Gorzkie żale narodu
Pierwszą decyzją, jaką podjął Bronisław Komorowski, tymczasowo piastujący najwyższą władzę w państwie, było podpisanie rozporządzenia o ogłoszeniu żałoby narodowej. To gest naturalny w sytuacji, w jakiej znaleźliśmy się, ale całkowicie zbyteczny: wszyscy wiemy, co mamy robić. A żalu nikt nam nie może narzucić. Choć, kto wie...
Dotknęło nas nieszczęście. Dopadło nas: nagle, jak grzech... Nikt się niczego nie spodziewał, nikt nawet o tym nie myślał, aż tu nagle zaczyna brakować słów. Jak Piotrowi na Górze Przemienienia, kiedy ocknął się i zobaczył rzecz niemożliwą: wtedy przestraszył się tego widoku, tego cudu, tej wzniosłej ciszy i wtrącił się z bezmyślnym komentarzem: „Panie, postawimy tu namioty...” (Mt 17, 1-8). I kiedy zaczął mówić te niedorzeczności – bo jak mówi Ewangelia, „nie wiedział, co mówi” – wówczas pierzchła wzniosła atmosfera i znikło to, co cudowne.
Najbardziej boję się pustych słów, które pretendują do tego, aby nazywać się „wzniosłymi”. Słów nieco wymuszonych medialnym przymusem, bo wciąż wszyscy bombardują nas tymi samymi, choć nieco inaczej przetworzonymi informacjami, z których wszystkie sprowadzają się do jednego: „10 kwietnia 2010 roku przy podchodzeniu do lądowania na lotnisku w Smoleńsku rozbił się prezydencki samolot z 96 osobami na pokładzie. Wszyscy zginęli”.
To samo zdanie można jednak wypowiedzieć na tysiąc różnych sposobów, ukazując ból w innym aspekcie i nadając mu inny wydźwięk i barwę. Boję się jednak, że gdzieś niedługo przekroczymy granicę, w której – jak na Górze Przemienienia – zaczniemy ocierać się o niedorzeczność i wtedy pryśnie cała mistyka tej gorzkiej godziny narodowego żalu po stracie naszych elit. Dlatego z największym szacunkiem pochylam głowę przed tymi, którzy w tym wzniosłym czasie potrafią milczeć. I na całe szczęście nie zabrakło nam milczących tłumów i cichych płomieni świec.
Tak bardzo żal nam jest tych, którzy od nas odeszli, zwłaszcza, że nagle i że za wcześnie. Tak szkoda, że jeszcze wczoraj nie zdawaliśmy sobie sprawy, jak bardzo byli nam bliscy. Taki wstyd, że padły słowa, które wcale paść nie musiały, bo powiedziane zostały tylko po to, aby zranić. Tak nam źle, że nie powiedzieliśmy parę miłych słów, których oni już teraz nie mogą usłyszeć. Mimo wszystko jednak czas śmierci jest czasem nie rozpaczy, ale ogromnej wiary w życie.
Przez żal za zmarłymi zawsze przemawia pragnienie, żeby im było dobrze: tam, gdzie poszli. I dlatego niejednokrotnie nie spoczniemy, dopóki nie uzyskamy jakiegoś potwierdzenia – choćby w śnie – że Bóg się nimi zaopiekował i że nie jest im tam z Bogiem źle. No i wyobrażamy sobie niebo jako miejsce, w którym zmarli od Boga otrzymują w prezencie to, czego na ziemi im brakowało.
Trochę niezręcznie to mówić, ale człowiek nigdy nie zapomina o sobie. Myśląc o sobie, bardzo boimy się przyznać, że żal nam siebie: przecież nie jesteśmy pewni, jak poradzimy sobie bez tych, którzy właśnie odeszli. Boimy się o nasz świat, który nie jest już takim samym światem, jak wcześniej. Dlatego w takich chwilach wydaje nam się, że nie wypada wybiegać myślą w przyszłość, ale raczej żyć wspomnieniami. Czy naprawdę „nie wypada”? Raczej nie wiemy, co o przyszłości powiedzieć. Wymuszonym medialnym patosem usiłujemy więc zatrzymać czas, żeby nie myśleć o tym, co nas czeka.
Bardzo byłbym wdzięczny władzom państwowym, gdyby po „tygodniu narodowej żałoby” ogłosiły „tydzień narodowej nadziei”. Bo z naszej, chrześcijańskiej perspektywy, (mądrzejsi jesteśmy dzięki śmierci Jezusa) cierpienie jest darem, który można przyjąć i wykorzystać albo... zmarnować.
Ból, który przyszło nam teraz przeżywać – mam taką wielką nadzieję – nie stanie się zabawką albo straganem handlarzy patosem, ale nauczy nas mądrzejszego życia. Że to, co przeżyliśmy, nauczy nas politycznej kultury: mniej kłótni, a więcej szacunku. Że będzie więcej merytorycznych dyskusji, a coraz mniej oskarżeń. Że obietnice będą takie, które możliwe będą do zrealizowania. Że zrezygnujemy z kłamstwa. Mam nadzieję, że wiele nauczymy się z tej lekcji bólu. Dobrze nam tak trwać razem i wspierać się w nieszczęściu.
Oby dobrze nam było i później. Patrzcie – nasz Pan żyje, a wraz z Nim zmartwychwstały nasze nadzieje. Grób jest pusty, a przy nim zaczynają kwitnąć kwiaty.
Skomentuj artykuł