Kościół nie jest własnością Polaków
"Kościół w Polsce jest instytucją narodową, depozytariuszem wartości i uderzenie w Kościół jest skandaliczne i szkodzące naszemu krajowi" - powiedział prezes PiS Jarosław Kaczyński w sobotę na spotkaniu z mieszkańcami Lublina.
Cieszy mnie, że Jarosław Kaczyński ma świadomość, iż mówienie o tym, że "Kościół w Polsce jest instytucją narodową" z punktu teologicznego może byś kwestią sporną. Ma rację, tak nie można myśleć o katolickości Kościoła.
Często zapominamy, że patriotyzm łatwo staje się ideologią ateistyczną - nową doktryną zbawienia w przypadku społeczeństw pozbawionych Boga. Kubański hymn narodowy wzywa, by obywatele poświęcili swój własny los wyższej sprawie, ponieważ "umrzeć za ojczyznę", to - jak głosi - "wejść do wieczności".
Prezes PiS z pewnością od takiego rozumienia patriotyzmu szybko się zdystansuje. Niepokoi mnie jednak fakt, że wątpliwości teologiczne nie powstrzymują go przed wykorzystaniem Kościoła do politycznych rozgrywek.
Zgadzam się z tezą, że kwestie majątkowe związane z opodatkowaniem Kościoła katolickiego w Polsce zostały zideologizowane i służą pragmatycznym interesom polityków. Nie służy jednak Kościołowi wprowadzany przez Kaczyńskiego podział: "Kościół albo jakiś inny system wartości. Jest alternatywa: Kościół i jego nauczanie albo nihilizm, albo 'NIE' Urbana, albo 'Fakty i mity'". To są slogany polityczne, a nie obiektywna ocena rzeczywistości. Ani Urban, ani "Fakty i mity" to nie reprezentanci społeczeństwa, które nie utożsamia się z wartościami Kościoła Katolickiego. Żeby się o tym przekonać, wystarczy sięgnąć po badania socjologiczne - także te prowadzone przez Kościół Katolicki.
Największym zagrożeniem dla polskiego Kościoła nie jest to, że rząd będzie patrzył na "kieszenie duchownych", tylko to, że oni sami się tego obawiają. Kościół ubogi nigdy nie był zgorszeniem. Za gorszące można jednak uznać domaganie się opodatkowania księży na warunkach, które wprowadzają podwójne standardy. A tak na razie wyglądają postulaty rządu.
Nie jestem politykiem, ani nie występuję w roli obrońcy takiej bądź innej partii. Chciałbym, aby polityczne rozgrywki partii opozycyjnej z rządem nie szukały w Kościele politycznego sojusznika. Ani prezes Kaczyński, ani premier Tusk nie pełnią funkcji urzędniczych w Kościele.
Kościół w Polsce jest depozytariuszem tych wartości, które możemy znaleźć w Dekalogu. Wokół nich, za wyjątkiem być może pierwszego przykazania, budują swoje życie zarówno wierzący jak i ateiści czy agnostycy. Prezes PiS zyska moją sympatię wtedy, kiedy przestanie odgrywać rolę inkwizytora. Kościołowi nie służy przywoływanie go do "tablicy" wtedy, gdy chce się wygrać z politycznym przeciwnikiem.
Historia Kościoła wielokrotnie pokazała, że taki sojusz tronu z ołtarzem ma jedynie pragmatyczny charakter, który negatywnie przekłada się na "zwykłych" wiernych. Domagajmy się sprawiedliwości społecznej, dbajmy o prawa najuboższych i marginalizowanych, ale nie czyńmy z programu takiej czy innej partii Ewangelii, bo to herezja w czystej postaci.
Polsce nie jest potrzebny "nowy Mojżesz", ani tym bardziej "Jesus Chrystus Superstar".
Skomentuj artykuł