Dziennik upadku Prus Wschodnich

(fot. Wikimedia Commons)
PAP / mm

"Dziennik z Prus Wschodnich. Zapiski lekarza z lat 1945-47", to rzecz o końcu wojny w Prusach Wschodnich. To - jak określił sam Hans von Lehndorff - relacja z rozpadu świata.

Pierwsze zapisy w Dzienniku, który powstał krótko po wojnie już na Zachodzie, pochodzą z czerwca 1944 r. Od Wschodu nadciągali Rosjanie, Niemcy wycofywali się na Zachód. Ewakuacja pół miliona mieszkańców Prus Wschodnich do końca 1944 r. przebiegała w sposób dość zorganizowany, natomiast w 1945 r. zmieniła się w chaos. W Prusach - jak pisze Lehndorff ostała się ostatnia linia obrony Rzeszy, złożona z "ludzi z volkssturmu, ze śrutówkami i protezami zamiast nóg".

Jednak zanim przez te ziemie przetoczyła się wojenna nawałnica - pisze Lehndorff - "moje ojczyste Prusy Wschodnie raz jeszcze ukazały się w całym swym zagadkowym przepychu (...)nieuchwytne, wyczuwane drgnieniem duszy, piękno krajobrazu objawiało się z wyrazistością możliwą tylko w godzinie pożegnań".

DEON.PL POLECA

Ale zwiastuny katastrofy - według jego relacji - dawały o sobie znać w ostatnich dniach czerwca 1944: "lekkie, ledwo wyczuwalne tąpnięcia, jakby echo dalekiego trzęsienia ziemi, od którego drżała zalana słońcem kraina. Potem nagle drogi zapełniły się uchodźcami z Litwy, a na przełaj przez dojrzałe do żniw pola ciągnęło bezpańskie bydło, pchane tym samym, nieprzezwyciężonym parciem na zachód".

Właśnie te nadciągające wzdłuż rzek ogromne stada bydła, które przepędzone ze wschodnich prowincji i porzucone przez ludzi stały tysiącami na rozległych łąkach były - pisał Lehndorff - chwytającym za serce widomym znakiem zagłady i zwierząt, i ludzi, i uporządkowanego gospodarskiego pruskiego życia. (...) Zdziczałe krowy, niezdolne już do marszu(...). Miały w sobie coś groźnego i oskarżającego zarazem. A kiedy spadł pierwszy śnieg jedna po drugiej bezgłośnie osuwały się na ziemię".

Obok tych symbolicznych scen są niemal reporterskie relacje np. z Królewca (Koenigsbergu) "Aż do rynku Rossgarten płonie wszystko, co dotąd nie zostało zniszczone. W górę Koenigdtrasse, przez rynek i dalej w kierunku zamku przewala się i porywa nas wielki strumień wkraczających wojsk".

Lehndorff przedstawia w dzienniku okrucieństwa popełniane przez czerwonoarmistów na ludności cywilnej Prus. Na ogół jest on powściągliwy w swoich opisach, jednak kiedy przedstawia to, co się działo w Królewcu, gdy żołnierze sowieccy dostali "na sześć - osiem dni wolną rekę" i gwałcili, rabowali, torturowali, dokonywali masowych egzekucji na ludności cywilnej - to pisze o całkowitym zatraceniu człowieczeństwa. Sowieckich żołnierzy nazywa "ludźmi bez Boga". Okrutne zachowanie się żołnierzy na zajmowanych terenach nie dotyczyło tylko Niemców, ale także Mazurów i Polaków - o czym Lehndorff też pisze.

Autor dziennika od 1938 r. był chirurgiem w miejskim szpitalu w Insterburgu w Prusach Wschodnich. Jako lekarz z powołania na pomocy rannym i chorym skupiał uwagę i energię; pozwalało mu zachować względną równowagę w tych trudnych dla ludności Prus czasach. Pomagała mu też głęboka wiara i wrażliwość. Jako protestant należał też Kościoła Wyznającego, opozycyjnego wobec reżimu nazistowskiego. Po ewakuacji szpitala w styczniu 1945 r. trafił do Królewca (Koenigsbergu). Pracował tam jako lekarz w kilku szpitalach i lazaretach aż do wkroczenia wojsk sowieckich. Został zatrzymany i osadzony w ośrodku dla internowanych. Po jego rozwiązaniu opiekował się chorymi w królewieckim szpitalu dla Niemców. Wielokrotnie podejmował próby ucieczki.

W październiku 1945 r. Lehndorff zdecydował się na kolejną ucieczkę do tej części Prus Wschodnich, które włączono do Polski. I od 1945r. do 1947 r. przebywał na ziemiach zajętych już przez Polaków na terenie dzisiejszych Mazur. Wielu Niemców postępowało podobnie, szukając schronienia w litewskiej i polskiej części Prus Wschodnich. Zapiski w dzienniku z tego okresu to bardzo interesujące obserwacje z czasów, gdy na ziemiach polskich panowała dwuwładza: funkcjonowały i sowieckie komendantury wojenne, i powstające struktury polskich władz. Ciekawe są też refleksje na temat napływu polskich osadników na te ziemie, głównie z Polski i wysiedleńców z dawnych polskich ziem wschodnich.

Właśnie za tę część swojego dziennika - w której pojawia się współczucie i zrozumienie dla repatriantów, jak też za wyraźnie wskazanie reżimu nazistowskiego jako sprawcy nieszczęść tych ziem Lehndorff i jego książka nie był dobrze widziany w Niemczech, do których powrócił jesienią 1947 r. i nadal pracował w swym zawodzie; w latach 1954-1970 był ordynatorem szpitala w Godesbergu pod Bonn.

W posłowiu do książki prof. Piotr Madajczyk przytacza fragment entuzjastycznej recenzji "Dziennika..." z "Die Zeit" (maj 1961), w której koncentrowano się na refleksji Lehndorffa z okresu największych cierpień niemieckiej ludności cywilnej, pomijając jedną trzecią dziennika, w której opisuje on okres spędzony w polskiej części Prus Wschodnich. Wielu Niemców - jak zauważa prof. Madajczyk - postrzegało Lehndorffa wręcz jako zdrajcę ojczyzny.

Hans von Lehndorff 1910 - 1987) był potomkiem starego pruskiego rodu. Urodził się w Graditzu w Saksonii, ale dzieciństwo spędził we wschodniopruskich Trakenach. Studiował prawo w Paryżu, Genewie, Oxfordzie, następnie medycynę w Królewcu, Monachium, Berlinie. Całe życie był lekarzem. Poza "Dziennikiem z Prus Wschodnich" wydał dwie książki wspomnieniowe oraz tom komentarzy do Biblii.

"Dziennik z Prus Wschodnich. Zapiski lekarza z lat 1945-47" opublikowało Wydawnictwo KARTA w cyklu Świadectwa XX wieku, w ramach którego ukazują się polskie i obcojęzyczne zapisy literatury faktu, będące obrazem doświadczeń XX wieku wspólnych dla narodów Europy Środkowo-Wschodniej.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Dziennik upadku Prus Wschodnich
Komentarze (0)
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.