Nasze szkoły nie działają

(fot. shutterstock.com)

Moja edukacja, policzyłem, to blisko siedem tysięcy dni. Niespójna masa wzorów, dat i lektur. Hektogramy rozkruszonej kredy, dziesiątki, a może setki piór i długopisów. Zapomniane oceny. Egzaminy, które okazały się mniej ważnie niż powszechnie zapewniano.

Na chemii mówiono, że są zasady, na fizyce, że prawa (czasami można je łamać). Królowa wszelkich nauk budziła we mnie daleko idący wstręt, ale to dzięki niej potrafię myśleć logicznie, wysławiać się precyzyjnie, a kiedy na horyzoncie kilka niewiadomych - boję się mniej. A skoro o strachu: nużący wówczas Bułhakow trwale wpisał we mnie przekonanie, że tchórzostwo to okrutna formą pogardy dla samego siebie. Vonnegut, że uratować nas może tylko humanizm.

Szkoła, już wtedy ostatkiem sił, realizowała swój cel nadrzędny - dostarczała wiedzy w społecznym kontekście. To ważne, bo wiedza sama w sobie nie niesie szczególnej wartości. Uczyliśmy się więc nie po to, aby posiadać i osiągać, ale po to, aby być i to być możliwie mądrze. Ci, którzy proces edukacji zaczynają dzisiaj, nie mają tyle szczęścia. Zaryzykuję stwierdzenie, że współcześnie szkoła realizuje model antywychowania: dewaluuję kulturę intelektualną, ogranicza ciekawość poznawczą, nie budzi postaw społecznych. Determinuje egoizm i potrzebę zbędnej rywalizacji. Nie działa.

Dzieje się tak, bo ulegliśmy iluzji, że szkoła w jej tradycyjnym kształcie może być gwarantem dobrego, łatwiejszego życia. Skupiliśmy się na tym tak bardzo (z rodzicami w pierwszym szeregu), że zaczęliśmy tę szkołę zmieniać, w domyśle udoskonalać, ale w kierunku odwrotnym do ewolucji społeczeństw.

DEON.PL POLECA

Siedem tysięcy dni to w przybliżeniu dziewiętnaście lat. Średnio tyle zajmuje edukacja od wychowania przedszkolnego. do ukończenia uczelni wyższej. Problem naszych czasów polega na tym, że dziewiętnaście lat to okres, w którym świat traci swoją aktualność w sposób niemal totalny. Zmieniają się formy komunikacji, modele zatrudnienia, sytuacja gospodarcza i polityczna. Społeczeństwa ewoluują. A więc szkoła próbuje przygotować nas do rzeczywistości nieznanej i niepewnej.

Wydaje się, że to, co dla oświaty i rodziców jest niezrozumiałe, dla tych, którzy do szkoły chodzą, stanowi kwestię a priori. To co szkolne w świadomości uczniów jest nie tylko mało atrakcyjne, ale też niepotrzebne. Młodzi aktualną wiedzę o świecie zdobywają samodzielnie, ze źródeł, które nie zawsze można uznać za rzetelne (Internet, inne media). Szkoła przegrywa tę rywalizację już na starcie, bo funkcjonuje w modelu przednowoczesnym, kiedy była dominującym źródłem wiedzy i umiejętności praktycznych.

Z drugiej strony systematycznie rośnie liczba egzaminów, również tych, które nie mają żadnego, praktycznego zastosowania (test pomiędzy trzecią, a czwartą klasą szkoły podstawowej?). Rodzice obciążają dzieci dodatkowymi i kolejnym zajęciami. Wszystko kosztem umiejętności społecznych i określonych, uniwersalnych wartości. Wiedza bez kontekstu, motywowana potrzebą otrzymania kolejnej odznaki, choć tak naprawdę nie wiadomo po co i dlaczego, ucieka.

Nauczyciele, często na początku swojej pracy pełni optymizmu i poczucia głębokiej misji, zostają obarczeni środowiskową presją wyniku. Nie jest ważny rozwój ucznia, stan jego wiedzy i kompetencji społecznych, ale zdany egzamin. Zaczynają więc uczyć nie po to, aby uczniowie stawali się mądrymi ludźmi, ale po to, aby mogli przejść kolejny etap szkolnej rywalizacji. W tym pędzie gubimy to, czego nie sposób później odzyskać: prawdziwą, głęboką i potrzebną relację nauczyciela i ucznia. Nie jest ważne, aby w dzieciach pobudzać ciekawość poznawczą, motywować do samodzielnych poszukiwań, dyskusji czy wymiany wiedzy. Ważne jest wpisanie w schemat, bo tylko schemat gwarantuję nagrodę (nawet jeśli to nie prawda). To z kolei najłatwiej uzyskać nie partnerską, ale autorytarną narracją wychowawczą.

Finalnie mamy do czynienia z niezwykle przykrym zjawiskiem dewaluacji kultury intelektualnej. Trudno się dziwić, że już jako dorośli niedoceniamy ludzi prawdziwie mądrych, a szeroko rozumiany humanizm coraz częściej staje się synonimem życiowej niezaradności. Jak mamy wymagać, aby nasze dzieci okazywały swoim wychowawcom elementarny szacunek, skoro nie szanujemy ich sami, nie słuchamy, nie współpracujemy? Oczekujemy wyniku, bo średnia musi się zgadzać. Za wszelką cenę.

