Żenujące zakusy "synodalne"
Nie ma co ukrywać. To jednak jest żenujące, gdy dowiadujemy się, że kard. Pell dostarcza papieżowi list podpisany jakoby przez kilkunastu kardynałów, a potem okazuje się, że co najmniej trzech z nich twierdzi, że nic takiego nie podpisali.
Nic dziwnego, że papież interweniuje na synodzie i przestrzega przed "hermeneutyką konspiracyjną" i jeszcze raz powtarza, że to nieprawda, iż tekst przygotowujący synod zajmuje się tylko komunią św. dla rozwodników (a taki zarzut znalazł się ponoć w liście Pella i towarzyszy).
Jeszcze bardziej żenujące jest to, iż niektóre nasze media przeinaczyły tę wypowiedź papieża, twierdząc, że napomniał on ojców synodalnych, by nie zajmowali się tylko wspomnianą komunią dla żyjących w powtórnych związkach. Wiem, że chodziło o zdyskredytowanie tego tematu. Ale bez przesady! Nie można tego robić, przekręcając wypowiedź Franciszka.
Żenujące jest również zarzucanie braku znajomości tematu tym, którzy reprezentują trochę inną wrażliwość. Na przykład "nie znają nauczania Jana Pawła II o rodzinie". Potem okazuje się, że chodziło o to, że niezbyt często cytują świętego papieża Polaka. Cytować z umiarem, a nie znać to jednak jest różnica. Redaktorzy tekstu i autorzy nagłówka zdają się o tym nie pamiętać.
Takie (żenujące) podkręcanie relacji synodalnych służy tylko "politykowaniu", przed którym ostrzegał Franciszek. Rozprawić się w mediach z przeciwnikiem. Zdyskredytować go nagłówkami. Niech się tłumaczy, wyjaśniając, że nie jest wielbłądem. Wiem, że tak będzie żywiej, że się gawiedź zainteresuje. Ale czy to pomoże w otwarciu na Ducha Świętego? Czy koniec końców nie zniechęci do synodu, jak zniechęca do parlamentu?
A może o to chodzi, by zniechęcić do synodu? By go zdyskredytować?
Lecz wtedy ludzie musieliby porzucić nadzieje, zwłaszcza ludzie potrzebujący dobrych rodzin, ludzie żyjący gdzieś na obrzeżach Kościoła, stawiający sobie bolesne pytanie, czy Chrystus jest dla nich, czy też nie, czy wolno im do Niego przychodzić, czy raczej trzymać się z daleka. Może nie mają być "wykopani", ale powinni się zatrzymać tam, gdzie miejsce wyznaczyli im uczniowie.
To też było żenujące, gdy uczniowie zabraniali zbliżać się do Jezusa. Może nawet bardziej żenujące niż zgorszenie faryzeusza tym, że jawnogrzesznica mogła dotykać Mistrza?
Natomiast, w żadnym wypadku, nie jest żenująca różnica zdań. Gdyby jej nie było, toby było żenujące. Bo po co zjeżdżać się na synod z całego świata, gdy wszyscy mają takie same zdanie?
Wiara rodzi się w dialogu - tak brzmi tytuł genialnej książki ks. prof. Wacława Hryniewicza OMI. Pisze on tam m.in.: "Dialog potrzebuje nadziei na zbliżenie, zrozumienie i pojednanie. Dialog żyje nadzieją w tej samej mierze, w jakiej nadzieja żyje dialogiem. Dlatego usiłuję zachować w sobie odwagę, by podtrzymywać nadzieję pomimo wszelkich przeciwności. Pamiętam o słowach mędrca: Przewlekłe czekanie jest raną dla duszy, ziszczone pragnienie jest drzewem życia (Prz 13,12). Nadzieja jest jednak - podobnie jak miłość - cierpliwa, pełna życzliwości, wszystko znosi i wszystko przetrzyma (zob. 1 Kor 13,4-7)".
Potrzebujemy dialogu, by się rozwijać. To truizm. Ale żenujący poziom dialogu zniechęca.
To oczywiste, że każdy ma prawo do swojego zdania i powinien je szczerze wyrażać. Zwłaszcza gdy o to prosi papież. Lecz czy gdy pozwoli sobie na żenujący poziom swojej wypowiedzi, to skłania innych do dialogu czy do pyskówki?
Jacek Siepsiak SJ - redaktor naczelny kwartalnika "Życie Duchowe"
Skomentuj artykuł