Po co w Kościele potrzebne są kursy przedmałżeńskie?

(fot. youtube.com)

Trwa w Polsce reforma kursów przedmałżeńskich. Przy tej okazji chciałbym was zaprosić do dyskusji. Napiszcie, co sądzicie o kursach, na których byliście? O jakich marzycie? W czym kursy mogłyby wam pomóc? A ja podzielę się moimi refleksjami.

1. Był czas, gdy w Kościele nie było kursów. Małżeństwa były oparte na rolach społecznych. Każdy wiedział, co ma robić w małżeństwie i rodzinie. Jasne, jedni robili to lepiej, inni gorzej. Ale zakładano, że to się wie, bo z pokolenia na pokolenie… Co najwyżej były tak zwane nauki stanowe dla kobiet i mężczyzn. Miały za zadanie pomoc w dostosowaniu się do roli społecznej. Nikt nie myślał o rozwoju.

2. Karol Wojtyła jako młody ksiądz został też duszpasterzem akademickim. Wcześniej był także studentem. Z natury był więc zanurzony w środowisko, w którym ludzie szukali miłości i przyszłości. Podobno był dobry w doradzaniu w obszarze związkowym. Już w 1950 roku zorganizował pierwszy kurs przedmałżeński dla swojego środowiska studentów z Politechniki Krakowskiej. Już - to dobre określenie. XIX wieków po śmierci Jezusa. Karol Wojtyła był konsekwentny: myślał i tworzył.

Równolegle chciał zrozumieć naturę mężczyzny i kobiety, ująć aspekty moralne związku i małżeństwa, ale też pomóc ludziom w szukaniu szczęścia. To nie była tylko nauka normatywna, ale też wspierająca i romantyczna.

3. Nie można zapomnieć o intencji i praktyce, którą zaszczepił Karol Wojtyła w diecezji krakowskiej. Nauki nie miały być formą kontroli i przekazywania norm, ale inspiracji i wsparcia. Ksiądz, biskup, kardynał, a potem papież miał wciąż na myśli konkretnych ludzi, swoich znajomych, którym chciał pomóc. Bardzo się z tym utożsamiam. Od zawsze byłem ze studentami i ich sprawy były ważne dla mnie. Związki są czymś, co mnie z wszystkich stron otacza. Trudno, abym się na tym nie znał.

4. Początkowo kursy były proste. Wykładnia sakramentu małżeństwa, etyka życia seksualnego. Trochę psychologii, najczęściej damsko-męskiej. Cztery spotkania po 2 godziny. Ich największym problemem było to, że zajęcia prowadziły w większości osoby przypadkowe.

5. Równocześnie bardzo zmieniała się kultura i normy społeczne. Najpierw PRL, a potem społeczeństwo otwarte - wywróciły wszystko do góry nogami. Mieszkanie w bloku, migracja, kobiety w pracy - wszystko to zmieniło zestaw ról społecznych. Już nie było jedynie słusznego modelu rodzinnego. A teraz - już wszystkie warianty są dozwolone. Kursy były formalną furtką do zawarcia sakramentu małżeństwa, ale też zaczęły być elementem wsparcia. Oczywiście nie wszędzie.

Tam, gdzie są zbyt sformalizowane, ludzie odbierają je jako porażkę. Ale ośrodki, które dają inspirację - zaczęły przyciągać młodych. Prawda jest taka, że młodymi ludźmi raczej nikt się nie zajmuje. Są tłumem w szkole, w domu i w kościele. Poza nielicznymi rodzinami i tymi, którzy trafili do duszpasterstw lub do nielicznych organizacji, które zajmują się formacją młodych - praktycznie sami muszą walczyć o jakość swojego życia. Kursy zaczęły stawać się szansą…

6. Tak się składa, że byłem przy początkach tworzenia nowego formatu kursów. Najpierw razem z Martą i Markiem Babikami przeprowadziliśmy dwudniowe skupienie dla studentów z mojego duszpasterstwa akademickiego. A potem formuła ta stała się normą. Zamiast 8 godzin kursu - 16. Ale przede wszystkim zmieniło się to, co na kursach.

7. Minęło 20 lat. Podzielę się z wami kilkoma moimi refleksjami. Początkowo dla nas było najważniejsze to, co mamy mówić. Czyli czy mam coś do powiedzenia. 16 godzin wykładowych to dużo. Jednak bardzo szybko odkryłem, że tym ludziom bardziej była potrzebna ewangelizacja niż sama wiedza związkowa. Młodzi ludzie przychodzili z doświadczeniem Kościoła odległego, po latach katechezy, która utwierdzała ich w większości w przekonaniu, że w naszej religii nie mamy za wiele do powiedzenia.