Marginalizowanie wychowawczej roli szkoły, brak uzasadnienia, że wiedza służy naszej wewnętrznej kulturze, brak budowania relacji, prowadzi do problemów, z którymi przychodzi nam mierzyć się coraz częściej. Mamy specjalistów gotowych żądać i zdobywać, ale swoje sukcesy okupują zawodowym wypaleniem i pulą interpersonalnych deficytów. Brakuje nam społecznego zaangażowania i cywilnej odwagi. Ile osób na narastającą falę nienawiści w Internecie potrafi zareagować grzecznie, ale stanowczo?

Z wiedzy, którą przekazała mi szkoła, po kilkunastu latach nie zostało wiele, choć wciąż żywy jest system skojarzeń i umiejętność szukania. W tym intuicja gdzie i jak szukać, oraz przekonanie, że szukać warto, bo bierność wobec niewiedzy, to brak szacunku dla samego siebie.

Zostało jednak więcej, myślę, że ważniejszego. Dzisiaj, kiedy w pracy kolega traktowany jest niesprawiedliwie, wszystko mówi we mnie protestuj!, bo przecież "tchórzostwo nie jest jedną z najstraszliwszych ułomności, ono jest ułomnością najstraszliwszą!". W momentach trudnych, kiedy chciałbym zostawić wszystkich i wszystko, powiedzieć good night, and good luck, wracają do mnie ci nauczyciele, którzy poświęcali i przejmowali się naprawdę, wierzyli i doceniali. Miałem szczęście, bo spotkałem takich kilku. Kiedy więc przestaję w siebie wierzyć, procentuje to, że wierzyli inni. Był na to czas. Nie rywalizowaliśmy z sąsiednimi placówkami, programowe braki można było nadrobić z początkiem kolejnego roku. Ocena była nagrodą, nie karą. Punktem odniesienia. Rankingi szkół stanowiły egzotyczną ciekawostkę.

Jacek Żakowski podczas doskonałego wystąpienia na konferencji Campus Warsaw 2014 (ten tekst w dużej mierze jest podsumowaniem tej prelekcji) powiedział, że relacje są ważniejsze niż informacje. To, że ktoś w drugiej klasie nie potrafi odróżnić Marsa od Jowisza, to nie jest wielki dramat, ale jak nie umie podzielić się śniadaniem, jest tragedia. Tego już dalej nie naprawimy.

