Katolicy niewolnicy. Szynka ważniejsza niż miłość?
Nie wierzę w Boga, który chciałby, żeby szynka w piątek stała się dla nas powodem do wielkich wyrzutów sumienia albo wielkim wyzwaniem. On szuka przyjaciół, nie niewolników.
Wszystko, czyli nic
Jak sport to minimum pięć razy w tygodniu, obowiązkowo siłownia plus basen, a w międzyczasie "skalpel" z Ewą Chodakowską, jak post to tylko o chlebie i wodzie (a najlepiej sama woda), jak prawo jazdy to zdane za pierwszym razem i bezbłędnie. Jak związek to na całe życie, jak babeczki to bez zakalca, minimalnie zepsute od razu lądują w koszu…
Jak można w jednym zdaniu łączyć zakalec i miłość? Też się zastanawiam, choć mam wrażenie, że metoda "wszystko albo nic" oblewa prawie każdy egzamin. Przynajmniej w moim życiu ta strategia nie realizuje żadnych celów.
Pomiędzy "wszystkim" a "niczym" znajdują się rzeczy zwyczajnie dobre. Szczęściodajne. Wystarczające. Od kiedy to odkrywam, uczę się przyjaźnić ze sobą i odpuszczać innym. Okazuje się, że basen dwa razy w tygodniu też jest ok, niezdany egzamin pomaga w doskonaleniu - tym razem sztuki odpuszczania, a w sąsiedztwie mieszka człowiek, który woli babeczki z zakalcem niż bez.
Wiem, jak to jest być we własnoręcznie stworzonych niewolach. W codzienności, w relacjach. I choć rozumiem już, że wolność smakuje lepiej, moje leniwe serce nie raz i nie dwa tęskni za "Egiptami - domami niewoli". Czasem nawet rozumiem Izraelitów, którzy błądząc na pustyni, rozważali powrót do faraona. Bo tam było bezpieczniej, bo znali plan dnia i nie tracili kontroli, wiedzieli, co ich czeka...
Tylko po co zgadzać się na pozory szczęścia?
Katolicy niewolnicy
Odwiedzałam kolegę w szpitalu, wychodziłam około 20 i wspomniałam, że zostałabym dłużej, tylko że nie byłam jeszcze na Mszy. Pan, który leżał z nim w sali, rzucił na pożegnanie: "niewolnicy". W drodze myślałam: "chcę czy muszę", "chcę czy muszę"…?
Rok temu, w Wielki Piątek, odpisywałam na redakcyjne maile. Jeden z nich był od kobiety w ciąży, która po przeczytaniu artykułu o "zasadach postu", pytała, co się stanie, jak nie da rady, bo wie, że potrzebuje regularności i określonej ilości posiłków, a nie ma już czasu skonsultować tego z księdzem.
Między innymi dlatego mam małą alergię na teksty dotyczące postnych reguł, mimo, że wiem, że czasem się przydają. Nie rozumiem, kiedy w jednej diecezji biskup "pozwala" jeść mięso, wydając "specjalne oświadczenie", a w innej nie. Nie wierzę w Boga, który chciałby, żeby szynka w piątek stała się dla nas wielkim wyzwaniem albo powodem do wielkich wyrzutów sumienia.
Bóg nie żąda od nas postu, równocześnie Pismo Święte mówi o nim jako o czymś dobrym. Ludzie wierzący pościli na przykład przed podjęciem ważnych decyzji (por. Dz, 14,23). Post i modlitwa często idą w parze (por. Łk 2, 37). Jezus wyjaśnia uczniom, jaki moment jest dobry na post: «Czy goście weselni mogą pościć, dopóki pan młody jest z nimi? Nie mogą pościć, jak długo pana młodego mają u siebie. Lecz przyjdzie czas, kiedy zabiorą im pana młodego, a wtedy, w ów dzień, będą pościć»" (Mk 2, 19-20). Warto znaleźć osobistą odpowiedź na pytanie: dlaczego poszczę?
Bywamy w tym niezdarni. Skoncentrowani na talerzu. Zestresowani i przestraszeni. Zamiast na Nim, skupiamy się na sobie. A post to próba pokazania, że relację z Bogiem traktujemy na poważnie. Że nam też zależy. Wierzę, że to dobre narzędzie, bo gdyby tak nie było, Jezus dałby nam znać. Jemu chodzi o nas, a nie o zasady. Chce nas prawdziwych, z całą paletą rozczarowań, słabości, pytań i porażek. Pomysły na post mają nam pomagać, nie mogą być jak cele. Łatwiej się pości i w piątek nie je mięsa z miłości, nie ze smutnego obowiązku albo strachu przed karą. Przyjaciół nie chcemy rozczarowywać, a w dobrych relacjach nie ma miejsca na lęk, bo przestrzeń wypełnia bliskość.
