Kard. Ravasi cytuje Brechta
Od jakiegoś czasu w najróżniejszych sytuacjach przychodzą mi na myśl słowa Jezusa, przypomniane przez Jana Pawła II w pierwszym akapicie Listu apostolskiego "Novo millennio ineunte" wydanego na zakończenie Roku Jubileuszowego 2000. "Gdy przed Kościołem otwiera się nowy etap drogi, rozbrzmiewa w naszych sercach echo słów, jakimi pewnego dnia Jezus, skończywszy przemawiać do tłumów z łodzi Szymona, wezwał Apostoła, aby «wypłynął na głębię» na połów ryb: Duc in altum. Piotr i jego pierwsi towarzysze zaufali słowu Chrystusa i zarzucili sieci. «Skoro to uczynili, zagarnęli (...) wielkie mnóstwo ryb»" - napisał Papież.
Przyznam, że szczególnie często przypominają mi się te słowa, gdy słucham wystąpień na przeróżnych katolickich i kościelnych konferencjach, sympozjach itp. Pojawiają się nagminnie, gdy sięgam do katolickich i kościelnych mediów, zwłaszcza tych przeznaczonych dla tzw. zwykłych katolików, ale nie tylko. No i, co tu kryć, brzmią mi w głowie podczas kazań i homilii, z którymi mam częste okazje na rozmaite sposoby się zapoznawać. Kilka razy w życiu zdarzyło mi się, że, słuchając jakiegoś duchownego, mruczącego coś smętnie do mikrofonu, o mało nie krzyknąłem: "Człowieku, wypłyń na głębię! Przestań sam tkwić na płyciźnie i trzymać nas wszystkich w tym brodziku".
Gdy podczas pewnego poważnego katolickiego sympozjum podzieliłem się swoim problemem dotyczącym pogłębienia wypowiedzi przedstawicieli mojego Kościoła z pewnym kościelnym dostojnikiem, usłyszałem w odpowiedzi: "A czegóż ty się spodziewasz, skoro oni sami pod względem duchowym, intelektualnym i pod względem znajomości kulturowego oraz cywilizacyjnego dorobku ludzkości są płytcy, jak ta kałuża na betonie przed budynkiem". Przyznam, że bardzo niemile dotknęła mnie ta diagnoza. Uznałem ją za krzywdzącą, mimo cierpień, jakich doznawałem, słuchając kolejnych prelegentów, ślizgających się sprawnie, choć mało zgrabnie po powierzchni omawianych zagadnień.
Długo powstrzymywałem się od publicznego poruszania tematu, ponieważ nie chciałem, aby mój głos w sprawie panoszącej się płycizny został potraktowany jako kolejne zwyczajowe i szablonowe marudzenie na poziom kazań i homilii wygłaszanych w polskich świątyniach. Tym bardziej, że moje spostrzeżenia i refleksje nie ograniczają się tylko do tego, co słychać z ambon, ale dotyczą szeroko pojętego dyskursu katolicko-kościelnego, w tym również sposobu argumentowania w ogólnospołecznych debatach dotyczących kwestii fundamentalnych, na przykład bioetycznych.
Gdy jednak wreszcie, po kolejnym bolesnym doświadczeniu na tym polu, postanowiłem publicystycznie zająć się tym zagadnieniem, natrafiłem na dokonane przez Radio Watykańskie streszczenie jednej z nauk wygłoszonych w ostatnich dniach przez kard. Gianfranco Ravasi podczas watykańskich rekolekcji dla Papieża i Kurii Rzymskiej. Snując rozważania o postaci Mesjasza w Psalmach przewodniczący Papieskiej Rady Kultury w jednej z porannych medytacji poczynił dygresyjne spostrzeżenie, że paradoksalnie z większą pasją wyrażają się niekiedy o Chrystusie ci, którzy pozostają od Niego daleko, lecz głęboko odczuwają Jego potrzebę. Dla uzasadnienia swej uwagi posłużył się cytatami wziętymi z dwóch pisarzy, którzy według niego nigdy nie mogli się spodziewać, że będą przytaczani w rekolekcjach dla Papieża. Zacytował Bertolta Brechta i Franza Kafkę.
- Osobiście jestem głęboko przekonany, że wielcy geniusze ludzkości, nawet jeśli są dalecy, pozostają jednak przeniknięci tajemnicą Chrystusa. Ich świadectwa pokazują nam, jak bardzo chłodni bywamy w naszym świadectwie o Chrystusie. Jak często nasze nużące homilie nie są w stanie przekazać prawdziwego zjednoczenia z Chrystusem, prawdziwej namiętności do Chrystusa. Wierni są na to bardzo wyczuleni. W mig rozumieją, kiedy ktoś przy kazaniu popada w rutynę, a kiedy wkłada w homilię całe serce - powiedział kard. Ravasi.
Przeczytałem i pomyślałem, że problem braku głębi, z którym postanowiłem się zmierzyć, to tylko czubek góry. Lodowej.
Skomentuj artykuł