Tekst pochodzi z bloga: haloziemia.pl. Obserwuj autora na Twitterze.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Nasze szkoły nie działają
Komentarze (46)
10 maja 2015, 20:14
No i mój ulubiony konik szkolny czyli tzw. "nauka" informatyki. Gdyby an serio przyjąć jej załozenia, to byśmy mieli informatycznych geniuszy. np. opisuje modułową budowę komputera, jego podstawowe elementy i ich funkcje, jak również budowę i działanie urządzeń zewnętrznych - kto zna budowe tabletu? A urządzenia IO to np drukarka czy dysk nie podłaczone bezpośrednio do komputera i w dodatku w odległej fizycznie lokalizacji? Kto potrafi samodzielnie zaprojektowac sieciowy zestaw komputerowy dobierając parametry jego elemetów do swoich potrzeb. Na marginesie szkoda, ze nikt nie uczy projektowac domowego zestawu multimedilangeo (kolumny, wzmacniacz etc). To jest ciekawsze.... Albo "dobiera odpowiednie formaty plików do rodzaju i przeznaczenia zapisanych w nich informacji." - a co tu chodzi? "Gromadzi w tabeli arkusza kalkulacyjnego dane pochodzące np. z internetu" - w wersji standard: Crt-C/Ctrl-V. W wersji zaawansowej funkcja arkusza, w wersji najnowszej bardzo ciekawa funkcja arkusza wraz z prenzentacją wyników na mapie 3D. I to prezentacja w postaci filmiku.  "tworzy bazę danych, posługuje się formularzami, porządkuje dane, wyszukuje informacje,"  - w Excelu, czy może jakiś SQL? "wykonuje podstawowe operacje modyfikowania i wyszukiwania informacji na relacyjnej bazie danych;" - jednak SQL A na koniec perełka: projektuje i tworzy stronę internetową, posługując się stylami, szablonami i elementami programowania." Poważnie, każdy uczeń kończący liceum musi znać HTML i CSS? Po co? A na poważnie ani HTML/CSS ani SQLa nie da sie nauczyć w 30 godzinach lekcyjnych przewidzianych na infromatykę w liceum. Wątpie też, aby mozna było się nauczyc poprawnej i w miare pełnej obsługi pakietu biurowego Word/Excel/PP w 30 godzinach.
L
leszek
10 maja 2015, 20:26
Chłopie, zafiksowałeś się na jakichś detalach i dyskutujesz sam ze sobą. Lepiej przeczytaj uważnie co napisał autor felietonu, porusza ważniejsze tematy niż czy w szkole na lekcji informatyki uczyć Excella czy Open Offica. 
L
leszek
10 maja 2015, 20:32
Poza tym, to nie samym SQL baza danych żyje. Są bazy danych noSQL, sa popularne typu key-value np Redis, jest wreszcie cały świat BigData np. Hadoop czym się nawet osobiście param. Musisz trochę unowocześnić swoją wiedzę.
10 maja 2015, 21:28
Leszku - to nie są detale, to są fragmenty podstawy programowej z informatyki dla polskiego ucznia. Co do baz, to na poziomie rozszerzonym mówi sie o SQLu, więc wątpie aby ktoś na pozimie podstawowym uzywał innych. Skoro wiec autorzy podstwy programowej stawija takie wymagania, ciekawe jakie sa z innych predmitów. A to jest wązne w kontescie tego artykułu.
10 maja 2015, 20:07
W podsumowaniu technologii, której polska szkoła nie potrafi zaadaptowac do procesu nauczania można by pisać dużo. Dziś totalnie przestarzałym jest używanie kluczy USB do przenodszenia danych pomiędzy komputerami. Dziś kazdy moze za darmo mieć dostęp z kazdego miejsca swiata do swoich dokumentów chocby z pracą domoa, czy konspetkami lekcji. Uczeń pisze w domu, ma dosęp do swej pracy w bibliotece czy pracowni szkolnej. Bez zapominania klucza USB, bez róznych wersji (bo nie przegrał na klucz), bez wirusów. Ilu nauczycieli o tym wie i z tego korzysta? O pracy wspólnej nad np. prezentacja juz pisałem o sprawdzaniu prac domowych online, czyli uczeń na bieżąco ma wgląd w poprawki i moze chocby przygotowac sie do dyskusji z nauczycielem nie warto wspominac, bo który nauczyciel przewiduje dyskuje z uczniami nad błedami w ich pracach domowych? Przecież nie ma na to czasu, bo progam goni...
S
stan
10 maja 2015, 17:16
jakieś brednie, ten artykuł. Dlaczego na tej stronie nie piszę sie w to miejsce o nieudolnej religii w szokle i o skutkach żle prowadzonej katechezy. biskupi milczą, nic z tego problemu nie pojmuja, a media i ich ludzie też nie kumają, albo robią to specjalnie. pozdrawiam autora art.
10 maja 2015, 14:20
Taki sposób myśelnia w szkołach jest niestety nagminny: "komputery w każdej sali dla nauczyciela, dwa laboratoria komputerowe ze stanowiskiem dla każdego ucznia, rzutniki w większości sal lekcyjnych, sprzęt do przeprowadzania telekonferencji, TV, DVD, odtwarzacze CD i tablica interaktywna są używane właściwie na okrągło." Tyle tylko, iż żyjemy w roku 2015, a nie 2005. Więc dziaciaki maja w kieszni mocniejsze komputery, niż nauczciel na biurku. I to jeszcze w kieszeni, bo za 2-3 lata będa je nosić zamiast zegarków. W domu mam bardziej interaktywną prostą i tanią konsole do gier, niz te słynne tablice interaktywne.  