Ślub dla wierzących niepraktykujących

(fot. Corey Ann/flickr.com/CC)

Jednym z tematów, którymi media żyły już przed Synodem biskupów była sprawa par niesakramentalnych, czyli tych którzy żenią się ponownie, mimo że ich pierwsze małżeństwo było zawierane w kościele jako sakrament. Przede wszystkim emocjonowano się tym, czy Kościół może w jakiś sposób uznać te nowe związki i dopuszczać tych ludzi do komunii.

Przy całym szumie wokół tego niełatwego problemu zapomniano o jednej bardzo istotnej sprawie. Przed wielu latu pracowałem jako zakrystianin w dużej miejskiej parafii. Co sobotę miałem okazję obserwować niejedną parę narzeczonych, którzy przychodzili do zakrystii podpisywać dokumenty i składali sobie później przysięgę małżeńską. Patrząc wprawnym okiem można było się szybko domyślić, że duża część z nich, a może nawet większość rzadko bywała w Kościele, a ich związki z chrześcijaństwem były minimalne. Jednak mimo tego Kościół uroczyście błogosławił ich związek. I tu pojawia się pytanie: Czy ludzi, dla których chrześcijaństwo niewiele znaczy można dopuszczać do sakramentu małżeństwa? Czy jednorazowa spowiedź przed ślubem jest dostateczną gwarancją, że młodzi rozumieją czym jest małżeństwo chrześcijańskie? Kurs przedmałżeński tutaj niewiele pomoże, bo jego celem nie jest wzbudzenie wiary, tylko na odwrót on tę wiarę zakłada. I jak to możliwe, że w społeczeństwie, którego większość nie chodzi do kościoła (szczególnie w dużych miastach) większość ślubów odbywa się w kościele?

Wiele z tych związków małżeńskich szybko się rozpada. I to właśnie Ci ludzie po latach, rozwiedzeni, posiadający nowe rodziny, a potem nawróceni, cierpią z tego powodu, że nie mogą przystąpić do Komunii Świętej. Czy nie lepiej było by postąpić według rady Jezusa: "Nie dawajcie psom tego, co święte, i nie rzucajcie swych pereł przed świnie, by ich nie podeptały nogami, i obróciwszy się, was nie poszarpały" (Mt 7,6). Te słowa są dosyć, można by powiedzieć, brutalne, ale właśnie oznaczają, że nie wszystko co Kościół ma, jest dla wszystkich. Najpierw musi być wiara, a potem sakramenty, a nie na odwrót. Sami sobie tworzymy problemy, które później z wielkim wysiłkiem rozwiązujemy.

To są właśnie paradoksy schyłkowej epoki duszpasterstwa masowego działającego według schematu "Polak -katolik". Czy nie byłoby uczciwsze wobec Pana Boga odmawiać ślubu kościelnego "wierzącym niepraktykującym" (a wielu z nich to pewnie niewierzący i niepraktykujący) zamiast zalewać później sądy kościelne tysiącami wniosków o unieważnienie małżeństwa?

DEON.PL POLECA

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Ślub dla wierzących niepraktykujących
Komentarze (86)
K
Krzysiek
25 maja 2016, 09:32
Bardzo słuszne spotrzeżenia autora. Sakremnety są przez Kościół po prostu rozdawane bez jakiegokolwiek rozeznania czy owieczka ich naprawdę chce czy nie. Do komunii idą wszyscy jak leci, do bierzmowania też, ślub kościelny może zawrzeć każdy po zaliczeniu kilku nauk przedmałżeńskich i "szczerej" spowiedzi. Ludzie którzy nie wiedzą czym jest sakrament nie powinni go dostawać, bo to tak naprawdę im komplikuje życie.
K
Krzysiek
25 maja 2016, 09:32
Bardzo słuszne spotrzeżenia autora. Sakremnety są przez Kościół po prostu rozdawane bez jakiegokolwiek rozeznania czy owieczka ich naprawdę chce czy nie. Do komunii idą wszyscy jak leci, do bierzmowania też, ślub kościelny może zawrzeć każdy po zaliczeniu kilku nauk przedmałżeńskich i "szczerej" spowiedzi. Ludzie którzy nie wiedzą czym jest sakrament nie powinni go dostawać, bo to tak naprawdę im komplikuje życie.
J
Joanna
29 października 2014, 19:16
Chyba jeden z najważniejszych tekstów przy okazji Synodu... To faktycznie też moim zdaniem jest największym problemem współczesnej rodziny, sakramentu małżeństwa - ich geneza. To, że powstają na fali emocji, potrzeby ładnej uroczystości, zdjęć i wybawionych gości, a więc czegoś innego, niż duchowość, wiara...  Zdecydowanie katechizacja dorosłych i edukacja przedmałżeńska to podstawowe kwestie do poprawy.
T
tak
17 października 2014, 15:25
Gdyby nie udzielano ślubu kościelnego każdemu kto ma na to ochotę, bez względu na nastawienie do małżeństwa , rodziny, dojrzałość,  itd., byłoby ,mniej małżeństw rozbitych, które nie mogą przystąpić  do komunii św. pomimo, że im na tym zależy. Gdyby KK zechciał skorzystać z badań naukowych zorientował by się, że jest pewien okres w życiu człowieka kiedy traci kontakt z Bogiem i KK. Jednakże gdy dojrzewa psychicznie, emocjonalnie odkrywa Boga na nowo i w taki sposób, że wie  co to znaczy zaprosić Boga do swojego życia. Gdyby tacy ludzie decydowali się na ślub kościelny nawet po pewnym okresie związku wolnego ( ale grzesznego) małżeństwo zapewne inaczej by wyglądało. Czy udzielanie sakramentu na każde życzenie ludziom niewierzącym, ale chcącym mieć ślub w ładnych dekoracjach i zadowolić krewnych i znajomych, nie jest obrazą Boga? Po co to szastanie sakramentem?
S
Staszek
15 października 2014, 09:28
Pełna zgoda - ślub nie musi być dla osób niewierzących. Nasuwa mi się jeszcze taka refleksja: dlaczego niektórzy księża w Polsce zgadzali się na udzielanie ślubu w PIĄTKI (co jednocześnie pociągało za sobą - jak się można domyślać - huczną zabawę) jeszcze zanim zmieniono treść przykazania kościelnego? Oczywiście, ktoś może powiedzieć, że proboszcz dawał dyspensę. To był dość specyficzny widok - weselni goście przed kościołem w piątek, dzień pokuty.
F
Filip
15 października 2014, 09:10
Nie ma czegoś takiego jak unieważnienie małżeństwa. Istnieje STWIERDZENIE NIEWAŻNOŚCI.