Trzeba było więc pokazać sakrament małżeństwa jako część czegoś większego. Z drugiej strony, ludzie którzy do nas trafiali, oglądali telewizję, chodzili do kina i na różnego rodzaju kursy. Nie porównywali nas z innymi w Kościele, ale z tym, co znali z popkultury. Byliśmy świadomi tego, że oczekują, że nie będziemy gorsi w formie przekazu od ich ulubionego serialu czy programu. Było to dla nas bardzo zobowiązujące.

8. Dzisiaj dla mnie kurs przedmałżeński jest tym wszystkim: wsparciem, ewangelizacją, jakością i porządkiem. A tak naprawdę inicjacją chrześcijan w dorosłe życie. To właściwie jedyna okazja w Kościele, by całe pokolenie zobaczyło jego siłę w użytecznej dla nich formie. By młodzi ludzie odkryli, że Kościół nie jest jedynie przeszłością szkolnego przymusu katechezy w szkole, ale że może dać dobre, profesjonalne wsparcie w ich rozwoju.

Kurs to szansa na sukces lub pogrążenie w porażce. To, co jest fajne w ludziach, którzy przychodzą na kurs, to oczywiste zaangażowanie. Przecież chodzi im o miłość, o ich przyszłość. Ja to uwielbiam. Ale właśnie z tego powodu można tych ludzi wygrać albo też zrazić.

9. A co wy myślicie o kursach? Proszę, podzielcie się swoimi refleksjami.

Przeczytaj też: Co dalej z kursami przedmałżeńskimi? Zapraszam do dyskusji >>

Ks. Jacek WIOSNA Stryczek - twórca programów społecznych: Szlachetnej Paczki i Akademii Przyszłości, Prezes Stowarzyszenia WIOSNA, publicysta biznesowy, autor książki "Pieniądze w świetle Ewangelii". PR-owiec i happener, wieloletni duszpasterz akademicki