Telekonferencje, ale to pojecie z XXw. Dziś to ja mogę telekonferować z mojej komórki od razu z kilkudzięcioma osobami naraz (mam do wyboru kilka systemów "telekonferencyjnych", a ilosc uczestników konferencji wynika wyłącznie z wykupionej licencji) CD, czy DVD w dobie wszechobecnej transmisji strumieniowej jawią się jako archaizm, szczególnie w szkołach, gdzie aż prosi sie o jeden dysk sieciowy ze zgromadzonymi pomocami naukowymi. Aby nie biegać z płytami, nie mieć problemów technicznych i aby uczniowie mieli dostep do zasobów poza lekcjami. Współczesne rzutniki czy TV potrafią korzystać bezposrednio z takich zasobów i to czesto po WIFI. No i po co te laboratoria komputerowe?  Czy w szkole są laboratoria pisania dłupisem i czytania książek? Jedyny sens takich laboratoriów, to wykorzystanie ich w  klasach o profilu informatycznym. Co do TV, to teraz jest taka moda, iż za parę złotych można do TV dołączyć prosty pełnowartosciowy komputerek. Pod koniec bieżącego roku będzie można połączyć komórkę (pewnie nowe modelem choć nie ma jeszcze oficjalnego info) z TV i na ekranie telewizora pracować np z edytorem tekstu. 
10 maja 2015, 14:58
Tomaszu - po pierwsze mylisz sposób myślenia z wyposażeniem szkół, a po drugie znów zakładasz, że dzieciaki mają wszystko lepsze niż szkoła może im zaoferować. Nie wszystkie dzieciaki wszystko mają to raz, a dwa nawet jeśli niektóre mają, to co proponujesz z tym zrobić? Czy wg Ciebie właściwiej byłoby wówczas, że te dzieciaki, których smartfony prześcigają możliwości sprzętu szkolnego pozostawały w swoim domowym izolatorium i stamtąd konferowały z resztą tych, którym budżet rodziców nie poszczęścił? Oczywiście, że CD i DVD w momencie, gdy masz komputer, rzutnik i głośniki mogą sobie z danej sali zniknąć, ale co to ma do rzeczy? Materiałów do wykorzystania jest całe mnóstwo nawet z zasobów dziennika elektronicznego i są one jedynie kolejną pomocą wykorzystywaną przez nauczycieli, którzy również i te zasoby wzbogacają dzieląc się z innymi nauczycielami korzystającymi z tegoż dziennika. Po co laboratoria? Naprawdę myślisz, że wszystkie dzieci potrafią od początku w pełni korzystać z worda, excela, PP, pisać proste programy i tworzyć strony? Praktyka pokazuje, że owszem - część potrafi naprawdę sporo, póki co jednak nie wszyscy. Więc to jedna strona wkorzystania laboratoriów. Drugą jest oczywiście wykorzystanie komputerów i internetu na lekcjach innych niż informatyka, np. szeroko na matematyce czy językach obcych, choć też nie tylko. Szczerze Ci powiem, Tomaszu - nie wiem, co próbujesz wykazać, do czego zmierzasz? Bo jeśli tylko do udowodnienia sobie, że nauczyciele są leniwi nieprzygotowani do wymogów współczesnego świata, to czuję, że masz dwa wyjścia: 1) odpuścić i uznać, że miło się czujesz w komforcie postrzegania mentalności nauczycieli i nie zamierzasz z niego ruszyć się na krok (ale co z tego za pożytek, gdy mowa o dobru wspólnym naszych dzieci i wnuków?), albo 2) podjąć pracę w zawodzie nauczyciela i swoim doświadczeniem wzbogacić wizerunek szkoły (tak w swoich oczach jak części społeczeństwa i potomnych).
E
E.
10 maja 2015, 19:15
Nie przesadzajmy z tymi szalonymi technicznymi umiejętnościami dzieci i młodzieży. Często w szkole średniej nawet tekstu w wordzie uczniowie nie potrafią wyjustować. A ten sprzęt w kieszeni... no właśnie, często jest po prostu w kieszeni. To prawda - szkoła jest anachroniczna, doświadczam tego co roku, gdy próbujemy przeprowadzić maturę, a wysyłane nam przez OKE płyty do odtwarzania podczas egzaminu nie działają. Ale najważniejszy problem tkwi gdzieś indziej. Fetyszyzowanie nowych technologii. Słuchałem ostatnio wykładu uniwersyteckiego na temat badań wpływu technologii na efektywność uczenia. Staromodne metody i zastosowanie w pełni nowoczesnej technologii dają ponoć podobne efekty. Pamiętajmy też, że polskie szkoły są biedne. Uczę w topowym liceum o bogatym mieście wojewódzkim. Nasze sale wyposażone są w rzutniki i telewizory tylko dzięki wpłatom rodziców na fundusz Rady Rodziców. Miasto nie daje na unowocześnienie bazy szkolnej.
10 maja 2015, 19:30
Nim mylę sposobu wyposażenia z myśleniem. Bo dziś cały ten sprzęt w szkole zastępuje jedynie inne jej wyposażenie, nie kreując nowych pomysłów edukacyjnych. Nie ma żadnego znaczenia dla zdawalnosci testów, czy nauczyciel uczy z multimediów, czy z ksiązki. Co gorsza nowe technologie nie zmieniają mentalności (vide Twoja odpowiedź na moją propozycje skanowania tablicy dla potrzeb nieobecnych uczniów).
10 maja 2015, 19:39
