Mniej gadania
Temat, który poruszył Benedykt XVI w tegorocznym orędziu na 46. Światowy Dzień Środków Społecznego Przekazu, brzmi zaskakująco: "Milczenie i słowo drogą ewangelizacji". Od razu trzeba dodać, że właściwie jest to wielka pochwała milczenia. Nawet w internecie.
"Milczenie jest integralną częścią komunikacji i bez niego nie ma słów bogatych w treść. W milczeniu słyszymy i poznajemy lepiej samych siebie, rodzi się i pogłębia myśl, z większą jasnością rozumiemy to, co chcemy powiedzieć, albo to, czego oczekujemy od drugiego, dokonujemy wyboru, jak wyrazić siebie" - napisał Papież. Dodał, że gdy milkniemy, pozwalamy mówić drugiej osobie i umożliwiamy wymianę myśli.
Wymiana myśli wymaga słuchania. A z tym, moim zdaniem, nie jest za dobrze, także w Polsce, także w Kościele. Postawiona jakiś czas temu przez "Tygodnik Powszechny" diagnoza, dotycząca czytelnictwa książek: "wszyscy piszą, nikt nie czyta", znakomicie nadaje się, według mnie, do strawestowania dla opisu współczesnej komunikacji międzyludzkiej w najróżniejszych sferach naszej egzystencji, ze sferą religijną włącznie. Można zaryzykować stwierdzenie, że dzisiaj niemal wszyscy mówią, a mało kto słucha.
Nowoczesne technologie są dla tego zjawiska świetnym narzędziem napędzającym, chociaż, wydawałoby się, że nie powinny. Wszak interaktywność, na pozór, winna skłaniać do postulowanej przez Papieża wymiany myśli. W rzeczywistości - widać to świetnie w zapełnionej językiem polskim części globalnej sieci - daje przede wszystkim okazję do tego, aby każdy wykrzyczał, co mu w duszy gra. Bez rozmowy. Bez realnej szansy na dialog.
Nie ma w tym zresztą nic dziwnego. Dzisiaj - w mojej ocenie - w ogromnej mierze za sprawą mediów, dominuje w komunikacji międzyludzkiej system przekrzykiwania się. Klasycznym przykładem są liczne programy "publicystyczne", w których zgromadzeni w studiu - nawet gdyby chcieli - nie mają szansy na podjęcie rozmowy, ponieważ są przez prowadzących podjudzani do wygłaszania krótkich, agresywnych, zamkniętych komunikatów, a wszelkie próby wygłoszenia dłuższego wywodu są ucinane, jako nudne i nieatrakcyjne dla odbiorcy.
Dzisiaj odpowiedzią na przekaz staje się od razu emocjonalny, powierzchowny komentarz, często będący odniesieniem nie do rzeczywistej treści, ale do tego, co się komuś wydaje, że zostało powiedziane. Komentarz, który pewnie by nie nastąpił, gdyby reakcja na przekaz nie była natychmiastowa, lecz poprzedzona została refleksją w milczeniu, czasem przeznaczonym na faktyczną percepcję, otwartą na realną zawartość przekazu, a nie na pierwsze wrażenie.
Nowoczesne technologie komunikowania sprawiają, że powszechne w poprzednich dziesięcioleciach komentowanie "do telewizora" wyszło poza cztery ściany domów i znalazło swoje miejsce w internecie. Co szczególnie groźne i źle wróżące na przyszłość, dla coraz większej liczby ludzi właśnie komentarze w sieci zaczynają być desygnatem rozmowy. Dotyczy to również często serwisów i portali katolickich.
Ktoś niedawno wyraził wobec mnie żal, że po pierwszym zachłyśnięciu się możliwościami globalnej sieci, Kościół w ogromnej mierze stracił zainteresowanie korzyściami, jakie niesie interaktywność i zasadniczo traktuje internet jako kolejną ambonę. Miejsce nadawania. Uprawia w sieci przekaz tylko w jedną stronę. Obserwując od lat działalność Kościoła katolickiego w Polsce na tym polu, musiałem przyznać temu komuś rację. Kościelnego gadania w sieci dostatek. Ze słuchaniem - raczej krucho.
"Należy z zainteresowaniem rozważyć różne formy witryn, aplikacji i sieci społecznościowych, które mogą pomóc współczesnemu człowiekowi w przeżywaniu chwil refleksji i autentycznych pytań, ale także znaleźć przestrzenie ciszy, okazje do modlitwy, medytacji lub dzielenia się Słowem Bożym" - postuluje w swoim tegorocznym orędziu o mass mediach Benedykt XVI.
Wchodzić do internetu po to, aby sobie pomilczeć i pomedytować? Dziwne. Ale - gdy się chwilę nad tym zastanowić - wcale niegłupie. I całkiem realne.
Skomentuj artykuł