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Po co w Kościele potrzebne są kursy przedmałżeńskie?
Komentarze (11)
M
Mateusz
11 kwietnia 2018, 09:39
Moje doświadczenie z kursem przedmałżeńskim które było w 2012 roku wspominam bardzo dobrze gdyż wtedy.... nawróciliśmy się z moją narzeczoną! :-) Jak dziś wracam wtedy do czasu kursu to był on prowadzony w formi ewangelizacji, to był czas kiedy dowiedziałem się że Bóg mnie kocha i na dla mnie / dla nas wspaniały plan :-) to był dla mnie szok. Do momentu kursu nie byłem przygotowany do małżeństwa a po kursie Pan otworzył nasze oczy i serca i tak nas prowadzi że dzisiaj jesteśmy szcześliwą rodziną, mamy 3 dzieci i jesteśmy we wspólnocie charyzmatycznej :-) Jest super ! Pan dał nam nową jakość życia ! Bój jest wspaniały ! PS Pozdrowienia dla o. Piotra od kursy przedmałżeńskiego :-)
AK
Anna K
11 kwietnia 2018, 00:15
I jeszcze jedna myśl. Wielką popularnością cieszą się dziś trenerzy rozwoju osobistego, z wykładami dostępnymi także w internecie. Przekazują wartościową, praktyczną wiedzę. Ale jeśli chodzi o relacje, to często jest to nakierowanie tylko na rozwój indywidualny, z bardzo przedmiotowym potraktowaniem innych ludzi, z radami typu: "Jeśli jesteś w toksycznym/ słabym/ konfliktowym itp/ związku - porzuć go."  Czy osoby prowadzące kursy przedmałżeńskie potrafią dziś zaproponować równie atrakcyjne w formie i treści wykłady i warsztaty, jak budować związek, jak rozwijać relacje, jak zapobiegać konfliktom i je rozwiązywać? Na temat trwałości i wierności? Pokazać wzorce? Tak wiele małżeństw rozpada się szybko po ślubie, przy pierwszych konfliktach - nie wiedzą, jak rozmawiać o trudnościach, pierwsze problemy oznaczają koniec związku. Bardzo potrzebne jest wprowadzenie narzeczonych w dialog, pokazanie "narzędzi" - dobrych książek, wspólnej modlitwy, wspólnoty  - nie wszyscy mieli okazję się z nimi zetknąć. 
AK
Anna K
10 kwietnia 2018, 23:31
Myslę, że potraktowanie kursów jako formy ewangelizacji (pkt 7 i 8) to bardzo dobry pomysł. Wartościowe byłoby wprowadzenie w formy stosowane w duszpasterstwie młodzieży, w oazach, a więc spotkanie w grupach, wprowadzenie we wspólnotę, ze wspólnym śpiewem, wspólną modlitwą, dyskusją. Może dwudniowy wyjazd do jakiegoś ośrodka, połączenie wykładów z modlitwą i z czasem wolnym. A może popołudnie wspólne z oazą rodzin, z małżeństwami (zwłaszcza młodymi) z Domowego Kościoła, z jakiejkolwiek grupy modlitewnej,  z możliwością indywidualnej rozmowy, jak oni radzą sobie w małżenstwie.  Zdaję sobie sprawę, że dla niektórych to może być za dużo, za trudno - ale może ktoś chciałby poznać takie formy.  Byle tylko zachowano właściwe proporcje między modlitwą i wykładami a czasem bardziej swobodnym, żeby nie zniechęcić, nie przerazić, nie sformalizować, nie sprowadzić wyobrażeń o katolickim małżeństwie do spisu obowiązków i zakazów, a pokazać jego piękno.
Agamemnon Agamemnon
10 kwietnia 2018, 20:10
Początkowo kursy były proste. Wykładnia sakramentu małżeństwa, etyka życia seksualnego. Trochę psychologii, najczęściej damsko-męskiej. Cztery spotkania po 2 godziny. Dzięki duszpasterstwu akademickiemu  wiedziałem wówczas nieco więcej o zasadach narzuconych (zakaz stosowania  środków i metod anytypoczęciowych)  przez  autora encykliki Humanae vitae z pominięciem jakichkolwiek badań naukowych nad przedmiotowym zagadnieniem. Zaowocowało to  w okresie obserwowanych w ciągu 40. lat po wydaniu tejże encykliki  (o czy wówczas nie zostałem poinformowany przez  nauczycieli  Kościoła), w ostatecznym rozrachunku w postaci  małżeństw białych oraz  dychotomii małżeńskich, jakie powstawały po zrodzeniu już przez małżonków upragnionej liczby dzieci, gdy czynniki geriatryczne m.in. nie pozwoliły na jednoznaczne odczyty testów. Kościół dokonał niezmierzonej ilości szkód w układzie pożycia małżeństwa sakramentalnego, jawiąc się sam jako ośrodek niemający nic wspólnego z nauką Chrystusa. Osłabiony został autorytet i powaga Urzędu Nauczycielskiego Kościoła. Za wyrządzone małżonkom szkody Kościół nie dokonał koniecznych restytucji wyrządzonych małżonkom szkód. Uchylił się od odpowiedzialności za wynikłe szkody. Karol Wojtyła będąc profesorem etyki na KUL przez z górą 24 lat nie prowadził żadnych poważnych badań naukowych nad