S
Staszek
15 października 2014, 09:17
Zastanawiam się, czy w niektórych sytuacjach nie jest to tylko i wyłącznie sprawna gra językowa. Z tego, co pamiętam, na zbytnią łatwość w "stwierdzaniu nieważności małżeństwa" wskazywał słusznie Benedykt XVI.
K
klawa
15 października 2014, 23:01
Zakłamywanie rzeczywistości. Nie ma czegoś takiego jak uznanie, że to, co było małżeństwem, funkcjonowało jak małżeństwo itd. nigdy nie było małżeństwem. Zwłaszcza, jeśli minęły lata de facto małżeńskiego pożycia. Powinno się to uczciwie nazywać rozwodem, skoro de facto nim jest.
S
senior
14 października 2014, 20:17
Polska to niby kraj katolicki, ale tylko około 1/3 Polaków regularnie uczestniczy we Mszy Świętej. Wśród młodzieży ten odsetek jest jeszcze mniejszy. Orientacyjnie okolo 80 - 90% ,  a może jeszcze więcej "pierwszych ślubów"  to śluby również kościelne, czyli okolo 2/3 wszystkich ślubów biorą ludzie  oddaleni od Kościoła. Nieszczęścia w postaci rozwodów zdarzają się i wśród praktykujących, jak również wśród niepraktykujących.  Czy w obu grupach jednakowo często? Czy wszyscy powinni być jednakowo traktowani?  Czy Ci, którzy zawsze  byli praktykujący, ale  życie się im "poplątało" zasługują na taką samą karę jak Ci,  dla których Kościół to coś obcego, nieswojego?  Nie wiem.
A
Asia
16 października 2014, 08:54
No właśnie, każdy przypadek jest inny i powinien byc rozpatrywany osobno
M
michal
14 października 2014, 17:15
Całkowicie się zgadzam z przemyśleniami Brata. Zastanawiamy się nad rozwodnikami, a nie widzimy problemów wskazanych w tekście. Jedyna moja uwaga... nie unieważnienie małżeństwa, a stwierdzenie nieważności... pod względem prawnym to zupełnie inne sprawy.
J
jasiek
14 października 2014, 15:56
Jak zwykle Wojiechowski na każdy temat wie lepiej? A może tylko na temat ruskich filmów? No i jak zwykle na deonie wychodzi - jakcy ci wierni mierni i głupi, nie to co autor deonowego tekściku No i kasa na podróże i gadżety też jest potrzebna
O
Oer
14 października 2014, 12:00
Całkowicie się zgadzam. Z problemem spotkałem się, gdy byłem świadkiem Bierzmowania, w grupie, która musiała "zaliczyć" ten sakrament przed ślubem.  Połowa z nich nie przystąpiła do Komunii Św. Zastanawiałem się komu ta szopka jest potrzebna i czy Kościól na tym zyska czy straci.
K
KJabłoński
14 października 2014, 11:07
Kursy przedmałżeńskie oczywiście niewiele dają, ale jak tak czytam "deon" i wypowiedzi "jezuitów", to dochodzę do wniosku, że seminaria to jeszcze gorzej niż takie kursy.   Za dużo filozofii i wolnego a za mało życia, panowie.
O
odrodzenie
14 października 2014, 10:50
Ograniczenie nie jest motodą. W mojej parafi Ksiądz odradzał mi ślub- oburzna poszłam do innej. Ślub oczywiście dostałam, później na dzień przed pierwszą rocznicą ślubu zapłakana myślałam sobie "Boże wytrzymałam już rok męczarni, zostało jeszcze tylko całe życie". Obecnie jestem pełna optymizmu i wierze, że uda mi się uwolnić z tego piekła i uratować moje dziecko jeszcze przed drugą rocznicą.
Z
Zatroskany
14 października 2014, 11:57
Uratować dziecko przed drugą rocznicą? Znam parę sytuacji, w których kobiety tak "ratują" swoje dzieci. Kobieta w imię "dobra dzieci" bardzo często realizuje swoje skrajnie egoistyczne cele. A skutkiem jest ich wielkie cierpienie, a czasem zupełna moralna degradacja: pijaństwo i rozpusta np. 12 (słownie dwunasto) latków. Powtarzam, znam takie tragiczne przypadki i myślę, że jest to pewna prawidłowość. Często też takie kobiety zaraz po wyjściu za mąż oskarżają mężów, że są potworami. Ks. Pawlukiewicz ma zwyczaj wtedy pytać, czy przed ślubem też byli potworami. Odpowiedź jest, że nie. To on pyta: przy kim więc stał się potworem? Jak się ktoś świadomie na takiego męża zdecydował, to trzeba starać się z takim żyć, a nie egoistycznie uciekać przed własnym wyborem.
W
Witold
14 października 2014, 12:47
Nie wiem co tak na prawdę chcesz przez swoją historię przekazać? Co z niej wynika. Bo ja odczytuję ją tak: ksiądz z Twojej parafii dobrze radził, ale zdarzył się inny ksiądz, który nie chciał stosować żadnych ograniczeń i teraz masz (macie?) problem. Tylko czy to jest argument za tym, żeby ograniczeń nie było? Trudno w takich sytuacjach jak Twoja udzielać rad, ale myślę, że jedna jest dość uniwersalna - poproś o modlitwę w waszej intencji innych. Różne zakony (sprawdź np mateusz.pl) przyjmują intencje modlitwy.
L
leszek
14 października 2014, 10:25
Przecież to co autor pisze jest zupełnie błędne. Jeśli chodzi o rozwodników wchodzących w nowe związki, to problemem nie są ludzie o słabej wierze. Ci ludzie nie odczuwają żadnego dyskomfortu, przedtem żyli gdzieś na obrzeżach Kościoła i nadal tak zyją. Problemem są ludzie o bardzo mocnej wierze, którzy żyją w nowych związkach i odczuwają wielki ból nie mogąc przystępować do komunii, czują się odtrąceni. Właśnie zderzenie wielkiej wiary i pragnień takich osób z nauką Kościoła jest źródłem refleksji nad tą nauką. Oczywiście, zawsze można głosić morały, "trzeba sie było nie żenić", "trzeba się było nie rozwodzić" - ale wartośc takich morałów jest niewielka.
B
bene
14 października 2014, 10:43
zaiste wielka i bardzo mocna musi to być wiara ludzi, która jest powodem rozwodu i cudzołóstwa. Znowu nam się myli wiara w człowieka z wiarą w Boga. [url]http://www.youtube.com/watch?v=Egku6plyKek[/url]
H
H
14 października 2014, 12:03
Wielkiej wiary? Taką "wielka wiarę" ma i szatan: Wierzysz, że jest jeden Bóg? Słusznie czynisz - lecz także i złe duchy wierzą i drżą [Jk 2, 19]. 
