Przyjaciółka wspomina Helenę Kmieć: "nie wiem, jak ona to robiła"

(fot. facebook.com / WolontariatMisyjnySALVATOR)
KAI / ml

Kochała ludzi. Miała chroniczny niedobór snu, bo zawsze wybierała bycie wśród ludzi. Zamiast odpoczywać, robiła miliony rzeczy - wspomina zamordowaną w Boliwii Helenę Kmieć Magdalena Kaczor.

Publikujemy wspomnienie Magdaleny Kaczor o wolontariuszce Wolontariatu Misyjnego Salvator (WMS) Helenie Kmieć:
Pracując jako stewardessa miała dość dziwny czas pracy. Wstawała o 3 w nocy, wracała po dwóch lotach. "Hej! To Wy jeszcze w piżamach? Jak już byłam na Ukrainie!". Normalny człowiek odsypia nieprzespaną noc. Ona uciekała w góry, biegała na próby śpiewu, spotkania WMS, robiła rękodzieło, grała w planszówki z przyjaciółmi i przede wszystkim pomagała wszystkim, którzy potrzebowali wsparcia. Helena, czy Ty w ogóle śpisz? "No jasne! Dzisiaj prawie trzy godziny spałam! …Oj Kaczuszko, wyśpię się po śmierci".
Niesamowicie ciepła i czuła. Uwielbiała się przytulać. Pamiętam, jak jesienią rozmawiałyśmy o "pięciu językach miłości". Gdy usłyszała o tym związanym z okazywaniem ciepła powiedziała: "O, to na pewno mój!" A ja wiem, że ona mówiła biegle we wszystkich tych językach.
Mówiła cichutko, ale gdy śpiewała… drżały ściany w kościele, zawsze miałam ciarki. Mało kto się spodziewał, że taka kruszynka potrafi wydobyć z siebie potężny głos. Doskonaliła go zresztą w szkole muzycznej studiując śpiew operowy.
Miała niesamowity talent muzyczny. Grała na gitarze, fortepianie, śpiewała cudownie. Zawsze, ale to zawsze potrafiła wykrzesać siły na wspólny śpiew, zwłaszcza w kościele. Na spotkaniach ogólnopolskich Wolontariatu siadywaliśmy wieczorem w kaplicy i śpiewaliśmy godzinami. Ludzie się zmieniali, ona cały czas grała na gitarze i śpiewała. Prawie do rana. Ewentualnie szła jeszcze grać w "Molocha" lub inne planszówki.
Zadziwiała, ona po prostu zadziwiała. Nie wiem, jak to robiła. Studiowała inżynierię chemiczną na Politechnice Śląskiej (i to w języku angielskim), śpiewała tam w chórze akademickim. Mocno angażowała się w Duszpasterstwie Akademickim. Coraz pojawiały się zaproszenia na organizowane przez Nią akcje pomocowe, bale karnawałowe, imprezy niespodzianki. W niektórych brałam udział.
Przypadkowo dowiadywałam się o rzeczach, które bardzo mi imponowały. Siedziałyśmy w metrze w Budapeszcie i totalnie między wierszami wyczytałam, że Helenka uczyła się też za granicą. Skończyła prestiżowe katolickie liceum w Wielkiej Brytanii. Była naprawdę wybitnie zdolna, dlatego dostała się na stypendium.
Lubiła robić rzeczy codzienne tak, jakby były absolutnie wyjątkowe. Na placówce salwatoriańskiej na Węgrzech szykowała zmyślne kolacje, układała serwetki w kształt egzotycznych kwiatów, a z sera i wędliny robiła łódki. Po Eucharystii śpiewała "Ave Maria". Szybko łapała węgierski, dzieciaki do Niej lgnęły.
Na początku wydała mi się troszkę cicha, bardzo delikatna, dziewczęca, bystra. Potem okazało się, że Jej cichość wynika z niesamowitej pokory, że jest odważna, dynamiczna, że ma w sobie mnóstwo życia, siły ducha i ciała, że jest niezmordowana jak trzeba służyć Bogu i ludziom. Że faktycznie jest dla mnie uosobieniem najpiękniejszych kobiecych właściwości: wrażliwa, mądra, piękna w środku i na zewnątrz, troskliwa i uważna na potrzeby innych.
Mocno uduchowiona. Modliła się brewiarzem, czytała Pismo Święte, chętnie rozmawiała na tematy związane z wiarą, życiem. Pytała, miała otwarty umysł, potrafiła słuchać.
Dała się prowadzić Panu Bogu. Lubiła śpiewać "Bo tak jest z tymi, którzy z Ducha narodzili się: nikt nie wie dokąd pójdą za wolą Twą". Bywało, ze zmieniała decyzje dość raptownie. Pamiętam, ze szykowała się na jakiś krótszy wolontariat w obrębie Europy, a zaraz po wysłuchaniu opowieści o domu dla osieroconych chłopców w Lusace stwierdziła: "Wiesz, chyba pojadę do Zambii". Wkrótce kupowała bilety na Czarny Ląd. Była bardzo dobrze przygotowana, zarówno duchowo, jak i merytorycznie. Mogła pojechać wszędzie i wszędzie byłaby skarbem. Zdecydowanie najlepsza pośród nas, wzór postępowania. Piękna osoba, wierna przyjaciółka, wspaniała wolontariuszka misyjna, po prostu święta. To niewiarygodne, że naprawdę święci ludzie żyją tak blisko nas.
Mam głębokie przekonanie, że jest już u Pana Boga, że przytula nas jak zawsze przytulała. Że możemy Ją już prosić o wstawiennictwo. Dla całego Wolontariatu Misyjnego Salvator pozostanie inspiracją, światłem, wzorem. Pierwsza z nas, która ukochała ścieżkę misyjną aż do przelania krwi. Helenko, kochamy Cię jeszcze mocniej.
DEON.PL POLECA

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Przyjaciółka wspomina Helenę Kmieć: "nie wiem, jak ona to robiła"
Komentarze (4)
26 stycznia 2017, 23:10
Bóg chciał by umarła? Przecież podobno Bóg o wszystkim decyduje.
P
Piotr ~
27 stycznia 2017, 09:01
Bóg nie decyduje o wszystkim, Bóg dał nam 100% wolności decydowania o sobie i naszych czynach. To nie Bóg ja zabił, to nasz grzech zabija ludzi.
Agamemnon Agamemnon
26 stycznia 2017, 21:13
Dziewczęta te jak łatwo jest się domyśleć nie posiadały przy sobie gazu obronnego. (Czyli mnisia bezmyślność tamtejszych misjonarzy i różnej maści wielebnych).
Agamemnon Agamemnon
26 stycznia 2017, 22:42
Na pewno się za mało modlili i za mało zaufali Bogu.