zjawiskiem etyki w życiu człowieka. Nad analizą czynu ludzkiego w kontekście jego skutków. Wszedł w układ ekwilibrystyki słownej. Prowadził często jedynie dywagacje oparte na metodzie egzegetycznej, wyjaśniając  zawartość tekstu np. zawartego w encyklice Humanitae vitae czy skupiał się na analizie językowej treści i wyciągał daleko idące semantyczne wnioski. Wnioski nienaukowe. Por.: Miłość i odpowiedzialność. Pseudo myśliciele   katoliccy, zdefiniowali też pojęcie natury ( zawarowane jako wniosek w encyklice humanae vitae, które pozwoliło im na podjęcie religijnych srticte, decyzji odnośnie redukcjonizmu pożycia  małżeńskiego.. Sami do takiej definicji nie zamierzali się jednak dostosować. Zatajenie przez Kościół skutków wprowadzenia w życie encykliki Humanae vitae , bez wątpienia należy do kościelno - religijnego szalbierstwa. Jest to  wysoce nieetyczny, wyczyn stróżów moralności. Wyznawcy Chrystusa mają prawo do prawdy. Zatajanie jej  jest wysoce nieetyczne i to we wszystkich dziedzinach  ludzkiej egzystencji  ( za wyjątkiem niejawnych informacji wojskowych).
Agamemnon Agamemnon
13 kwietnia 2018, 12:31
Widzę, że 12. katolickich zwolenników prawdy jest za zatajaniem  prawdy. Czyli poprawka dwunastu nowych apostołów do nowego dekalogu.
TD
Tomasz Dyć
19 stycznia 2023, 20:43
jakoże wraz z małżonką współprowadzimy takie przygotowanie do małżeństwa u nas w parafii to ten temat jest mi bliski, i w ciągu ostatnich paru lat już parę razy widziałem Pańskie zarzuty w tej czy innej formie. Zasadniczo ciekaw jestem jakie badania naukowe Pan na ten temat prowadził? ew może ma Pan dostęp do jakiś badań? chętnie bym się zapoznał, bo jak na razie to wygląda jak wylew frustracji osobistego doświadczenia, tym bardziej że ja osobiście mam zupełnie inne doświadczenia. Tek
Zbigniew Ściubak
10 kwietnia 2018, 14:56
Jeśli chcemy się wypowiadać na temat jakiejkolwiek formy formacji ludzi np. kursy przedmałżeńskie, to powinniśmy posiadać kryteria oceny efektów stosowania takiej formy. Jeśli tego nie mamy, to pozostaje duża liczba słów, luźno związana z rzeczywistością, ku czemu zresztą mamy skłonności. Jaki zatem efektów mierzalnych oczekiwać powinniśmy od wprowadzenia i skutecznego stosowania takich kursów? Małżeństwa są dzięki nim trwalsze? Da się to ustalić? Ludzie są szczęśliwsi? Jakieś inne kryteria? Postulatem edukacji seksualnej była ponoć chęć uchronienia młodych ludzi przed niechcianą ciążą. Tymczasem efekty zdawały się odwrotne od ogłaszanych jako cele, dlatego nie rozstrząsano tematu. Ogólnie? O zachowaniu, postępowaniu, poziomie szczęścia ludz decyduje bardzo fundamentalne ich uformowanie. Dodatkowe zajęcia ad hoc mające, coś w tej mierze poprawiać dają satysfakcję i poczucie spełnienia tym, którzy je przeprowadzają. Zastępuje to realną formację ludzi, którą - przyznajmy - da się prowadzić skutecznie jedynie w oparciu o przykład z własnego życia a nie głoszone nauki. W Kościele Prawosławnym (tej wschodniej części Kościoła Katolickiego) ślubu udziela ksiądz. W naszym kościele, ślubu udzielają sobie małżonkowie, stawianie WYMOGU przez kościół odbycia konferencji przedmałżeńskich nie znajduje oparcia w takiej konstrukcji sakramentu i zdaje się działaniem opartym o mechanizmy opisane wyżej.
KJ
k jar
10 kwietnia 2018, 15:18
Od soboru trydenckiego trwa ta dyskusja i końca nie widać,bo czy z faktu udzielania sobie przez małżonków ślubu wynika,że ten ślub jest wiążący,czy coś innego wiąże.Z doktryny wiadomo,że wiąże Bóg:jak on nie powiąże,to choćby nupturienci śpiewali sobie przysięgę małżeńską,to ona nie zachodzi.Jak rozpoznać co Bóg łączy,a czego nie łączy- w różnych okresach historycznych panowało bądź liberalne,bądź konserwatywne podejście do kwestii wiarygodności świadectwa nupturientów odnośnie ich ślubu.Kościół stawał niejednokroć pod pręgierzem,że asystował przy skandalicznych oświadczynach, które żadną miarą nie mogłyby wypływać z woli Boga.A mimo to Kościół nie podważał tych oświadczyn tylko czekał na głos samych zainteresowanych.Tym przecież są pozwy do sądów kościelnych o stwierdzenie nieważności oświadczeń, które złożono.Ale czy samo wątpienie w wybór powołania, które oświadczeniem się objawia, wystarczy do stwierdzenia,że Bóg nie łączy tych ludzi. Przecież na tym zasadniczo polega przygotowanie,żeby dojrzale rozeznać,że oświadczenie woli nie jest widzimisiem,nie powstało pod wpływem impulsu,ale jest rozświetlone Bożym widzeniem życia danego człowieka.