Ale po co mają justować tekst? Czy uczniowi, od ktorego wymaga sie prac pismnych "analogowych", w których naturlanie nie ma formatowania tekstu potrzebne jest justowanie? Jezeli nauczciel czy szkoła wprowadza wykorzystanie Worda na lekcjach, to neistety najpierw samemu trzeba sie rpzygotować - przygotować jeden spójny dla szkoły szablon tekstow. Z czcionkami, formatowaniem etc. Osobiście bym dostał oczopląsu an autorskie pomysły formatowania i ozdabianai tesktów, a widziałem naprawdę "ciekawe" pomysły uczniów w tym temacie. Co gorsza, to nei jest rola nauczycieli informatyki, ale polonistów czy językowców, aby dzieci umiały pisać teksty przy użyciu komputera. Blem ostatnio na jednej z uczelni humanistycznych w Poslce i to takiej państwowej i tam wykładowcy prowadzili wykłady jak za moich lat młodości - czarna tablica i kreda. Nie dziwi wiec pogląd o fetyszyzacji technologii, której sie nie rozumie. To ze szkoły są biedne naprawde nie usprawiedliwia wszystkich nonsensów. O kilku z nich powyżej.
L
leszek
10 maja 2015, 19:53
Nowoczesne technologie ułatwiają zycie, ale nie należy tego fetyszyzować. Od nasycenia szkoły elektronicznymi gadżetami i połączenia siecią wszystkiego ze wszystkim poziom nauczania się nie podniesie. Nic nie zastąpi dobrego nauczyciela i porządnego wykładu czy dobrej lekcji.
10 maja 2015, 21:01
Tomaszu, przyznaj szczerze, czy Ty kiedy jeszcze byłeś uczniem podszedłeś chociaż jeden raz do nauczyciela z prośbą, żeby udostępnił Ci materiał z lekcji, na której byłeś nieobecny? Nie wiem ile lat masz teraz, więc o co wtedy mogłeś ewentualnie prosić - o fotkę tablicy czy może  kserokopię materiałów, a może odręcznie napisane notatki dla Ciebie...? Oj Tomaszu, naprawdę aż chciałoby się czasem obowiązkowo wszystkich tak reformatorskich rodziców zaprosić do przejęcia pełnego wymiaru godzin na choćby I miesiąc nauczania w szkole. Może właśnie w wakacje, co by uczniowie się nie nudzili za długo w domu?
10 maja 2015, 22:19
Otóż to. Obserwuję wielokrotnie, że największa radość płynie wtedy, gdy uczeń z odpowiednim wsparciem ze strony nauczyciela sam odkryje w sobie moc zrozumienia czegoś czy pokonania jakiejś poprzeczki - i wtedy to ma największy sens i budzi zapał. Natomiast lekcje z filmami, komputerami - owszem, są atrakcyjne, ale po nich rzadziej usłyszy się od uczniów, że coś mega produktywnego z nich wynieśli.
11 maja 2015, 06:35
Miłośc - przeczytaj dokłądnie - nowe technologie zmieniają mozliwosci, ale mentalność nauczycieli pozostaje bez zmian. Skoro "od zawsze" to uczeń musiął pytać kolegów i przepicywac od nich zeszyty, to neich robi tak dalej, choć rozesłąnie uczniom skanów tablicy jest i szybsze i dokładniejsze. Nie wspominajac o zapisie lekcji, czy transmisjach on(off) line. Bo to są przecież fanaberie rodzica sfrustrowanego głupota szkoły.
M
Milosc
11 maja 2015, 07:25
Zrozum Tomaszu, że uczniowie nie zgłaszają takiej potrzeby i świetnie sobie radzą ze zorganizowaniem się - współpraca i pomoc koleżeńska nadal jest promowaną wartością. Poproszona o to, nie odmówiłabym pomocy - wręcz przeciwnie - zrobiłabym to z przyjemnością. Pisałam również, że studenci, którzy z własnego wyboru podejmują dalszą naukę mają inne podejście niż ci, dla których chodzenie do szkoły jest po prostu obowiązkiem, ale i tu znajdują się tacy, którzy aktywnie dążą do tego, by jak najwięcej się nauczyć. Czy księża mieliby rozsyłać swoim nieobecnym na mszy wiernym, co było tematem kazania czy to zainteresowani sami dopytają się tych, którzy w tej mszy uczestniczyli? Lecz gdyby księża zostali zapytani, to pewnie też chętnie chociaż w skrócie podzielili się, prawda? O zaangażowanie zainteresowanego chodzi Tomaszu, o wyzwolenie wewnętrznej chęci i motywacji, a nie podawanie na tacy, bo tego jest dosyć. Wierz mi, w szkołach podejmowane są przeróżne inicjatywy, by wyjść naprzeciw potrzebom uczniów i ich rodziców i obserwujemy, co się sprawdza a co nie i wtedy modyfikujemy, więc nie ma co na siłę doszukiwać się uszczerbków w mentalności, Tomaszu. Nie tędy droga. Każdy wie, co jest jego celem i weryfikuje metody pracy, by służyć dobru. Roszczeniowość z kolei nie jest wskazana, gdy nie wynika z uprzedniej prośby.
L
leszek
10 maja 2015, 10:42
Odkąd sięgnę pamięcią zawsze jest narzekanie na temat szkół, edukacji czy na "dzisiejszą młodzież". Nic nowego pod słońcem. W edukacji najwaźniejszy jest nauczyciel. Oczywiście, że ten nauczyciel musi być uzbrojony w dobre programy nauczania czy nowoczesną technologię. Jeśli w związku z kryzydem demograficznym jest za dużo nauczycieli, to czemu nie podnieść pensji tym co są zatrudnieni i pójść w kierunku pozytywnej selekcji, aby do zawodu trafiali rzeczywiście najlepsi, a nie tacy, dla których szkoła to ucieczka przed bezrobociem. Co do wiedzy, to przecież szkoła ma uczyć podstaw, zasad, a te się nie zmieniają. W końcu podstawy współczesnej matematyki, fizyki cze chemii zostały ustalone pod koniec XIX czy na początku XX - co takiego niezwykłego się stało się w matematyce od tego czasu. Zasady wyznaczania pochodnych są przecież cały czas takie same.  Co do testów to we wszystkim musi być zachowana miara, nikt przed testami nie ucieknie. Jak ja chodziłem do szkoły to przeciez jak najbardziej istniała rywalizacja i klasyfikacja, mierzono się sukcesami w Olimpiadach przedmiotowych. Nikt nie ucieknie przed rankingami, co ma być w tym złego, tyle tylko, że forma nie może przesłaniać treści. Oczywiście, że celem szkoły nie jest przekazywanie informacji, kiedyś źródłem informacji były słowniki czy encyklopedie, a teraz będzie nim sieć czy wikipedia. Tyle tylko, że bez rzetelnej edukacji te źródła wiedzy pozostanem luźnym zbiorem ciekawostek, to dopiero edukacja powoduje, że informacje budują pewną całościową wiedzę