Zakochany skazaniec
Jak myślę o historiach relacji opisanych w Starym Testamencie, to widzę Boga, który zachowuje się jak zakochany, a Jego oferta miłości ciągle jest odrzucana. Izraelici okazują się nieznośni, a On nie przestaje szukać ludzi, którzy będą gotowi powiedzieć Mu tak.
"Mnie opuścili. Źródło wody żywej" (por. Jr 2, 13) - mówi Jahwe w Księdze Jeremiasza i nie poddaje się w kochaniu. Bez przerwy "pociąga człowieka ludzkimi więzami i są to więzy miłości" (por. Oz 11, 4).
On uwodzi miłością, nie zasadami. Przekonuje, że chce przyjaciół (por. J 15,15). Że nie jesteśmy już przybyszami, ale współobywatelami świętych i domownikami Boga (por. Ef 2, 19), pozwala mówić do siebie "Abba", czyli "Tato".
"Gdy jednak nadeszła pełnia czasu, zesłał Bóg Syna swego, zrodzonego z niewiasty, zrodzonego pod Prawem, aby wykupił tych, którzy podlegali Prawu, abyśmy mogli otrzymać przybrane synostwo. Na dowód tego, że jesteście synami, Bóg wysłał do serc naszych Ducha Syna swego, który woła: Abba, Ojcze! A zatem nie jesteś już niewolnikiem, lecz synem. Jeżeli zaś synem, to i dziedzicem z woli Bożej (Ga 4, 4-7).
Jego Słowo ma moc. Jeśli tylko potraktujemy je na serio, bez żadnego "ale". Podoba mi się wyjaśnienie Marcina Jakimowicza, który opisał, czym różni się syn od najemnika: Najemnik każdego dnia stara się zapracować na przychylność nieba. Pyta zalękniony: "Przepraszam, czy mogę?" , "Jesteś ze mnie zadowolony?". Syn podchodzi i bierze z półki. Najemnik robi rzeczy dla Boga, syn "od Boga". Dysponuje tym, co znajduje się w Królestwie (usłyszał przecież "dziecko wszystko, co mam, do ciebie należy). Nie prosi o uzdrowienie, ale ogłasza je w imieniu Jezusa. Nie błaga o błogosławieństwo, ale błogosławi. Co zmienia się w jego posłudze? Wszystko.
Nie ma żadnego "game over"
Wielki Piątek mógłby wystartować w rankingu na najsmutniejszy dzień w roku. I byłby jedną wielka rozpaczą, gdyby Bóg śmiercią zakończył Paschalne Misterium. Gdyby nasze życie było jak gra komputerowa, w której mamy "trzy życia", a ostatnie potknięcie sprawia, że wyskakuje czarne tło z napisem "game over".
Stare Przymierze nie podziałało, ale Bóg się nie poddał. Postanowił umrzeć i zmartwychwstać. Tam, gdzie my często już skończyliśmy, On dopiero zaczyna. W pracy nad wadą nie do zniesienia, w dbaniu o relację, w której krzyczymy, że miłości więcej nie będzie, w wybaczeniu po raz 78. Pustynię zamienia na zroszony ogród, serca z kamienia na serca z ciała, ożywia nasze wyschnięte kości. Triduum Paschalne to czas, kiedy wszystko w kosmosie staje się nowe. Krew Jezusa sprawia, że absolutnie wszystko staje się NOWE.
Bóg chce, żebyśmy umieli być Jego przyjaciółmi. Chce bliskości i nieudawania. Mówi: chodź, stworzę cię na nowo! I nie wypomina grzechów. Co najlepsze, ta historia się nie kończy. Ona trwa. Bo ciągle czekamy na Chrystusa, który wraca w chwale.
Wolność, która jest owocem Ducha, nie zmieści się w słowach. Daje ją tylko Jezus. A razem z nią codzienna presja znika szybciej niż bańki mydlane, łatwiej odpuścić i innym, i sobie, mniej martwią zasady, których sterylne przestrzeganie i tak od zawsze było zbyt trudne. Nie ma już nawet ochoty na wypruwanie sobie żył w życiu i w pracy (co nie znaczy, że nie warto się starać!). Prosisz i przyjmujesz. Do pokoju, w którym było duszno i ciemno, wpada trochę słońca i świeże powietrze. Można oddychać pełną piersią i w końcu uwierzyć, że "Łaską jesteśmy zbawieni przez wiarę. A to pochodzi nie od nas, lecz jest darem Boga" (Ef 2, 8).
I nie móc się doczekać, kiedy wróci w chwale. Jezu, marana tha.
Edyta Drozdowska - redaktorka DEON.pl, prowadzi dział Inteligentne Życie
Skomentuj artykuł