się w nim do obowiązującej obecnie Instrukcji wykonawczej reformy liturgicznej z 28 marca 2001 r. "Liturgiam authenticam", wyznaczającej nowe zasady tłumaczeń tekstów liturgicznych. Zasady bardzo rygorystyczne, które w praktyce kreują martwy język będący sztywną kalką języka łacińskiego. W czasie Mszy świetej sprawowanej przez papieża Franciszka w San Cristóbal de Las Casas w Chiapas (Meksyk) używano w liturgii nie tylko języka hiszpańskiego, ale także języków tubylczych Indian zamieszkujących tamtejszy obszar: tzeltal i tzotzil. Języki te od ponad dwóch lat są zaaprobowane w liturgii. Jednakże nadal pozostaje otwarta kwestia zgodności tych tłumaczeń z oryginałem tekstu liturgicznego w języku łacińskim.
Tłumaczenie: Kasper Mariusz Kaproń OFM
Skomentuj artykuł