Nie tylko Kościół ostrzega przed in vitro
Obserwując obecną debatę publiczną związaną z metodą in vitro, można dojść do mylnego wniosku, wykreowanego po części przez zwolenników tej formy zapłodnienia, że jedynie Kościół Katolicki sprzeciwia się tej praktyce. To bardzo jednostronne podejście. Ponieważ można się również spotkać z głosami (motywowanymi niereligijnymi pobudkami), które zwracają uwagę na niebezpieczeństwo gloryfikacji nauki i lekceważenia naturalnych granic człowieka.
Całkiem niedawno zacząłem ponowną lekturę "Kondycji człowieka" Hanny Arendt, wydanej w 1958 roku. W przedmowie do tej książki, autorka z wyraźną ostrożnością wypowiada się o naukowych osiągnięciach człowieka. Bezpośrednim powodem jej obiekcji było wysłanie w 1957 roku pierwszego satelity w kosmos, który, zdaniem rosyjskich naukowców, miał "uwolnić ludzkość od nieuchronnego związania z ziemią". Dzięki nauce człowiek poskromił barierę, która przez wieki wydawała mu się nie do przejścia.
Żydowska myślicielka sądzi jednak, że "ziemia jest samą kwintesencją ludzkiej kondycji", być może jedyną tak rozwiniętą oazą życia we wszechświecie. Jednak obecne czasy (czyli lata powojenne) naznaczone są piętnem chęci ucieczki z okowów "ziemskiego więzienia", i oswobodzenia się z granic wytyczonych przez naszą skończoność. Przymierze ludzkości z ziemią, kontynuuje Arendt, jest jednak nieuniknione, a ten, kto chce je przekreślać, wchodzi w ślepą uliczkę. (Pomijam tutaj, że dla Arendt ziemia jest jedyną przestrzenią egzystencji człowieka, ponad którą nic innego nie istnieje, ani Bóg, ani żadne królestwo niebieskie. Po drugie, z teologicznego punktu widzenia pragnienie "opuszczenia" ziemi" może również wyrażać nieskończoność ducha ludzkiego).
Autorka uważa jednak, że chociaż ludzki spryt i przemyślność coraz bardziej oddalają nas od dzikich zwierząt, mieszkańców tej samej planety, to jednak życie jako takie nadal pozostaje poza ramami sztucznego świata tworzonego przez technologię, jako ostatnie ogniwo łączące nas z naturą.
Ale ludzkość nie poddaje się zbyt łatwo. W swoim zachłyśnięciu się możliwościami nauki, ulega pokusie dalszego obłaskawiania przyrody, usiłując zniszczyć ostatni bastion jej relacji z naturą. Chce podporządkować sobie także życie i uczynić je "sztucznym", wyprodukowanym towarem, by całkowicie przekroczyć swoje skończone limity. Arendt pisze o naukowcach, którzy rozpoczęli pracę w laboratoriach nad wykreowaniem sztucznego życia: "To samo pragnienie, które każe człowiekowi uciec przed nieuchronnym skazaniem na życie na ziemi, staje się widoczne w jego próbie stworzenia życia w probówce, w jego pragnieniu zmieszania pod mikroskopem ‘zamrożonych komórek rozrodczych pochodzących od ludzi o dowiedzionych zdolnościach, by wyprodukować ponadprzeciętne istoty ludzkie’ i zmienić ich rozmiar, kształt i funkcje".
To samo pragnienie uwolnienia się od ograniczeń ludzkiej kondycji, zdaniem Arendt, towarzyszy wysiłkom naukowców, by wydłużyć życie ludzkie ponad granicę 100 lat. Dlatego obietnica "wyprodukowania" lub "podrasowania" człowieka wydaje się być "przeniknięta rebelią przeciwko ludzkiej egzystencji, w takiej formie, w jakiej ona została nam podarowana, jako wolny dar znikąd (używając języka świeckiego), który człowiek chce zamienić na coś, co będzie jego wytworem".
Arendt jest bardzo krytyczna wobec tych pomysłów, ponieważ zauważa ich postępujące oddalanie się od mądrości. Jej zdaniem, współczesna wiedza staje się jedynie wiedzą o tym, jak coś zrobić, ale już nie pyta o uzasadnienia i cele. "Jeśli okaże się, że wiedza (w nowożytnym sensie tego słowa) i myśl wzięły ze sobą rozwód na dobre, wówczas rzeczywiście staniemy się bezbronnymi niewolnikami, nie tyle naszych wytworów, ale naszej specjalistycznej wiedzy, bezmyślnymi stworzeniami na łase każdego przyrządu, który jest możliwy technicznie, bez względu na to, czy będzie on dla nas zbrodniczy, czy nie".
To prawda, że Hanna Arendt nie odwołuje się w ogóle do argumentów religijnych. Być może właśnie z tego powodu jej przemyślenia są warte zauważenia także w publicznej dyskusji o in vitro. Jej naleganie na zachowanie rozsądnych granic i pokory w podejściu do nauki ( w tym do sztucznego zapłodnienia), można porównać do sceny z ogrodu rajskiego z biblijnej księgi Rodzaju. Właśnie tam Bóg wyznaczył człowiekowi granice, nie po to, aby go zniewolić, lecz aby umożliwić mu szczęśliwe życie. Człowiek bowiem mógł spożywać owoce z wszystkich drzew "według upodobania", z wyjątkiem jednego. Jak na ironię, zazwyczaj zwraca się uwagę tylko na to "jedno" drzewo, a zapomina się, że człowiek mógł do woli jeść owoce z całego mnóstwa innych drzew.
Głos Hanny Arendt jest ważny, bo ukazuje naturalne granice człowieka, których nie trzeba koniecznie wywodzić z objawienia. Ona sama przyznawała się do agnostycyzmu i była w wielu punktach krytyczna wobec chrześcijaństwa (no może poza św. Augustynem, którego ceniła za jego koncepcję wolności).
Tak czy owak, jej wypowiedź dowodzi, że retoryka jakoby Kościół powoływał się jedynie na objawioną prawdę lub, co gorsza, na własne uprzedzenia wobec nauki lub nieszczęśliwych małżeństw, jest wielce niesprawiedliwa i nierzetelna.
Skomentuj artykuł