SK
senior katolik
14 października 2014, 20:27
Zgadzam się z P. Leszkiem. Problem dotyczy osób zawsze blisko związanych z Kościołem, którym często  życie  uległo poplątaniu.   Czy  jeśli żyją uczciwie, dbają o katolickie wychowanie dzieci,  modlą się, chodzą do kościoła, są dobrymi ludżmi  dla siebie i innych, są katolikami gorszej kategorii od tych, którzy nie praktykują, którzy wychowują swoje dzieci na ateistów, wrogów KK, którzy żyją w piekle przemocy, rozwięzłości, zdrad, alkoholizmu  , ale żyjących w związku sakramentalnym?  Wątpię.
A
Asia
16 października 2014, 09:01
Ja też sie z tym zgadzam. Tylko określona grupa niesakramentalnych odczuwa potrzebę, ba, pragnienie powrotu do Kościola i Komunii z Bogiem. I ta grupa powinna byc, i chyba jest, przedmiotem rozważań synodu.
16 października 2014, 09:35
Moze najpierw warto skończyć z życiem w kłamstwie. Jeżli ktoś wchodzi wbrew nauce Kosćioła w nowy cudzołozny związek, nie jest człowiekeim mocnej wiary. Jezli ktoś rozbija swoje malzeństwo a powodu niewiernosći nie jest człowiekiem mocnej wiary. Oczywiście po kilku latach może chcieć nawrócenia, powrotu do Koscioła. I moze to zrobić takze dziś. Wystarczy iz wyprze sie grzechu cudzołóstwa (i to ściśle rozumianego jeko współżycie seksualne z osoba nie będącą małżonkiem).  Powstaje proste pytanie, co jest wazniejsze dla osób o mocnej wierze, Komunia św., czy seks?
16 października 2014, 09:39
"Problem dotyczy osób zawsze blisko związanych z Kościołem, którym często  życie  uległo poplątaniu" Życie samo sie nie poplątało.  "Czy  jeśli żyją uczciwie, dbają o katolickie wychowanie dzieci,  modlą się, chodzą do kościoła," Jak żyją uczciwie, skoro zaprzeczają swoim zyciem nierozerwalnosci małzeństwa? Jak wychowawują dzieci swoim przykładem? "są katolikami gorszej kategorii od tych, którzy nie praktykują, którzy wychowują swoje dzieci na ateistów, wrogów KK, którzy żyją w piekle przemocy, rozwięzłości, zdrad, alkoholizmu  , ale żyjących w związku sakramentalnym?  Wątpię." Są tez katolikami.
A
Anna
17 października 2014, 14:27
Mojego bliskiego znajomego porzuciła żona. Robił co mógł ale w końcu zgodził się na rozwód.  Jest sam, z nikim się nie spotyka. Bardzo wartościowy, wierzący człowiek. Ma 30 lat, naprawdę powinien być już do końca życia sam? 
A
Ag
17 października 2014, 14:31
Tak, komuś wierzącemu też może życie się pomieszać. Radziłabym nie być tak pysznym i nie wyrokować tak łatwo bo może spotkać Cię próba, której nie przejdziesz.
E
Edyta
17 października 2014, 14:43
Tu nie chodzi tylko o seks. Tu chodzi o założenie rodziny. Ktoś kto chce uprawiać seks z różnymi osobami nie zawraca sobie głowy unieważnieniem małżeństwa i sakramentami. Nie rozumiem jak można takie osoby odrzucać. Jestem przekonana, że wielu z nich będzie przed nami w niebie. 
T
tak
17 października 2014, 15:12
Przecież tu nie chodzi tylko w jakim związku żyją, lecz o zbawienie. Ci, którzy żyją w cudzołóstwie mogą mieć problemy na Sądzie Ostatecznym (ostatecznego "wyroku"nikt nie zna tylko Bóg). Ci, ktrórzy żyją w związkach sakramentalnych , ale jak piszesz zdradzają, stosują przemoc, jednym słowem żyją w grzechu też będą mieli ciężko na Sądzie Ostatecznym. Twoje postawienie sprawy jest niewłasciwe, bo porównujesz złych ludzi z "dobrymi", ale nie mogącymi przystąpić do komunii św. Ci ,którzy żyją w cudzołóstwoie są winni i ci, którzy ciężko grzeszą też są winni. Zamiast zająć się duszą martwisz się o zewnętrzne zachowania. Jeden jest biedny, że mu nie wolno, a drugi przecież też nie może przystąpić do komunii św z powodu grzechów . Zatem jeden i drugi nie może prZyjąć komunii św. z powodu grzechów. Więc o co ci chodzi? W jaki sposób ten drugi ma lepiej?
17 października 2014, 15:18
"Tak, komuś wierzącemu też może życie się pomieszać. Radziłabym nie być tak pysznym i nie wyrokować tak łatwo bo może spotkać Cię próba, której nie przejdziesz" Miałem już tak, iz odpadłem, byłem poza Kościołem. Parę lat. Choc wczesniej, przed odejściem bylem przekonany iż jestem super wierzącym, religijnym, przykłądem idealnym, itp bzdury. Nie byłem. Dziś tez róznie bywa, ale juz wiem, iz wierzącemu nic nie zagraża, o ile faktycznie bezgranicznie sie Bogu zaufa. Bez wzgledu na sytuacje, ktore po ludzku czasami stwarzają wrażenie niemożliwych do przejścia. Natomiast jak sie komuś "życie poplątało", to znaczy iz wcześniej jedynie sie mu wydawało, iż jest wierzącym.
17 października 2014, 15:23
Niech zaufa Bogu i Słowu. Będzie niesamowice cieżko, to jest pewne. Ale jak wytrzyma czas tej próby, to będzie dobrze. Odejscie żony to nie jest koniec swiata. Nie trzeba też rzucać sie w ramiona innej kobiety, która pocieszy. Droga kolejengo zwiazku, choc obecnie propagowana przez swiat i "mądrych tego swiata" niesie zgubę jeszcze większa tragedię. A kobiety, co tak skłonne sa pocieszać porzuconych meżów musza pamietać, iz oni ślubowali miłość i wierność  innej kobiecie. I nikt ich nei zwolni z tego śłubowania, o ile było ono ważne.
L
leszek
17 października 2014, 15:24
To jest zupełnie błędne, podobnie jak błędne jest rozumowanie autora felietonu. Jeśli ludzie, nawet żyjący w grzechu, pragną sakramentów i przychodzą do Kościoła, to mają mocną wiarę. Zas jeśli od Kościoła usłyszą wyłącznie morały w stylu "trzeba było nie grzeszyć", to raczej Kościół jest złym ewangelizatorem. Właśnie celem tego Synodu jest uzbrojenie duchownych w coś więcej, niż tylko moralizowanie. Ale żey znaleźć odpowiedzi na pytanie, trzeba je najpierw zadać, a tego wielu ludzi (także w Kościele) się bardzo boi.  W czasach Gomułki nazywano to ironicznie "usypianiem problemów". Jak się będzie udawało, ze problemu nie ma (odpowiedź "trzeba było nie grzeszyć' jest właśnie ucieczką od problemu), to wszyscy zapomną i problem zniknie. Owszem, jest to skuteczne, na pewien  czas zapada cisza. Ale tylko na pewien czas.
