Mróz, świętość i kanapki
Sant'Egidio, czyli święty Idzi. Na początku myślałam, że "Idzi" to sposób wymawiania "Egidio", ale przecież włoski wymawia się prawie tak, jak się czyta: "E-g-i-d-i-o", "E-dż-i-d-i-o", "Idżidio"? W każdym razie raczej nie "Idzi". Niespotykane imię tłumaczy fakt, że św. Idzi (Egidio, Giles) pochodził z Grecji i żył na przełomie VII i VIII wieku. No dobrze, ale dlaczego o nim mowa?
Jego historia brzmi dziś baśniowo i legendarnie, możliwe zresztą, że rzeczywiście obrosła mitami. Skupmy się na prostych obrazach: Idzi, jeleń i pustelnia. Jeleń był jego przyjacielem, a pustelnia domem. Warto wspomnieć, że święty był zdeklarowanym wegetarianinem. Dziś rzeklibyśmy, że żył zdrowo i spokojnie, był swego rodzaju freelancerem, indywidualistą-minimalistą. I to wszystko by się zgadzało, gdyby nie jego autentyczne pustelnictwo. Nie był zainteresowany zaszczytami, a otrzymaną od króla ziemię przeznaczył na budowę klasztoru, wokół którego powstało miasto o urokliwo brzmiącej nazwie Saint-Gilles ("Są Żil"?).
Rezygnując z dalszej analizy dźwięczeń i innych lingwistyk, zaproszę Państwa w wiek XXI. W tym właśnie czasie warszawska młodzież, studiująca marketingi, informatyki i inne ówcześnie lukratywne dziedziny nauki, spędzająca sporą część życia prywatnego na portalu społecznościowym, którego nazwę filuternie wieńczy słowo "book", właśnie ta młodzież w czwartkowe wieczory spotyka się w piwnicy kościoła Wszystkich Świętych, kroi chleb, modli się i wyrusza do społeczności bezdomnej - w realu. Nazywają się Wspólnotą Sant’Egidio.
Nie byłabym sobą, gdybym sprawy nie zbadała od podszewki, znaczy się, od piwnicy. Chociaż -przyznam szczerze - o co jak o co, ale o pretensje towarzyskie do bezdomnych to siebie nie podejrzewałam. A jednak po jednym razie poszłam i drugi raz, a dziś planuję kolejne czwartkowe spotkanie.
Kim jest bezdomny? Okazuje się, że nikim mniej, niż ja. Miał pecha - do zdrowia, rodziny, ustroju, charakteru… Pan A jest murarzem i na tym mrozie muruje, a taki metr kwadratowy to dzisiaj 17 zł. Będzie murował, póki będą siły. Bo jak się już ma tę sześćdziesiątkę, to sił wiele nie ma. Pan B woli noc na mrozie niż w noclegowni. W noclegowni spał raz i czekał tylko, aż go robactwo oblezie, bo brudno było jak nigdzie. Lepszy mróz niż brud. Pan C nie opowiada o sobie. Ma białą brodę, uroczy uśmiech. Wzdycha, że słowa potrafią zabić ale też uzdrowić, a pogoda to dziś ładna ("Wczoraj to dopiero wiało!"). Śnieg spadł w nocy, ale rano… rano to już nic nie było. Radzimy mu szukać posady Mikołaja. Na grudzień w sam raz i płacą dobrze.
Wszyscy częstowani bezdomni są mili, a każdy miły inaczej. Każdy chce rozmawiać, mimo, że z pozoru nie ma o czym. Pogoda to dobry temat i mróz, o, mróz to dobry temat. Ale mróz to też pogoda. Pan D w mróz to kocha się z kobietą, taki ma sposób. Jest dumny, bo zostawił żonę, kiedy go zdradziła i od tej pory jest nieugięty. Ale córę kocha. Śliczna jest. Uzbierał pieniądze, to pojechał do niej. Szczęśliwy je zupę. I dalej o pogodzie. Słucham zmieszana i niewyraźnie uśmiechnięta. No, pech.
Wspólnota Sant’Egidio działa w Warszawie i, od niedawna, w Katowicach. Zbierają ubrania i pieniądze, za które kupują składniki na kanapki. W listopadzie robi się zimno, ale idą. Można im pomagać. Można brać z nich przykład. Można pomóc przy wigilii dla bezdomnych. Można zrobić cokolwiek, gdziekolwiek. Nie trzeba czekać, ani oceniać, nawet rozmawiać nie trzeba. Wystarczy iść, siać, budować. Mimo, że mróz.
Skomentuj artykuł