Kłopoty z symetryzmem
Stojącym pośrodku najbardziej się obrywa. Są bezbronni, bo nie mogą się schować za podwójną gardą wyzwisk i złośliwości.
To bardzo szlachetnie stawać pośrodku zwaśnionych stron i próbować zrozumieć obie. Tłumaczyć racje przeciwników, mediować, wygaszać spór… – czyż to nie jest zadanie dla obdarzonych nieprzeciętnym charakterem? Ludzie i organizacje są gotowe zapłacić niemałe pieniądze za doprowadzenie do pojednania.
A z drugiej strony stojącym pośrodku często najbardziej się obrywa. Są niejako bezbronni, bo nie mogą się schować za podwójną gardą wyzwisk, złośliwości, oskarżeń ani odmawiania wszelkiego kontaktu i dialogu. Muszą z definicji szukać okazji do rozmowy, być uprzejmi, cierpliwi, nie odpłacać pięknym za nadobne. Do tego są postrzegani jako przedstawiciele tej drugiej strony (schowanej za brakiem bezpośredniego kontaktu) i dlatego sypie się na nich to wszystko, co zarzuca się tym, których poniekąd reprezentują.
Pierwsza tura wyborów pokazała, że szukanie trzeciej drogi ciągle nie jest zbyt popularne. Dlaczego? Może trąci naiwnością. Niewielu wierzy, że to możliwe. Zresztą kampanie wyborcze raczej starają się rozbujać emocje, a „posługa jednania” wymaga trzymania ich na wodzy.
Do tego obie skrajne strony patrzą na to trochę tak, jakby patrzyło się na kogoś, kto chce pojednać gangsterów i policjantów. Można przytaczać różne racje gangsterów, pokazywać, jak cierpieli w dzieciństwie, w jakiej biedzie się wychowali i wśród jakiej przemocy ulicznej, jak rodzice ich bili. Można pokazać dysfunkcyjność państwa, że zbyt duże podatki, że nie można uczciwie zarobić, że aż się prosi o gangsterkę. Do tego dochodzą nadużycia prawa za strony policji (i wymiaru sprawiedliwości), korupcja wśród urzędników, uprzedzenia rasowe, społeczne... Przytacza się ożywienie gospodarcze, nowe miejsca pracy, ruch w interesie, przypływ pieniądza na rynek wewnętrzny dzięki „zorganizowanym”.
Można mówić prawdę. I co z tego? I tak będziesz postrzegany jak obrońca przestępców, a więc praktycznie przestępca. Symetryści dla obu stron są przestępcami. Ewentualnie tylko pożytecznymi idiotami, o ile tłumaczą „naszą” stronę. Uważa się ich za ludzi, których (delikatnie mówiąc) wykorzystano.
Nie lubi się ich, bo nawet jeśli po naszej stronie jest jakaś wina, to jest ona niewspółmierna z winą drugiej strony. A symetryści dają jakąś taką nieznośną sugestię, że obie winy są jednako ważne.
Na wojnie symetryści są gorsi od wroga. Nazywa się ich zdrajcami. A oni (choć wybierają jak każdy inny) chcą tylko zwrócić uwagę: „Druga strona też ma swoje racje. Przekonujcie się, a nie skaczcie sobie do gardeł”.
Brzmi rozsądnie? Jednak u nas w wyborach ciągle aktualne jest przysłowie „Gdzie dwóch się bije, tam… dwóch korzysta”.
Skomentuj artykuł