17 października 2014, 15:24
Załozenie kolejnej rodziny, skoro ma sie juz rodzinę. Doprawdy ciekawy pomysł.
17 października 2014, 15:52
"Jeśli ludzie, nawet żyjący w grzechu, pragną sakramentów i przychodzą do Kościoła, to mają mocną wiarę." Niekoniecznie, skoro uważają, iż musza tkwić w związkach, które są cudzołożnymi. Mocną wiarą maja osoby, które w sytuacji rozwodu pozostały same, ufając Bogu, iż to jest jedyna droga zgodna ze Słowem. Mocna wiarę maja osoby, które są w stanie porzucić swe nałogi. Alkoholicy, narkomani i wielu innych, co dzięki wierze wracają do życia z gnoju grzechu. Mocna wiarę maja osoby homoseksualne, które żyją w czystości, bo wierzą iż to jest jedyna droga do zbawienia. Mocna wiarę maja małżonkowie, którzy pomimo kryzysów, czasami wręcz zdrad małżeńskich żyją razem do końca swego życia.
14 października 2014, 03:18
Czy nie lepiej było  by postąpić według rady Jezusa:  "Nie dawajcie psom tego, co święte, i nie rzucajcie swych pereł przed świnie, by ich nie podeptały nogami, i obróciwszy się, was nie poszarpały" (Mt 7,6). Te słowa są dosyć, można by powiedzieć, brutalne, ale właśnie oznaczają, że nie wszystko co Kościół ma, jest dla wszystkich. Najpierw musi być wiara, a potem sakramenty, a nie na odwrót. Może problem zaczyna się (bądź pogłębia) jeszcze przed bierzmowianiem? Bierzmowanie wedle tej wykładni też należałoby ograniczyć... Szczerze mówiąc, nigdy nie rozumiałem, dlaczego Kościół tak masowo udziela sakramentów. O ile w przypadku chrztu jestem w stanie zrozumieć chęć przyjmowania do wspólnoty, ale czy wspomniane bierzmowanie, komunia św, czy ślub muszą być dla wszystkich? 
T
tak
17 października 2014, 15:15
KK rzuca perły przed wieprze a potem sie dziwi.
H
Henry
14 października 2014, 01:08
W podbnym temacie o synodzie wypowiadają sie zatwardziali przeciwnicy tych co wchodza w ponowne związki . Podpierają sie przy tym JP II , że to niby nauczanie tak dobrze znają. Kto z was wie o tym , że nikt inny tylko JPII nakazał aby stwerdzeni ważności małżeństwa trało nie dłużej niz rok ? Wiele związków jest zawiranych dla tradycji , mało ma to wspólnego z wiarą. Dobrze by było gdyby tzw. " uniewżnienie " trwało krócej. A tak wiele osób zyje " na kocia łapę bo niechce czekac 3 czy 5 lat
H
H
14 października 2014, 09:33
Nie wiem, czy JPII cos takiego nakazywał i, szczerze mówiąc, bardzo wątpię. Wiem jednak, że był bardzo zaniepokojony lawinowo rosnącą liczbą małżeństw "uznanych za nieważne". Postulował też przyjrzenie się samemu procesowi i sprawdzenie, czy przypadkiem takie orzeczenia nie wydawane są zbyt pochopnie. A że jest to patologia, to widać jak na dłoni. Najpierw były "miłosierne" postulaty niektórych księży, żeby w sytuacji kryzysu małżeńskiego spróbować tej drogi. A wiadomo, jak małżonkowie zaczną się rozwodzić cywilnie lub kościelnie (trzeba niestety takiego określenia użyć), to potem bardzo trudno jest małżeństwo uratować. A teraz mamy lawinę postulatów uznania cudzołożnych związków za moralnie dobre i dopuszczenia ludzi żyjących w nich do sakramentów. Kolejny krok to uznanie związków homo. To wszystko są procesy, które możemy obserwować. Za tym stoi logika stopniowej sekularyzacji Kościoła i negowania zamysłu bożego wobec człowieka.
R
rk
13 października 2014, 19:48
A ja chciałabym pozanć odpowiedź po co tacy - wierzący niepraktykujący - chcą ślubu kościelnego? Bo tego kompletnie nie rozumiem. Latami nie chodzą do Kościoła, nie przyjmują sakramentów, więc dlaczego nagle chcą ślubu???
N
Nociek
13 października 2014, 20:51
Ależ to banalnie proste. Przecież panna młoda w białej sukni nie będzie paradowała przed urzędnikiem USC. Jak by to wyglądało? Muszą być świece, organy itp. tradycja to tradycja. Przecież jesteśmy przywiązani do naszych polskich zwyczajów.
K
kate
13 października 2014, 21:34
Kilka lat temu, można chyba to znaleźć w necie, na portali o2.pl była dyskusja, którą wywołał wpis jednej mężatki niepraktykujacej i uważajacej się za niewierzącą, która opowiadała jak to zorganizowali z mężem też niepraktykujacym ślub w kościele, jak to się spowiadali, chodzili na nauki przedślubne, słowem cyrk robili, żeby wziąć ślub w kościele, bo im się wnętrze podobało i nastrój odpowiedni. Niektórzy też chcą mieć glejt  transcendentności na te swoje uczucia, a wiadomo sala w urzędzie stanu cywilnego tego nie da, nawet pałac. Od następnego roku tacy ludzie będą mogli sobie ślub w plenerze zrobić już oficjalnie albo humanistyczny ślub złożyć z mistrzem ceremonii, który napisze z nimi formułkę sakralną, więc chyba się (obym sie nie myliła) sprawa sama rozwiąże. A tak wogóle ślubów coraz mniej, więc może łatwiej będzie ogarnąć tych, którzy z powołania ślub biorą, a nie dla fecy. Ps. Niestety znam też przypadek, że ludzie z premedytacją ślub kościelny wzięli, żeby go za rok  unieważnić, bo spadek na nich czekał, jeśli ślub kościelny wezmą. Więc różnie bywa!
P
Paulus
13 października 2014, 22:11
A ja słyszałem o innym przypadku, a właściwie znam parę. Np. o niewierzący, ale ona tak i chce nie tylko ślubu, ale i towarzystwa męża w kościele. Po latach, czasem dopiero przed śmiercią, mąż się nawraca. Lub na odwrót, on wierzący, ona nie. Tak to w skrócie wygląda. Nie darmo Pan Bóg dał najpierw Izraelowi prawo, a dopiero potem posłał swego Syna, na niwę zaoraną przez prawo i zdawałoby się formalne zwyczaje. Mówił o tym wczoraj papież Franciszek w kazaniu. Zauważcie, że Jezus nikogo nie gonił mówiąc, ty to tylko za mną łazisz, a nie masz prawdziwej wiary. Brat Wojciechowski chce wylać dziecko z kąpielą, a na tej niwie zwyczajowej rodzą się prawdziwe i głębokie powolania.
