Raport po roku dofinansowywania in vitro
We wtorek, 1 lipca, minął rok od wejścia w życie rządowego programu dofinansowania in vitro. Ukazał się też pierwszy raport a ze streszczającej go infografiki możemy się dowiedzieć, iż w ubiegłym roku zakwalifikowano do niego 8685 par, uzyskano 2559 ciąż i urodziło się 217 dzieci. Kosztowało to nas, podatników, 72,4 mln złotych.
Co istotne, 1 lipca tego roku do leków refundowanych przez NFZ włączono też 13 specyfików stosowanych w procedurze IVF, które dotychczas pary musiały opłacać z własnej kieszeni. Mówiąc inaczej, jeszcze większa część naszych podatków zostanie przeznaczona na stosowanie tej procedury. O ile samo dofinansowanie IVF wywołało w Polsce dużą dyskusję, to już kolejny kroczek w kierunku jej finansowania w całości przez rząd dokonał się po cichu, w tle kolejnych afer.
Obraz wyłaniający z się z infografiki nie powala optymizmem, bo przy tak znacznym nakładzie funduszy efekty mieszczą się w zakresie skuteczności metody, czyli ok. 30 procent. Mówię teraz o relacji uzyskanych ciąż do liczby zakwalifikowanych par, gdyż dla klinik IVF sukces procedury polega na uzyskaniu ciąży, jej przebieg i żywe urodzenie to już sprawa rodziców i innych lekarzy. Świetnie ilustruje to chociażby przypadek, który posłużył do rozpętania nagonki na prof. Chazana - uzyskano ciążę, więc zadanie kliniki zostało zrealizowane, a rodzice niech sami szukają rozwiązania problemu, skoro okazało się, że dziecko ma problemy zdrowotne.
W infografice brakuje też o wiele bardziej interesujących liczb, które pokazywałyby faktyczną opłacalność dofinansowania: liczby przeprowadzonych zabiegów, w tym liczby wykonywanych powtórnie i po raz trzeci (pary mają refundowane trzykrotne podejście). Dopiero zestawienie tej liczby z liczbą uzyskanych ciąż daje pełny obraz. Możemy te proporcje określić z grubsza. Jeśli zsumujemy liczbę par w trakcie leczenia (7939) oraz liczbę uzyskanych ciąż i zestawimy wynik tego sumowania z liczbą par zakwalifikowanych do refundacji, otrzymamy różnicę w liczbie prawie 2000 par. Możemy przyjąć, że w przybliżeniu to liczba par, które powtórnie podchodzą do programu.
Nie mamy też gwarancji, że wszystkie uzyskane ciąże zakończą się żywym urodzeniem (czego, mimo mojej niechęci wobec metody poczęcia, serdecznie tym dzieciaczkom życzę). Póki co proporcja ciąż do żywych urodzeń wynosi ok. 8%, jednak nic nam to nie mówi, gdyż nie mamy tu do czynienia z zamkniętym programem i większość z tych ciąż zapewne nie jest zakończona (swoją drogą, informacji o ilości poronień i niepowodzeń metody też brakuje).
Braki w informacji nie dziwią, jeśli spojrzy się do dokumentu zawierającego założenia programu rządowego dofinansowania IVF (http://www.mz.gov.pl/__data/assets/pdf_file/0003/5619/12program_leczenienieplodnosci_20032013.pdf). Ma on być oceniany na podstawie następujących wskaźników: ciąż, ciąż wielopłodowych, wskaźnika urodzeń i odsetek zespołów hiperstymulacyjnych.
Tym samym informacje pozwalające zbudować proporcje dające obraz efektywności refundacji, a tym samym sensowności wydawania w ten sposób naszych pieniędzy, nie pojawią się w raporcie. Dowiemy się tylko, że urodziło się tyle a tyle dzieci, zaś ile prób przeszli ich rodzice, ile pozostało w ciekłym azocie zarodków (za ich przechowywanie też płacimy, drodzy podatnicy) oraz ile par pozostało bezdzietnych, pozostanie tajemnicą medycznej dokumentacji.
W tym kontekście wspomniana wyżej afera wokół dyrektora szpitala Świętej Rodziny i nałożenia na tę lecznicę kary nabiera szczególnego kolorytu. Wspomniana para najprawdopodobniej nie korzystała z rządowej refundacji, jednak i tak widać na jej przykładzie pewien sposób myślenia, który jest o wiele intensywniej widoczny na Zachodzie: staramy się z wielkim poświęceniem o dziecko, ale jeśli ono nie jest "zgodne z zamówieniem", usuwamy "problem".
Podejściu takiemu sprzyja refundowanie IVF przez rząd, gdyż podejście do procedury nie jest tak obciążające finansowo dla pary, więc i decyzja o zabiciu dziecka łatwiej przychodzi. A lekarz, który sprzeciwił się takiemu traktowaniu ludzkiego życia, zostaje za ten sprzeciw ukarany. Zresztą może to jest jakaś metoda: zabrać przeciwnikom aborcji, żeby mieć na refundowanie in vitro - może z czasem się zbilansuje. Oby nie.
Skomentuj artykuł