10 maja 2015, 11:07
Leszku - to nie tak. Szkoła winna być motorem postępu, bo kształci przyszłe elity i przyszlych pracowników. Obecny model kształcenia pochodzi z XIX wieku i mimo dostoswań nei działa. Nie tylko nie jest wyznacznkiem postępu, ale nawet nie nadąża za swiatem. Polska, która szczycie się wysokim kształceniem jest jedną z najmniej innowacyjnych gospodarek śwata. To nie jest problem pieniedzy, jak nam sie wmawia, ale systemu kształcenia, który zabija kreatywnosc, a wymusza średnictwo. Potencjał jest ogromy, dzieciaki doskonale same z siebie potrafią wykorzystywać techonologie, są ciekawe swiata i wiedzy. Ale coś jest nie tak z edukacją, iż po latach nauki w szkole dominuje średniactwo.
L
leszek
10 maja 2015, 13:58
Celem szkoły nie jest "kształcenie elit" ale danie wykształcenia wszystkim, także tym którzy nie są i nie będą "elitami" i którzy pochodzą ze środowisk o niskim statusie społecznym, gdzie erudycja nie jest wzrocem przekazywanym od rodziców. Nie wiem co to jest  "model kształcenia z XIX wieku"  i jaki to ma być niby "model kształcenia z XXI wieku". Innowacyjność gospodarki jest pochodną ilości pieniędzy jakie się wykłada na naukę i innowacyjność, i jeśli w Polsce są jednymi z najniższym w Europie to i nowoczesność gospodarki i pozycja polskiej nauki jest odbiciem tych proporcji.  Tezy autora są zresztą zupełnie inne, tutaj nie chodzi o jakieś generalne wyrzekanie na szkoły. Bo autor twierdzi (jak rozumiem za Jackiem Żakowskim), że szkoła jest nastawiona na kształcenie specjalistów, przekazywanie wiedzy, a nie na przekazywanie wartości kulturowych czy społecznych. W konsekwencji szkoły opuszczają dobrze wykształceni specjaliści, ale mający problemy w kontaktach intepersonalnych czy społecznych, nastawionych na indywidualny sukces, a nie na bycie wartościowym członkiem wspólnoty.
9 maja 2015, 20:57
Dodałby do dosyć rozsądnej analizy dwie uwagi. Po pierwsze - polska szkoła nie potrafi wykorzystać nowoczesnych technik do nauczania. I nie chodzi o jakieś fajerweki, czy "cyfrowy" podręcznik, chodzi o rzeczy ważniejsze, np. o umiejętność zdalnej pracy w grupie. Dzieciaki doskonale same, bez nauczycieli (a często wbrew nim) potrafia na tyle, na ile im wyobraźni starcza wykorzystać technikę, portale społęcnościowe czy zwykłego emaila do odrabiana wspólnie pracy domowej, a nauczyciele stają sie przeważnie hamulcowymi postępu. O ile wymóg pisania wypracowań odrecznie w szkole sredniej ma jakieś tak uzasadnienie, to drukowanie wypracowań z komputera, aby nauczciel je porawił w "analogu" pokazuje już bezradność technologiczną nauczycieli. O zrzutach z tablic, czy zdalnej pracy grupowej z innymi szkołami (na swiecie) nie warto wspominac. Co wazne, do tego wszytkiego co napisałem powyzej wystarczy dziś zwykły smartfon. A np. praca w kilka osób nad tym samym tekstem w Wordzie i to w dodatku w tym samym czasie, czy wspólna praca nad prezentacja w PP  kosztuje  0zł. I druga uwaga to iluzja wykształcenia jako źrodła osobistego dobrobytu. Rozkład dobrobytu w społeczeństwie jest oczywisty, a to parcie na wykształcenie nie tylko dewaluje jego kolejne etapy, ale w efekcie dostarcza ćwierćwykształconych biednych "inteligentów", którzy nie sa w stanie zrozumieć strony A4 tekstu pisanego, a matematyka na poziomie dodawania jest abstrakcją.
9 maja 2015, 20:30
Śmieszy mnie poniższa dyskusja o rzekomo niskich pensjach w szkołach. Śmieszy, bo przecież nikt w szkole nie pracuje z przymusu i jak warunki nie odpowidaja zawsze można szukac pracy lepszej pod względm wynagrodzenia. Śmieszy mnie kolejny "argument" iż rzekomo nauczyciele tak dużo pracują. Otóż pracuja bardzo mało w porównaniu do innych zawodów. Osoby dobrze zarabiajaće albo mają wyjątkowe zawody, albo tyraja na kilku etatach po 12 godzin dziennie. Bez urlopów, bez zwolnień lekarskich, bez przerw swiatecznych. Takie sa realia życia. Są też inne mozliwosci - można założyć firmę. I ja każdemu nauczycielowi, który narzeka na zarobki proponuje, aby założy swoj własy biznes. Znalazł pomysł, zaryzykował całym swoim majatkiem, bo wtedy faktyczne można szybko zarobić krocie (albo stracic majątek życia).
E
E.
9 maja 2015, 23:37
O zarobkach nauczycieli powinniśmy myśleć nie tylko w perspektywie indywidualnych zarobków nauczycieli, ale też w wymiarze interesu społecznego (czy narodowego). Jeśli zachęcimy ludzi mądrych do odchodzenia ze szkół do innych zawodów, by tam zarabiali więcej, to zgodzimy się tym samym na bylejakie kształcenie naszych dzieci.