P
Paulus
13 października 2014, 22:21
Św. Paweł pisze, że wiara rodzi się ze słuchania. A jak mają ludzie słuchać, jak nie chodzą do kościoła??? Przecież wtedy nie można do nich dotrzeć. Cały pomysł jest wbrew nowej ewangelizacji, bo zamiast wychodzić do ludzi i poyzskiwa ich, zaczynami częścią z nich gardzić, bo nie tacy, jakich chwielibyśmy ich mieć.
K
Krokodyl
13 października 2014, 23:42
No a gdzie oni se taką salę z organami i obsługą za 5000 wyczają. Jakby chcieli w filharmonii to by bekneli z 20 000
Ł
Łukasz
14 października 2014, 09:02
Presja rodziny, ładna uroczystość. Elementary, dear Watson.
M
marcin
13 października 2014, 16:53
to prawda co Brat pisze, dodałbym tylko jednak do sformułowania: Polak - sprotentantyzowany katolik i wtedy wszystko się zgadza.
M
marcin
13 października 2014, 16:55
oczywiście  Polak - *sprotestantyzowany katolik (literówka)
P
Polon
13 października 2014, 15:40
Pisze brat: "To są właśnie paradoksy schyłkowej epoki duszpasterstwa masowego działającego według schematu "Polak -katolik". Widzę, że brat jest jasnowidzem.  Oby nie było tu jednak osądzania, skrajnej pychy i tak modnego w pewnych kręgach gromienia polskiego katolicyzmu. Zresztą, tylko u nas i tylko w tych kręgach taka pogarda jest możliwa. W innych krajach kler się cieszy, że ludzie przychodzą do kościoła i martwi się, że mogłoby być inaczej. Robi też wszystko, żeby ludzi do Koscioła przyciągnąć. Zresztą stąd się biorą te wszystkie próby zmian. U nas część kleru, z okolic GW, TP, Więzi i Znaku jak widać ludźmi gardzi. Podobnie jak i część celebrytów. Grożą nam, że sobie gdzieś na dobre pojadą i ... niestety wcale tego nie robią,. Nie robią, bo ich nikt gdzie indziej nie chce i nawet nie tolerowałby, nie mówiąc o resortowych przywilejach. Papież Franciszek przypomniał jednak polskim biskupom w czasie wizyty ad limina, że "to zaszczyt służyć takiemu narodowi". Ja przyszłości nie znam i uważam, że jest w ręku Boga. Myślę jednak, że byłoby wielkim zwycięstwem szatana, gdyby Kościół w Polsce stał się zanikającym archipelagiem grupek i wspólnot religijnych. Te grupki, a znam trochę ich adeptów i ich problemy, może są i dobre na rok, dwa, góra trzy, ale na dłuższą metę po prostu mało się sprawdzają, albo w ogóle niesprawdzaną - niestety. Byłaby to katastrofa Kościoła nie tylko o zasięgu krajowym, ale na pewno europejskim, a może i światowym. JPII wielką wagę przykładał do tego, żeby Kościół w Polsce był powszechny, żeby polska kultura, przesiąknięta chrześcijaństwem, była pielęgnowana i rozwijana. Myślę, że kolejni papieże są tego w pełni świadomi, także tak przecież przychylny zmianom papież Franciszek. Mówiła o tym M. Wagner, choć oczywiście to nie ten sam wymiar.
P
Polon
13 października 2014, 15:41
Tylko Kościół powszechny jest naprawdę zdrowy i tylko przy takim Kościele mogą jakoś funkcjonować grupki takie czy inne. W końcu zamysłem bożym było samo-objawienie narodowi wybranemu, a nie jakimś efemerycznym "wspólnotom", choćby tworzonym przez ludzi o jak najlepszych intencjach. Zamysłem bożym był też chrzest Polski, jak i innych narodów. Warto  przeczytać, co  Chrystus mówi o Polsce siostrze Faustynie i jakie daje obietnice naszemu krajowi. To może nie tylko uleczyć z poczucia wyższości i wzgardy, ale i odpowiednio ukierunkować.
K
kate
13 października 2014, 18:18
1) urodzić się nad Wisłą to może być przekleństwo, bo trzeba przyjać z dobrodziejstwem inwentarza taką a nie inną historię narodu, jego mentalność, jego sposób wartościowania i w tym religię. Inaczej mamy casus Palikota, który jak świerszcz w pudełku obija się o różne strategie życia i z coraz marniejszym skutkiem walczy o własny głos. Niestety w Polsce nie można do końca być ateistą - będzie to zawsze koślawe i nieprawdziwe. Paradoksalnie też nasz katolicyzm jest taki, że ręce opadają: o. Woroniecki mówił przed wojną, że Chrystus by się chyba w Polsce nie przechrzcił, bo nie ma jakościowej różnicy między Żydem a Polakiem: pyskate, kłótliwe, przyzwyczajone do swoich racji towarzystwo. Więc te grupki wzajemnje adoracji są oczywiście w Kościele polskim problemem. 2) Pytanie zasadnicze, co w zamian proponujemy jako wspólnota: osobiście uważam, że nie wprowadziliśmy w życie ideałów "Solidarności", wypracowanych przecież na kolanach, przy modlitwie w 1980 roku. Były to przecież konkretne rozwiązania wspólnotowe, a myśmy się przestraszyli, że coś możemy jako naród sami stworzyć i od tego odstąpiliśmy. No błąd, bo to wyraża naszą tożsamość narodową i katolicką, więc jak tego nie zrealizujemy, to będziemy takim "płodem poronionym" jako społeczeństwo.
