Monte Cassino - 129 dni piekła

(fot. shutterstock.com)
Małgorzata Szewczyk / pk

Monte Cassino dla Europy to znak chrześcijańskich korzeni. Dla Polaków - symbol wielkim kosztem okupionego zwycięstwa, któremu drogę przetarły oddziały 2. Korpusu Polskiego dowodzonego przez gen. Władysława Andersa.

Wiosna 1944. Niemcy z coraz większym trudem odpierają ataki aliantów na zachodzie i wschodzie Europy. Inaczej jest we Włoszech, gdzie zacięte walki toczą się niemal o każdy kawałek ziemi. Drogę do Rzymu blokuje położone 519 m n.p.m. wzgórze Monte Cassino, przylegające do 22-tysięcznej niepozornej miejscowości Cassino. Ośmiokilometrowy masyw, z którego roztaczał się wspaniały widok, z macierzystym klasztorem Benedyktynów, już w połowie 1943 r. opanowali żołnierze Wehrmachtu, którzy szybko dostrzegli jego walory strategiczne. W czasie II wojny światowej Monte Casino stanowiło znaczącą pozycję obronną w linii Gustawa, opartej na rzekach Garigliano i Rapido, i stało się pozycją kluczową dla przebiegu kampanii włoskiej. "Przejście na Rzym pod Monte Cassino było od niepamiętnych czasów miejscem, w którym obrońcy Włoch zastępowali drogę najeźdźcom ciągnącym z południa. W tym miejscu góry spiętrzone od morza do morza zostawiają pas tylko dziesięciokilometrowej szerokości, którym płynie rzeka Liri" - wspominał w książce Szkice spod Monte Cassino wybitny pisarz, reportażysta i uczestnik bitwy Melchior Wańkowicz. Żadna inna bitwa frontu zachodniego nie zmobilizowała udziału tak licznych narodów i kultur. W ciągu 129 dni piekła zginęło, zostało rannych lub zaginęło ok. 200 tys. żołnierzy niemieckich, włoskich, francuskich, amerykańskich, brytyjskich, hinduskich, nowozelandzkich, kanadyjskich, południowoafrykańskich i polskich. Wzgórze zostało zdobyte dopiero przez tych ostatnich, w czwartym ataku aliantów, rozpoczętym 11 maja 1944 r. Trzy wcześniejsze próby się nie powiodły.

Klasztor czy forteca?