10 maja 2015, 09:13
W interesie społecznym jest aby nauczyciel pracował efektywnie. WIec owszem może być wyższa płaca, ale też standardowy 40-godzinny tydzien pracy (5 dni po 8 godzin dziennie w szkole), płatne nadgodziny - wyciekczki szkolne. 28 dni urlopu w ciagu roku, brak płatnego urlopu na poratowanie zdrowia.  Warunki zatrunienia jak w każdym innym zawodzie, czyli brak karty nauczyciela. Czyli zrównanie pracy nauczyciela z innymi zawodami i wtedy dopiero dyskusja o wysokosci zarobków w odniesieniu do średniej krajowej.
E
E.
10 maja 2015, 13:53
Z własnego doświadczenia powiem Panu, że 25 lekcji tygodniowo (5x5 lekcji) to jest sensowny i właściwy wymiar pensum. Do tego 15 godzin pracy dodatkowej. U mnie w szkole niemal wszyscy nauczyciele przyznają, że chcieliby pracować 40 godzin w szkole, by nie zabierać pracy do domu. Bo niestety ten podział na lekcje i pracę w domu jest często wykorzystywany przez dyrekcje, które dodają nam projekty, dokumentację, dodatkowe godziny, wierząc, że te godziny poza pensu (domowe) są z gumy. Więc te 40 godzin w szkole byłoby też zabezpieczeniem samych nauczycieli i podstawą do przeliczania nadgodzin. Tylko problem jest taki - w polskich szkołach nie ma gdzie wykonać tej dodatkowej pracy. W jednym zespole, gdzie pracowałem, pokój nauczycielski miał 20 miejsc siedzących na 50 nauczycieli, a sale dydaktyczne były zajęte do 18.00. Ale wie Pan, czego się boję? Że jak podniesione zostanie pensum i obowiązek przebywania w szkole przez 40 godzin, to spadną nam zarobki. Ja bez dodatków i bez tych dodatkowych godzin (tych powyżej 18 godzin pensum) zarabiałbym jakieś 1700 zł. Czyli: nowa organizacja pracy i nowe stawki - jak najbardziej! Nowa organizacja bez nowych stawek - nie.
10 maja 2015, 14:14
Wiem, o czym mówisz. Pracy nauczyciela oczywiście nie da się zmieścić w regulacji 40h tygodniowo, bo ten, który miałby tego dokonać musiałby wyjść poza pojęcie specyfiki zawodu. A ta jak wiemy, nie sprowadza się jedynie do sal lekcyjnych, rad pedagogicznych, szkoleń, wywiadówek i poprawiania prac. Konkursy na wyższych szczeblach, wycieczki krajowe i zagraniczne, rajdy, grupy teatralne, kółka zainteresowań, próby chóru, przygotowania  przed akademią, wyjazdy na wystawy, do muzeum, kina, teatru czy opery, ba nawet same wywiadówki niekoniecznie mieszczą się w regularnych "9-5" a i nie pomieszczą się w nieregulowanym czasie pracy.
10 maja 2015, 14:49
Wszystko da sie zrobić. Wystarczy roczny, czy półroczny okres rozliczenie czasu pracy i zobaczysz, jak i wywiadówki i wycieczki te sprawdzanie prac domowych zmieści sie w standardowym czasie pracy obowiazujacym w Polsce. Jeżeli ktoś porównuje swoje wynagrodzenie do sredniej krajowej, to niech tez porowna np. swój czas pracy do czasu pracy w innych zawodach, a takze inne pozapałcowe uwarunkowania.
10 maja 2015, 14:53
Jeszcze raz - 40 godzin tygodniowo 11 miesięcy w roku kalendarzowym. Bo 28 dni urolpu to 1 wprzyblizeniu miesiac. To daje 1920 godzin pracy rocznie. Teraz policz drugi miesiać wakacjii, ferie świętaczne, ferie zimowe, dni dyrektorskie. To ile tygodni efektywnej pracy jest w szkole? 40? Czyli wychodzi tygodniowo 48 godzin pracy nauczyciela, aby móc porównać się z innymi zawodami. A jakie jest pensum bez nadgodzin 18 czy 20? I nikt mi nie powie, iż nauczyciel pracuje w domu tyle samo, co w szkole.
E
E.
10 maja 2015, 19:24
Mam Pana zmartwić? Kiedy pracowałem w wymiarze 30 lekcji tygodniowo w dwóch szkołach i liczyłem RZECZYWISTY czas pracy (czyli - nie siedzenia i patrzenia w sufit), wyrabiałem w tygodniu około 50-52 godzin. Teraz, mając 21 godzin w tygodniu, wyrabiam RZECZYWISTEJ pracy około 42-43 godzin tygodniowo (liczyłem sobie w ostatnich miesiącach). Jak Pan widzi, są też tacy nauczyciele, których wymiar pracy jest porównywalny do pracy w innych zawodach, choć pewnie bylibyśmy w stanie wskazać wielu takich, którzy pracuję mało. Ale też mało zarabiają.
WD
Wujek Dobra Rada
8 maja 2015, 14:33
Szkoły nie działają, bo nie mogą działać w warunkach jednopłciowej patologii--dzieci potrzebują nauczycieli zarówno kobiet jak mężczyzn (zwłaszcza w szkołach podstawowych gdzie kobiety stanowią 95-98% "ciała pedagogicznego"). Należałoby wprowadzić parytety--podobnie jak w sejmie; co najmniej 35% nauczycieli to powinni być mężczyźni--a chętnych do pracy nie brakuje, tylko że etaty obsadzone są paniami, a dla mężczyzny jest szansa co najwyżej na umowę na zastępstwo, jeżeli jakaś pani postanowi pójść na urlop macierzyński :-) Skończmy z jednopłciową patologią w szkołach, a sytuacja od razu się poprawi :-)
E
E.
9 maja 2015, 11:28
No i jeszcze kwestia zarobków jest ważna w zakresie popularności zawodu nauczyciela wśród mężczyzn. I pewnego tabu kulturowego, które trzeba przełamać ("jak to? facet w podstawówce? na pewno pedofil albo gej!").