P
Polon
14 października 2014, 13:06
Historii nie zmienimy. Położenia geopolitycznego też nie. Naturę Polaków można w pewnym zakresie zmienić, ale nie radykalnie. Ale co niby z tego ma wynikać? Pan Bóg wybrał Izraeela i ukształtował nie dlatego, że było to plemię idealne. A ziemia obiecana wcale nie jest oazą spokoju, wręcz przeciwnie - trzeba przyznać, że ostatnio też za sprawą narodu, który był wybrany. Zauważ jednak, że nie było w historii narodu takiego, jak Polacy, pomimo swoich niezliczonych wad. Weźmy choćby czasy rewolucji w Rosji i IIWŚ. Na kresach po rewolucji bestialsko zamordowano 100 000 Polaków, dlatego, że byli katolikami i nie chcieli wyrzec się wiary. Ludzi wieszano na drutach, zakopywano żywcem, obdzierano ze skóry, ... a oni wyznawali wiarę, jak pierwsi chrześcijanie, tylko na masową skalę. Podobnie było w czasie IIWŚ, powstania, wywózek. Tak heroicznego świadectwa wiary nie dal żaden inny naród. Bóg nie powołuje do świętości ludzi idealnych i nie stwarza im idealnych warunków. A co do Solidarności, to trzeba to dziedzictwo podjąć pomimo, że próbowano je zniszczyć, bo jest to droga ku lepszej przyszłości opartej na Bogu obecnym nie tylko w niedzielnych kazaniach, ale i codzienności życia społecznego. Jest to szczególnie ważne, gdyż próbuje się dzisiaj Boga wyprzeć z każdego aspektu życia: osobistego, rodzinnego, społecznego i międzynarodowego.
P
Paulus
13 października 2014, 13:54
"... czy Kościół może w jakiś sposób uznać te nowe związki i dopuszczać tych ludzi do komunii. ... Przy całym szumie  wokół tego niełatwego problemu zapomniano o jednej bardzo istotnej sprawie" Czy ta sprawa jest naprawdę aż tak złożona??? Oczywiście sprawa się ciągnie od ponad 3 000 lat. Ale nie dlatego, że zamysł boży jest trudno odczytać, ale ze względu na "zatwardziałość serc", że zacytuję określenie tego, który tę sprawę nie tyle rozstrzygnął, co jednoznacznie potwierdził. Jednak wciąż są ludzie, którzy uparcie tego nie chcą przyjąć do wiadomości. Ostatnio niestety dołączył do tego chóru tak głośnego na deonie nawet ojciec Knabit. [Mt 19, 7-8] "Odparli Mu: «Czemu więc Mojżesz polecił dać jej list rozwodowy i odprawić ją?» Odpowiedział im: «Przez wzgląd na zatwardziałość serc waszych pozwolił wam Mojżesz oddalać wasze żony; lecz od początku tak nie było." Mojżesz uginając się pod presją społeczną w sprawie rozwodów też postanowił obwarować je warunkami: [KPP 24, 1] Jeśli mężczyzna poślubi kobietę i zostanie jej mężem, lecz nie będzie jej darzył życzliwością, gdyż znalazł u niej coś odrażającego, napisze jej list rozwodowy ..." Czyli po poznaniu atrakcyjniejszej swojej żony po prostu nie wyrzuci za drzwi, ale ... I takie ale chcą nam teraz zaproponować inni poprawiacze zamysłu bożego. Dopuścić do komunii, ale np. tylko porzuconych cudzołożników.
G
Gosia
13 października 2014, 13:39
Teoretycznie się zgadzam. Natomiast praktyka mojego 25-letniego życia małżeńskiego temu zaprzecza. Gdy doszło do trudnych spraw między nami (alkohol), chciałam choćby separacji, ale równocześnie zaczęłam szukać i pytać Boga czy istnieje, czy interesuje się mną. To doprowadziło mnie i męża do totalnego nawrócenia. Obecnie od kilkunastu lat prowadzimy grupę Odnowy w KK, mąż jest szafarzem nadzwyczajnym. Czemu brałam ślub w KK? - pewnie tradycja, ale gdybym go nie wzięła, czułabym się jak ktoś, kto nie dostał zgody na życie i współżycie małżeńskie. Wiem, że to Bóg uratował moje małżeństwo. A może w parafialnym KK więcej kazań na temat życia małżeńskiego? Więcej specjalistów typu J.Pulikowski. Po nawróceniu trafiłam na jego konferencje. Są rewelacyjne, a stosowane w praktyce dają efekt, choć własny trud i mądrość też jest tu potrzebna. Nie rozumiem, jak mogą być krytykowane (z tym się spotkałam w komentarzach nawet na Deonie). Po nawróceniu i wyjściu z czynnego alkoholizmu męża już nigdy nie chciałam rozstania.  Pozdrawiam
G
gnG
13 października 2014, 13:29
Każde spotkanie z Chrystusem jest zbawienne. Dopóki istnieje sakrament małżeństwa zapraszajmy ze wszystkich sił wszystkich ochrzczonych. Bez przemądrzałego kombinowania. Oczywiście najlepiej odesłać ten sakrament do muzeum i przyznać, że lepiej jest tym co pozostają bezżenni.
13 października 2014, 17:41
Już św. Paweł w liście do Koryntian ostrzegał, że mozna zbierac się na łamanu chleba ku potepieniu! Inaczej mówiąc w obrzędzie bez wiary mozna nie spotkać Chrystusa - a nawet można się potępić... bo nie zalożyło się białej szaty, Jeśli wspomnisz Ewangelię z wczoraj - zapewne przypomnisz sobie: zaproszenie jest skierowane szeroko, niesety jeśli ktoś nie przywdzieje szaty weselnej - nie wejdzie do królestwa. Na marginesie, szatę szykuje sam Król, trzeba się w nią tylko ubrać przy wejściu!
G
gnG
14 października 2014, 00:45
1/To co u ciebie jest na marginesie wg mnie jest w samym centrum. 2/ W niedzielę - dobrze pamiętam - było o tych co weszli z rozstajnych dróg, bez wcześniejszego zaproszenia. A jeden to nawet nie miał odpowiedniej szaty! 3/Zgadniesz dlaczego wielu jest zaproszonych a niewielu wybranych?
14 października 2014, 07:05
1/ Wytłumacz proszę 2/ Przy wejściu na ucztę służba wręczała trój weselny przygotowany przez króla, stąd każdy mógł go mieć wystarczyło dac się ubrać. - Bóg Cie odkupił, wystarczy skorzystac z sakramentu poktuty i pojednanaia. 3/ Nie muszę zgadywać, znam przecież przypowieść o siewcy i przyczynach dla których ziarno nie wschodzi...
A
Agata
13 października 2014, 13:28
a jakich metod ksądz by użył, żeby odróżnić tych niepraktykujących od praktykujących? Tych wierzących od niewierzacych? Przecież rozmawiamy o ludziach dorosłych. Jak ksiądz chce to może z młodymi powaznie porozmawiać, uprzedzić jakie sa konsekwencje.  Ale od razu odmawiać?  Albo jeszcze może dołozyc papierologii? Prosze tylko nie idźmy w stronę karteczek z zaświadczeniem, że młodzi byli na mszy, to już i tak upokarzająco wyglada w przypadku bierzmowanych...
N
no
13 października 2014, 12:39
Jak zwykle Wojiechowski na każdy temat wie lepiej? A może tylko na temat ruskich filmów? No i jak zwykle na deonie wychodzi - jakcy ci wierni mierni i głupi, nie to co autor deonowego tekściku
M
M.