Ale historia Monte Cassino, nad którym od samego początku ciążyło jakieś fatum, zaczyna się tak naprawdę kilkanaście stuleci wcześniej. Rzymianie na jego szczycie postawili świątynię poświęconą Apollinowi, na ruinach której w 529 r. wybudował kaplicę św. Benedykt z Nursji. Po opuszczeniu pustelni w Subiaco i szukając schronienia na prowadzenie rozmyślań, osiadł na wyniosłym wzgórzu, gdzie niebawem wyrósł kościół i klasztor. To tutaj napisał swoją słynną Regułę, porządkującą zasady życia mniszego, obowiązującą w całej zachodniej Europie. Połączenie wyrzeczenia się świata, pokory, przywiązania do miejsca pobytu i bezwzględnego posłuszeństwa wobec opata wskazywały na połączenie wczesnochrześcijańskich tradycji klasztornych z duchem wojskowym. To z tego miejsca rozprzestrzeniała się siła duchowa. Klasztor założony przez św. Benedykta do końca wczesnego średniowiecza wywierał istotny wpływ na kształt monastycyzmu całego Zachodu. Pierwszymi apostołami Anglii, Niemiec czy Skandynawii byli właśnie benedyktyni. Tutaj też, w podziemiach klasztoru, w 547 r. zostało złożone ciało św. Benedykta. Znamienne, że spokój i skupienie tego miejsca było kilka razy przerywane, a sam klasztor grabiony i równany z ziemią. Odbudowany po trzęsieniu ziemi w 1349 r. przetrwał aż do 15 lutego 1944 r. Tego bowiem dnia został niemal całkowicie zrównany z ziemią po bombardowaniu przez korpus nowozelandzki. Na wzgórze klasztorne zostało zrzuconych 576 ton bomb. Jednak, jak na ironię, grube mury w północno-zachodnim rogu pozostały nienaruszone. To właśnie ten kierunek stał się celem wszystkich przyszłych ataków lądowych. Pierwsze nieudane natarcie na Monte Cassino przez siły amerykańskie i brytyjskie miało miejsce w połowie stycznia 1944 r. Opactwo górujące nad ogromnym masywem, ukształtowanym tarasowo, przypominało bardziej fortecę niż klasztor. Okalały je wysokie mury wzniesione z ogromnych bloków jasnoszarego wapienia, wyciosane i dopasowane do siebie bez śladu zaprawy murarskiej. W murach miejscami grubych na sześć metrów znajdowały się rzędy małych okien, niczym otwory strzelnicze. Opactwo mogło poszczycić się imponującą biblioteką. Liczba woluminów wynosiła 40 tys., w zbiorach były iluminowane rękopisy i zaopatrzone w pieczęcie starożytne zwoje pergaminu z cielęcej skóry zawierające wiele świeckich dzieł najwcześniejszych historyków i filozofów rzymskich. Ponieważ odosobnione opactwo wydawało się bezpiecznym miejscem, przechowywano tutaj pochodzące z innych miejsc bezcenne przedmioty, m.in. królewską neapolitańską kolekcję monet i medali. Na szczęście opat Gregorio Diamare, dzięki perswazji niemieckich oficerów Beckela i Schlegla, jesienią 1943 r. zgodził się ewakuować z klasztoru możliwie jak największą liczbę dzieł sztuki, a także większość zakonników. Kolejny atak aliantów nastąpił 15 marca. Operacja "Dickens", nazwana tak dla uhonorowania wizyty pisarza sprzed niemal stu lat, a prowadzona przez dywizje nowozelandzką i hinduską, również nie przyniosła oczekiwanych rezultatów. Obie dywizje poniosły ogromne straty. "Nie licząc karłowatych oliwek - jak pisze P. Caddick-Adams, teren wokół Monte Cassino był szarą, pozbawioną drzew przestrzenią, bez roślin umożliwiających schronienie. Twarde i kruche górskie skały roztrzaskiwały się jak szkło, kiedy trafiały w nie pociski (…) i lecące na wszystkie strony (…) odłamki skał - powodowały ogromną liczbę ran głowy, twarzy i oczu". W opinii obu walczących stron teren wokół Cassino był raczej niedostępny.

DEON.PL POLECA


Polacy dokonali niemożliwego

"Rozumiałem całą trudność przyszłego zadania Korpusu (…) - wspominał po latach gen. Władysław Anders - mimo że klasztor Monte Cassino był bombardowany, (…) mimo że z miasta Cassino zostały tylko gruzy, Niemcy utrzymali ten punkt oporu i nadal zamykali drogę do Rzymu. Zdawałem sobie sprawę, że Korpus i na innym odcinku miałby duże straty". Dlaczego więc generał zadecydował o podjęciu walki? Uważał, że wykonanie tego zadania mogło mieć duże znaczenie dla sprawy polskiej; "byłoby najlepszą odpowiedzią na propagandę sowiecką, która twierdziła, że Polacy nie chcą się bić z Niemcami. Podtrzymywałaby na duchu opór walczącego kraju". Korpus polski był niezwykłą formacją. W jego skład wchodzili żołnierze września 1939, zesłańcy, więźniowie sowieckich więzień i łagrów, żołnierze kampanii francuskiej, walczący pod Narwikiem czy Tobrukiem. Atak wojsk alianckich rozpoczął się 11 maja o godz. 23 od silnego ostrzału artyleryjskiego. Po północy ruszyło polskie natarcie. W walkach wzięły udział wszystkie jednostki wchodzące w skład 2. Korpusu. Naprzeciwko nich stały elitarne jednostki niemieckie: 1. Dywizja Spadochronowa oraz 5. Dywizja Górska. Po bardzo ciężkich walkach polskie oddziały cofnęły się na pozycje wyjściowe.

