Święto Miłosierdzia: 5 na 100
Już tradycyjnie w Święto Miłosierdzia członkowie neokatechumenatu ruszyli na uliczną ewangelizację.
Miasto wojewódzkie. W dziesięciu miejscach różne wspólnoty śpiewają i głoszą Dobrą Nowinę. Spotykam znajomego: "Było nas na placu prawie 100 osób. Podeszło do nas porozmawiać … 5 osób".
Trochę czuję się zagubiony, no bo jeśli u neonów taka marna frekwencja, to jak byłoby u innych.
Wieczorem spotykam dziewczynę z tej samej wspólnoty:
- Nie mogłam dziś pójść na ewangelizację. Pracuję w Leroy Merlin na kasie i miałam dziś dyżur.
- Niedziela to pewnie ludzi niewiele?
- Co? Tłumy! Do kasy kolejki!
I co tu robić? Czyżby ludziom rzeczywiście wystarczało do życia pochłonąć to, co sami przed chwilą wyprodukowali? Ale przecież duża część z nich łyka codziennie prochy i lata na różne terapie, albo myśli o tym, żeby to zacząć robić w najbliższym czasie.
Wracam do domu. Między blokami snują się watahy zmarzniętych z braku miłości blokersów. Pod kioskiem spożywczym stoją ich ojcowie z piwem w ręku. Teoretycznie jest pole do popisu dla nas głosicieli Bożego Miłosierdzia.
Z kościoła sznureczkiem wychodzą starsi ludzie. Spotykam znajomą 80 letnią staruszkę: - Kazanie o Miłosierdziu było bardzo ładne, tylko dwa razy za długie.
Wchodzę do klatki i, drapiąc się w głowę, rozmyślam, jakby było najlepiej w następnym roku głosić Boże Miłosierdzie.
Skomentuj artykuł