13 października 2014, 11:39
Ja bym jeszcze wydłużyła okres nauk na rok cotygodniowych spotkan, taka swoista katolicka terapia przedmalzenska i zarazem lekcja o wierze w rodzinie i istocie sakramentu. Wymagające dla obu stron, ale wyeliminowałoby spory procent patologii typu ślub, bo ciąża, bo ktos ladnie tańczy itp. A do tego młodzi mieliby okazje sie poznac na prawde, bo niestety teraz czesto fizycznie znaja sie znakomicie a niepotrafia rozmawac o problemach.... Może nie byłloby tez tylu swierdzonych niewaznosci. Przeraza mnie jak slysze, że ktoś nakłamał co potrzea, "bo byłej żonie zależało na 'katolickim rozwodzie".
M
miśka
13 października 2014, 12:02
Moim zdaniem trzeba po prostu ewangelizować, inaczej wszystko da się obejść , w dodtaku nie każdy jest w stanie co tydzień uczestniczyć w takich spotkaniach przez rok, praca, studia, wyjazdy zarobkowe. Co z takimi luźmi?  
M
m.
13 października 2014, 13:29
no ale zaraz, jak ktoś dla dobra przyszlej rodziny nie ma godziniki w tygodniu to pytanie, czy na pewno ma czas na rodzine... 
M
M.
13 października 2014, 19:11
Szkoda, że osoby niezgadzające sie ze mną nie zostawiły komentarzy, chętnie bym się dowiedziała z czym konkretnie sie nie zgadzaja.
P
piw
13 października 2014, 11:11
Jezuita, a mówi po katolicku! Bardzo mądre słowa, Bracie. To jest istota problemu, że ludzie nie rozumieją tego sakramentu. Trzeba im powtarzac wielokrtonie, że małżeństwo jest nierozerwalne, a słowa przysięgi to zobowiązanie złożone przed Bogiem.
T
tomtom
13 października 2014, 10:44
Prośba o poprawienie rażącej pomyłki w ostatnim zdaniu- Sakrament Małżeństwa ma charakter NIEROZERWALNY i nie da się go unieważnić... Poza tym uważam że tekst dotyka istotnego problemu- stanu duszpasterstwa, zresztą nie przypadkowo tematem Synodu jest "DUSZPASTERSTWO rodzin w kontekście ewangelizacji". To że heretycy próbują na "ogniu" Synodu upiec swą zgniłą "kiełbachę" poddając w wątpliwość Słowa Pana Jezusa to faktycznie problem i świadczy tym bardziej o zasadności tematu Synodu i konieczności naprawy DUSZPASTERSTWA lecz nie tylko w kontekście (re)ewangelizacji rodzin ale duszpasterstwa jako takiego... Szkoda że na tą całą "debatę" jest przyzwolenie głowy Kościoła... Pytaniem pozostaje czy kierunki jakie zostały wyznaczone- m in. przedstawienie propozycji UŁATWIENIA zawierania Sakramentu Małżeństwa- (do czego powołana została komisja do spraw reformy kanonicznego procesu małżeńskiego)... czy zmiany w sensie łagodzenia prawa kanonicznego w orzecznictwie stwierdzania nieważności oraz samego "uproszczenia procedur" nie mogą stać się pośrednio afirmacją zjawisk powyżej opisanych...? Zastanawiam się na ile przyczyną takiego stanu rzeczy jest postawa papieża który mówi: "Ani laksyzm ani rygoryzm"- przez co jest ogólnie postrzegany "ani jako zimny ani gorący" bo mówić chce do wszystkich tak aby nikogo nie urazić...? Zwróćmy uwagę jakie efekty daje taki przykład chociażby na tym portalu w tekstach pisanych przez "duszpasterzy"... Pozdrawiam serdecznie
T
tomtom
13 października 2014, 11:18
Gwoli jasności- pisząc o tekstach deonowych "duszpasterzy" nie miałem na myśli powyższego tekstu br. Damiana- ten zdaje się być nader uczciwy a przez to przyzwoity... ;-)
M
Magdalena
13 października 2014, 10:39
Albo Kościół będzie wierny Bogu i Ewangelii, albo … pozostaną sami mistycy.
B
bukaj
13 października 2014, 10:02
Bardzo mądre słowa. Daj Boże, żeby adhortacja posynodalna również je zawierała.
K
Krzysiek
13 października 2014, 09:59
Nie ma czegoś takiego jak unieważnienie małżeństwa w Kościele Katolickim...
A
Agnieszka
13 października 2014, 10:38
cenna uwaga!, mała różnica słowna, ale jednak stwierdzenie nieważności a unieważnienie to dwie rózne rzeczywistości
M
malolat
13 października 2014, 12:11
Jest ,za pieniadze, kasa misiu kasa
G
gulaj
13 października 2014, 09:47
Podobnie rzecz ma się z bierzmowaniem. Ślub biorą w kościele dla ceremonii i oprawy religijnej. Podzielam uwagę w tym artykule.
M
M
13 października 2014, 09:43
Twoje serce br. Damianie jest pelne pychy... ;-(
N
nk
13 października 2014, 10:30
A gdzie widzisz tu pychę?
G
gitrak
13 października 2014, 08:54
Słuszne słowa, bardzo słuszne. Wszelako gdzie są ci co naprawdę wierzą, czy wierzą we wszystkie artykuły wiary księża pedofile i księża alkoholicy, czy księża miłośnicy motoryzacji czytali kiedyś Ewangelię? Bardzo to wszystko niepewne. Wydaje się, że bardzo mała część księży naprawdę wierzy w Boga, a i ci może coś ukrywają. 
13 października 2014, 08:58
Księża są z Ludu i są tacy, jak Lud.
B
bogdan
13 października 2014, 09:48
Tak to prawda, masz rację. Jednak czy to, że są z Ludu tłumaczy złe zachowania NIEKTÓRYCH. To, że się jest wybranym zobowiązuje. Ponieważ ksiądz czy zakonnik (jego zachowanie itd.) w większym stopniu  wpływa na wiarę Ludu. Szczególnie tego słabego Ludu, mającego wątpliwości.
G
gitrak
13 października 2014, 09:58
Ależ księża mają takie same wątpliwości jak zwykli ludzie. Niczym się nie różnimy. Jeśli wielu przybiera pełne pewnosci miny, czynią tak tylko ze względu na lud. jesteśmy tylko biednymi ludźmi.