18 maja o świcie Polacy ponownie podjęli atak i w końcu zdobyli wzgórze 593 o 7.00 rano, a następnie, w ciągu dnia, opanowali i niższe stoki. Nad klasztorem załopotał najpierw proporczyk 12. Pułku Ułanów Podolskich, a następnie biało-czerwono flaga. Nieco później pojawiła się flaga brytyjska. W samo południe trębacz Emil Czech stanął na zrujnowanych murach klasztoru i odegrał hejnał mariacki. "Jak widziałem tę polską flagę na Monte Cassino, pomyślałem sobie jedno - nie Anglicy, nie Amerykanie, ale my, Polacy, zdobyliśmy to wzgórze" - wspominał po latach uczestnik zwycięskiej bitwy Adam Zwierzyński. Zdobycie opactwa w anglojęzycznym świecie stało się główną wiadomością. Graham Beamish z "Daily Telegraph" pisał w tych dniach: "Polska piechota atakowała na urwistym górskim terenie (…) Po ostrym i zaciętym starciu zdobyli swój pierwszy cel w ciągu dwóch godzin. Nastąpiły dramatyczne starcia wręcz (…). Polacy dokonali niemal niemożliwego wyczynu".

W czasie walk o Monte Cassino zginęło 923 polskich żołnierzy, 2931 zostało rannych, a 345 uznano za zaginionych. Polacy pogrzebali swoich zmarłych między klasztorem i wzgórzem 593 - dwoma celami, o które najzacieklej walczyli. U wejścia na cmentarz, którego budowę oficjalnie zakończono 1 września 1945 r., ustawiono dwa polskie orły. Przez cały plac cmentarza biegnie napis: "Przechodniu, powiedz Polsce, żeśmy polegli wierni w jej służbie". W grobach usytuowanych na stromych tarasach spoczywa tutaj 1072 uczestników bitwy. W 1970 r. do poległych dołączył gen. Władysław Anders, który zgodnie ze swoim życzeniem, po długotrwałym wygnaniu w Londynie, chciał być pochowany razem ze swoimi żołnierzami.

***

Mimo że Polacy tak chwalebnie zapisali się w historii walk o Monte Cassino, jak wiemy, los nie był dla nas łaskawy. Z ujawnionych dokumentów wynika, że alianci usiłowali utrzymać Polaków w działaniach bitewnych o Monte Cassino, mimo że z ustaleń konferencji prowadzonej w radzieckiej ambasadzie w 1943 r. w Teheranie wynikało jasno, że mocarstwa zachodnie po zakończeniu wojny mają zamiar zostawić Polskę w sferze wpływów sowieckich. Sam Churchill zainicjował zgodę na powojenną Europę wschodnią pod sowiecką dominacją.

Korzystałam z: Peter Caddick-Adams, Monte Cassino. Piekło dziesięciu armii, Kraków 2014

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Monte Cassino - 129 dni piekła
Komentarze (2)
J
Ja
19 maja 2015, 13:43
Chyba nie ma prawdziwie polskiego serca, które ne zaczyna żywiej bić na dzwięk nazwy Monte Cassino... Szkoda, że może nieco mniej znana jest biografia dowódcy II. Korpusu - Generała Włądysława Andersa. Choć wywodził sie z rodziny o nie polskich korzeniach - Wolna Polska będzie mu zawsze winna wdzięczność. Zapewniam, że warto zapoznać się z jego życiorysem i sięgnąć po Jego wspomnienia p.t. "Bez ostatniego rozdziału"... 
D
Dzięki!
18 maja 2015, 14:59
Dobrze, że chociaż u Was znalazło się miejsce na tę jakże ważną dla Polaków rocznicę...