LL
Lesyou Lesyou
10 kwietnia 2018, 11:44
Swój kurs dobrze wspominam. Za najważniejsze w nim uważam coś, co nazywało się chyba "metodą dialogową" (to już było wiele lat temu). W skrócie na każdym spotkaniu był czas na omówienie z narzeczoną jakieś konkretnej kwesti (np. pieniądze, dzieci, miejsce zamieszkania). Dzięki temu wiele kwestii udało się ustalić przed ślubem. Ewangelizacji co do zasady nie było, ale to był kurs przy Duszpasterswie Akademickim, więc pewnie uznali prowdzący, że nie jest to konieczne.
KJ
k jar
10 kwietnia 2018, 11:24
Cd. Dokumenty soborowe i "Humanae vitae" z 1968 wprowadziło model małżeństwa integracyjno-rodzicielskiego,czyli ważna stawała się kwestia duchowej jedności małżonków,nie tylko ich społeczne przygotowanie do roli ojca i matki.Karol Wojtyła testował ten model w swoim duszpasterstwie akademickim.Z tego powstała "Miłość i odpowiedzialność". Dokumenty soborowe przyjęto w Polsce w 1969 i wydano wtedy pierwszą instrukcję w materii przygotowania. Kursy uznano,że winny obejmować wszystkich na parafiach niezależnie od ich stopnia związania z Kościołem. Nacisk położono na konferencje z dziedziny teologii małżeństwa,psychologii i naukę naturalnej antykoncepcji. Uznano,że młodzi nie tyle mają się zintegrować z rolą ojca i matki co małżonka: mają być świadomi, że integracja ta ma wymiar transcendentny i dokonuje się wobec jedynej osoby, tej wybranej-żony lub męża. Kursy przeżywają dziś kryzys,bo przeżywa ją małżeństwo: dopóki młodzi chcą zawrzeć sakramentalne małżeństwo, to kursy w takiej czy innej formie mają sens i zawsze są pomocą.Ale dziś młodzi ludzie nie chcą zawrzeć sakramentalnego małżeństwa,nic ono ich nie obchodzi,uważają kursy za stratę czasu,bo dla nich liczy się coś innego. Legalizacja związku sakralna czy cywilna to tylko forma - sens upatrują oni w wiezi seksualno-emocjonalnej.Kiedy ta więź zachodzi uważają się za poślubionych tej więzi, jak ona słabnie lub znika uważają,że nie ma ślubu.Nie znają transcendencji,bo zwykle utracili wiarę lub nigdy jej nie doświadczyli w swoich domach rodzinnych. Mówienie im o związku transcendentnym to porażka i strata czasu-nic z tego nie rozumieją, bo tego nie doświadczają. Śluby takich ludzi kończą się zwykle unieważnieniem i tak od unieważnienia do unieważnienia żyją w związkach więzi seksualno-emocjonalnej i wychowują z tych związków dzieci.
KJ
k jar
10 kwietnia 2018, 11:08
Dziwię się,że ks. Jacek nie zna historii kursów przedmałżeńskich,zwłaszcza że jest mnóstwo prac na ten temat choćby ks. Władysława Gasidło. Obowiązek przedmałżeńskiego przygotowania narzeczonych do ślubu i do życia rodzinnego wprowadził Pius XI encykliką "Casti conubii" w 1930.W Polsce najwcześniej, bo w diecezji katowickiej wprowadzono kursy w 1932 wg modelu niemieckiego z Aachen.Takie przygotowanie przechodził m.in.Edward Gierek z żoną,gdy brał ślub w 1936(polecam wspomnienia jego z tego kursu!).W arcybiskupstwie gnieźnieńskim od 1934 testowano tzw. kursy bnińskie,które na mocy postanowień Pierwszego Synodu Plenarnego z 1936 stały się obowiązujące we wszystkich polskich diecezjach.Przygotowywanie odbywało się w organizacjach młodzieżowych, w specjalnych ośrodkach szkoleniowych,np. w diecezji krakowskiej w Pewli Małej i trwało 4 tygodnie.Młodzi byli podzieleni na chłopców i dziewczęta, a program kursów był dostosowany do zadań przyszłych małżonków w rodzinie,np. dziewczęta uczyły się gotować, szyć, przewijać niemowlęta, leczyć proste choroby wieku dziecięcego, chłopcy uczyli się "buchalterii", czyli tworzenia budżetu domowego, prostych napraw stolarskich, mechaniki sprzetów domowych,np. jak naprawić rower i jak wymienić koło w samochodzie.Codziennie msza św. i godzinna konferencja o encyklice "Casti conubii". Kursy przetrwały do 1949,kiedy komuniści rozwiązali organizacje młodzieżowe i zakazali organizacji szkoleń. W diecezji krakowskiej przetrwały do 1953. To był tzw. model przedsoborowy,gdzie małżeństwo rozumiano jako instytucję społeczną dla zrodzenia i wychowania dzieci.Kursy były temu podporządkowane,aby takie rodziny tworzyć,do takich rodzin przygotowywać.