B
bogdan
13 października 2014, 12:41
Ja to jestem jednak niepoprawny romantyk. Myślę sobie, że jak ktoś ma powołanie to i mniej wątpliwości. Jednak wszyscy jesteśmy ludźmi, wątpliwości ma każdy i to jest bardzo ludzkie. Myślę sobie jednak, że w Polsce brakuje autorytetów, duszpasterzy pokroju księdza Jerzego Popiełuszki, kardynała Wyszyńskiego, którzy pociągli by za sobą ten Lud. Duszpasterzy z charyzmą, dla których Chrystus jest najważniejszy. Odważnych, mówiących głośno tak, aby do tych letnich małżonków, narzeczonych trafić. Oczywiście znam wielu takich, jednak jest ich jeszcze zbyt mało. Ludzie świeccy ze słabą wiarą zbyt patrzą na drugiego człowieka, księdza, zakonnika. Jak coś idzie nie tak to później są rozczarowania, zranienia duchowe, które bardzo trudno się leczy. Przykład rodziny nazaretańskie. Z drugiej strony kiedyś ktoś mądry powiedział, niech twoim autorytetem będzie Chrystus. Wtedy nigdy się nie rozczarujesz. To mądre, ale jak tych letnich i zimnych trafić. Jak im powiedzieć o Chrystusie.
Z
zs
13 października 2014, 13:16
Liczenie, że duchowni będą inni jest życiem w kłamstwie. Przeczytaj Ewangelię - apostołowie liczyli na karierę (nawet matkę swoją wciągali w załatwianie posady), był wśród nich zdrajca, złodziej a co najgorsze - człowiek pozbawiony wiary, a św. Paweł był prześladowcą (i to nie w słowach, ale w czynie - brał udział w zabójstwie). Czemu oglądasz się na innych? Sam daj przykład - mimo własnych słabości. On Ci pomoże, jeśli tylko Ty przyjmiesz Jego powołanie (nie trzeba być duchownym by budować Kościół) :)
B
bogdan
13 października 2014, 14:03
Wszystko prawda, jednak Paweł się nawrócił, a owoce jego nawrócenia były większe niż jego wcześniejsze upadki. Wszyscy byli słabi jednak, po upadku wstawali. Swoim życiem do końca świadczyli o Jezusie. Staram się nie oglądać na innych .Bo gdybym to robił to pewnie dawno straciłbym wiarę. Sam jestem w dodatku bardzo niedoskonały. A co do własnego przykładu to też się staram, ale moja siłą rażenia niewielka. Z Panem
13 października 2014, 08:46
Deprecjonowanie Sakramentów nie dotyczy tylko małżeństwa, ale wszystkich Sakramentów. Na czele z Eucharystią sprawowana czesto byle jak, uświetniona jakimiś ludzkimi pokazami, gadulstwem i super atrakcjami, bo zagubiła sie gdzieś strefa sacrum. Najwazniejsze sa przeceiż gitraki, perkusyjki, kazanka, radosny ksiadz. Rytuał. Młodym ludziom wychowanym na braku poszanowania sacrum w Eucharystii trudno jest odnaleźć w Kosciele odniesienia do Boga i traktuja ślub koscielny jako kolejny swoisty rytuał.  Biala sukienka, garnitur, wesele, samochód lub konny powóż, modny w danym sezonie kościół, rzewne kazanko, ostatnio ksiądz śpiewajacy życzenia, gitara, skrzyce. Puste symbole. Ale przeciez coraz częsciej tak samo jest na Chrzcie, I Komunii , czy Bierzmownaiu.
O
O.
13 października 2014, 11:41
No i co jest złego w RADOSNYM sprawowaniu Ewangelii? Mamy się smucić z powodu Zmartwychwstania? Potem ludzie zamiast wyjść z kościoła z radością w sercu, wychodzą ze smutkiem. Gitara i inne instrumenty w scholi potrafią być pięknym narzędziem unoszącym dusze do Pana - ale żeby to zrozumieć, trzeba chyba umieć się uśmiechnąć. Jest strefa sacrum, bo Przeistoczenie ma swój podniosły wydźwięk, wcześniejsze "przeprośmy Pana za grzechy" ma również podniosłą pieśń, ale czemu mamy nie radować się na Mszy Świętej?
PN
pajacowanie na mszy
13 października 2014, 12:11
Jasne, banalizacja liturgii to dla niektórych jedyny powód do radości z Mszy.
O
O.
13 października 2014, 12:39
Co jest banalizacją, że tak się zapytam? Może kazania skierowane do dzieci tak, by dzieciaki zrozumiały (chociażby prowadząc dialog z księdzem)? A może śpiewanie pieśni? A może śpiewanie "Chwała na wysokości Bogu" na kilka głosów, zamiast tylko przez księdza. Pajacowanie na mszy, to według mnie pogaduchy w ławce, żucie gumy, odbieranie telefonu i wyśmiewanie się z innych - a nie jakże drastyczna różnica polegająca na tym, że zamiast organów jest gitara - z tym, że u mnie na Mszy często też skrzypce, flet i kontrabas ;) Księża zachęcają do uczestnictwa w Mszy Świętej - by ludzie modlili się głośno, śpiewali... ale oczywiście, tylko w Jedyny Słuszny Sposób, tak?  Współczuję podejścia.
13 października 2014, 12:40
Dwa cytaty powinny unaocznic ten problem. Eucharystia jest streszczeniem i podsumowaniem całej naszej wiary. "Nasz sposób myślenia zgadza się z Eucharystią, a Eucharystia ze swej strony potwierdza nasz sposób myślenia" Skoro wiec uwązasz, iz bez "radosnego" dżwięu gitary i perkusji ludzie sie nie raduja, a wyhodza ze smutkiem,  to jaka to jest wiara? Inne zaś sakramenty, tak jak wszystkie kościelne posługi i dzieła apostolstwa, wiążą się ze świętą Eucharystią i do niej zmierzają Byle jaka Eucharystia wprost derminuje byle jaki Sakrament Małżeńśtwa. Zresztą ciekawe, dlaczego mało młodych chce, aby na ich ślubie zagrał modny przyparafialny, albo przyduszpasterski zespół muzyczny uświetniajacy muzyką sacropolo Msze sw. 
13 października 2014, 12:45
"A może śpiewanie "Chwała na wysokości Bogu" na kilka głosów, zamiast tylko przez księdza." Ale po co na wiele głosów? Czyżby forma wazniejsza od treści? Bo treśc tak banalna i powszednia, że trzeba ja jakos uświetnić. "Może kazania skierowane do dzieci tak, by dzieciaki zrozumiały (chociażby prowadząc dialog z księdzem)?" Dzieci, jak dzieci, ale rodzice moze coś zrozumieją ;) "Księża zachęcają do uczestnictwa w Mszy Świętej - by ludzie modlili się głośno, śpiewali... ale oczywiście, tylko w Jedyny Słuszny Sposób, tak? Znaczy nigdy nie słyszałeś Mszy sw z Gregorianą.  Bo taka Msza ma moc.  Faktycznie ta "normalna" jest tak nudna iż na siłe jak nie perkusja, to kontrabas. I skrzypce koniecznie.... I wymyślna muzyka, na głosy.  A oklaski dla wykonawców na koniec?