Patryk Jaki i ks. Lemański przekroczyli granicę. Takie słowa nie powinny paść [KOMENTARZ]
To, że w Polsce trwa regularna wojna między obozem "jednych" i obozem "drugich" wiem od dawna. Ale nie spodziewałem się, że tak szybko zamieni się w festiwal złych, prymitywnych i zwyczajnie po ludzku nieeleganckich wypowiedzi.
Kilka dni temu wiceminister sprawiedliwości Patryk Jaki, po informacji o gwałcie dokonanym na Polce w Rimini, stwierdził, że "dla tych bydlaków powinna być kara śmierci" oraz "dla tego przypadku przywróciłbym tortury". Wczoraj ks. Wojciech Lemański zareagował na wywiad premier Beaty Szydło, mówiąc o niej: "łże jak bura suka".
Kiedy słucham takich wypowiedzi ludzi, którzy są odpowiedzialni w Polsce za debatę publiczną, za kształtowanie nastrojów (ponieważ pretendują do roli autorytetów w swoich środowiskach), to czuję, że przekroczyliśmy granicę, za którą słowa przestały mieć jakiekolwiek znaczenie. Można w majestacie prawa i sprawowanego przez siebie urzędu mówić o karze śmierci dla przestępców, nazywając ich "bydlakami" (chociaż ta w Polsce jest zniesiona), można o urzędniku państwowym powiedzieć per "bura suka".
(fot. Wojciech Michał Lemański / facebook.com)
Nie przekonują mnie argumenty tych, którzy mówią, że ostra debata publiczna jest gwarantem zdrowej demokracji. Jeśli "zdrowa demokracja" ma wyglądać tak, że możemy sobie bez konsekwencji wzajemnie ubliżać, to chyba straciliśmy to, co w nas najlepsze: poczucie, że drugi człowiek, obojętnie z jakiej partii i jakich przekonań, który obojętnie co zrobił i jak zniszczył swoje człowieczeństwo (na przykład przez gwałt na innej osobie) dalej pozostaje człowiekiem, którego mam obowiązek szanować.
Nie dlatego, że na to zasłużył, ale dlatego, że jest człowiekiem. Jeśli zacznę kwestionować tę prawdę, to boję się, że przekroczymy ostatnią granicę, za którą dzieją się rzeczy najgorsze.
Język nie jest czymś bezwartościowym, ale czymś, co kształtuje rzeczywistość. Nieustanie myślimy konkretnymi pojęciami, za ich pomocą nazywamy świat. Mamy absolutnie realny wpływ na to, jak on będzie wyglądał, bo będzie takim, jakim go nazwiemy, albo światem piękna i szacunku, albo "bydlaków" i "burych suk".
W liście na Wielki Post kardynał Nycz pisał: "jak wiele jest w naszym życiu publicznym słów, które niebezpiecznie ocierają się o nienawiść, jak wiele pogardy dla drugiego człowieka. Ileż jadu sączy się na forach internetowych, które dają złudne poczucie anonimowości".
Kiedyś zastanawiałem się, dlaczego pod postami w sieci wylewa się czysta nienawiść do innych ludzi. Obawiam się, że diagnoza jest taka: ci, którzy powinni być dobrym przykładem i lansować jak najlepsze wzorce, pokazują to, co najmniej chwalebne.
Można nie zgadzać się z czyimiś politycznymi poglądami, można wzburzać się w emocjach na jawną niesprawiedliwość i krzywdę bezbronnych, ale to nie jest powód, by używać słów, które już dawno osądziły i zabiły (nie tylko fizycznie) drugą osobę.
Wiceminister Jaki jak i ks. Wojciech Lemański po kilkunastu godzinach odnieśli się do swoich słów. Polityk powiedział w rozmowie z reporterem RMF Patrykiem Michalskim, że informacje o zgwałconej Polce wywołały w nim emocje i "pewnie nie powinno się tak zdarzyć". Zdaniem ks. Lemańskiego jego komentarz był zbyt twardy i bezkompromisowy.
"Przepraszam panią premier i wszystkich, którzy poczuli się moim komentarzem dotknięci. Wszystkich, którzy odczytali moje słowa jako obraźliwe i zbyt mocne" - napisał na swoim Facebooku. Dodał, że swoją decyzję podjął pod wpływem Grzegorza Kramera SJ: "ojciec Kramer napisał do mnie i przekonał do zmiany zakończenia tego tekstu".
(fot. Wojciech Michał Lemański / facebook.com)
Dobrze, że te słowa padły. Niestety mam świadomość tego, jak działają współczesne media, dla których pierwszy, najbardziej kontrowersyjny komentarz zyska o wiele większy zasięg niż przeprosiny. Świat mediów jest szybki, brutalny i jedno wypowiedziane w emocjach słowo dotrze dalej niż szczere przeprosiny.
Problem hejtu, wzajemnego wylewania na siebie "wiader pomyj" i czystej nienawiści pozostaje. Co więcej, dotyczy on także Kościoła. Wczoraj były ksiądz, Jacek Międlar, ogłosił, że pracuje nad książką "Moja Walka" co jest oczywistym nawiązaniem do publikacji "Mein Kampf" Adolfa Hitlera. Jacek Międlar swoje ksenofobiczne i rasistowskie hasła głosił jeszcze, kiedy był kapłanem. Nie wierzę w to, że pierwsze sygnały świadczące o takim jego zachowaniu nie pojawiły się w już w czasie formacji seminaryjnej. To był dobry moment, by reagować na hasła, których korzeniem jest dzielenie ludzi, a nie łączenie ich - co jest zadaniem całego Kościoła. Szkoda, że nie został należycie wykorzystany.
W dwóch miejscach słowa Jezusa pasują jak ulał do tego, co się dzieje. W Ewangelii św. Marka: "nic nie wchodzi z zewnątrz w człowieka, co mogłoby uczynić go nieczystym; lecz co wychodzi z człowieka, to czyni człowieka nieczystym" (Mk 7, 15). I w Liście św. Jana: "Każdy, kto nienawidzi swego brata, jest zabójcą" (1 J 3, 15).
Jestem młodym człowiekiem, więc mój autorytet jest znikomy, nie mam ani politycznego, ani społecznego doświadczenia, ale mam wielką prośbę do wszystkich tych, którzy czują się odpowiedzialni za to, żeby między nami było lepiej, żeby w Polsce było po prostu dobrze: okazujmy sobie po prostu trochę szacunku. Chociażby dlatego, że wszyscy jesteśmy ludźmi.
Michał Lewandowski - redaktor DEON.pl, publicysta, teolog. Prowadzi autorskiego bloga "teolog na manowcach".
Skomentuj artykuł