WD
Wujek Dobra Rada
9 maja 2015, 17:47
Zarobki nie są wbrew pozorom takie złe, biorąc pod uwagę dużą ilość wolnego czasu i możliwość dorobienia na korepetycjach, tłumaczeniach itp. (sam jestem nauczycielem niemieckiego więc znam to wszystko z autopsji). Problemem jest feminizacja zawodu, zbyt duża ilość androgenu i napięcia przed- w trakcie- i po- miesiączkowego wsród ciała pedagogicznego. 98. procentowa "kobietyzacja" niszczy ten piękny zawód, w którym przed wojną zdecydowaną większość stanowili mężczyźni. PARYTETY W SZKOŁACH--natychmiast! :-)
WD
Wujek Dobra Rada
9 maja 2015, 17:51
...dodam jeszcze tylko, że dwadzieścia parę lat temu, jako uczeń szkoły podstawowej miałem nauczycieli mężczyzn od: języka polskiego, wf-u, fizyki i zpt, geografii i angielskiego. Dzisiaj, z wyjątkiem wf-istów, już się raczej nauczycieli płci męskiej w podstawówkach nie spotyka i stąd ta cała patologia i upadek intelektualno-moralny.
O
oferent
8 maja 2015, 11:30
Żeby nie jojczyć...  To przeciez znakomita okazja dkla k.k. ...o ile będzie aktywny to przejmie gros nauczania patriotycznego , obywatelskiego itp. o ile nie bedzie sie trzasł ze strachu na mysl ,że kiedyś katecheza zostanie usunięta ze szkół, co jak sie przypatruję poczynaniom naszych władz niechybnie nastapi . Nie jest pytaniem czy to nastapi ale kiedy .  Gdyby się dobrze nad tym zastanowić to znakomita okazja na zwiększenie skuteczności ewangelizacji .
8 maja 2015, 09:26
Wszystko powinno być wyważone: wiedza jednak tak, bo nie da się co pół sekundy sięgać do wikipedii. Jednocześnie jesdnak otwarwość i kreatywność. - Te dwie będą wtedy robić to, co powinny, kiedy będą ugruntowane za wiedzy. - Wiedza bez otwartości i kreatywności i one bez wiedzy - to jak ciało bez ducha albo duch bez ciała. - Tylko razem!
N
nauczycielka
7 maja 2015, 21:02
Cała prawda, niestety...
jazmig jazmig
7 maja 2015, 20:59
Tchórzostwo jest cechą niezbędną do przeżycia w niebezpiecznych warunkach. Bohaterstwo musi mieć sens i uzasadnienie. W czasie ostatniej wojny światowej Czesi nie wojowali i przetrwali wojnę bez istotnych strat ludzkich i materialnych, a Polacy stracili 6 mln obywateli, ogromną część terytorium i ponieśli wielkie straty materialne. Jak widać tchórzostwo bardzo się Czechom opłaciło. Podobnie i dzisiaj, nasi politycy prą do wojny z Rosją, a w razie draki dadzą drapaka do USA, zostawiając swoich obywateli na łasce losu i przeciwnika. Co gorsza, czynią to w interesie wrogich nam krajów trudno bowiem uznać za przyjazne nam USA, gdzie oskarża się Polaków o holokaust, a tym bardziej Ukrainę, gloryfikującą zbrodniarzy banderowskich i nazistowskich. Nie dajmy się oszukać, okażmy tchórzostwo i nie angażujmy się w ukraińskie awantury. Nasza chata z kraja.
PP
pakuj prędko piżamę
8 maja 2015, 15:43
Już w niektorych klinikach wprowadza się przeszczepy mózgu. Ciebie z tego co piszesz mogliby obsłużyć nawet poza kolejnością. Zwłaszcza , ze masz "chatę z kraja."
E
E.
6 maja 2015, 22:24
Świetne też uwagi o rankingach szkół. W latach 90. do głowy by mi nie przyszło, by zastanawiać się, czy w moim liceum jest wyższy poziom niż w sąsiednich, a teraz uczniowie są bombardowani takim myśleniem. Odbierającym w gruncie rzeczy im podmiotowość. Zdarzają się sytuacje, że nauczyciele zniechęcają słabych uczniów do zdawania matury z jakiegoś przedmiotu argumentując, że obniżą tym samym średnią szkoły (byłem świadkiem). Makabra...
E
E.
6 maja 2015, 22:20
Autor ma rację, gdy pisze: "Finalnie mamy do czynienia z niezwykle przykrym zjawiskiem dewaluacji kultury intelektualnej. Trudno się dziwić, że już jako dorośli niedoceniamy ludzi prawdziwie mądrych, a szeroko rozumiany humanizm coraz częściej staje się synonimem życiowej niezaradności. Jak mamy wymagać, aby nasze dzieci okazywały swoim wychowawcom elementarny szacunek, skoro nie szanujemy ich sami, nie słuchamy, nie współpracujemy? Oczekujemy wyniku, bo średnia musi się zgadzać. Za wszelką cenę". Problemem polskiej szkoły nie jest taki czy inny podział (czyli spór o gimnazja), nie obecność takiego czy innego tekstu w kanonie lektur, ani nawet obecność ideologicznych programów. Problemem jest katastrofalna filozofia szkoły czyniąca z niej zakład produkujący zestandaryzowanych pracowników banalnych zawodów. Problemem jest ekonomizacja przekazu wiedzy (doprowadzona do szaleństwa parametryzacja) oraz wskazywanie pracy jako jedynego celu edukacji. Proplemem jest zupełny uwiąd myślenia o szkole jako o miejscu zdobywania mądrości życiowej, a nie tylko umiejętności i narzędzi. Krótko mówiąc - doszło do plebeizacji szkoły, którą postrzega się (niezależnie, czy to uniwerek, liceum czy przedszkole) jako odmianę szkoły zawodowej.
10 maja 2015, 10:13
Tyle tylko, iż szkoła ma przede wszystkim uczyć umiejetnosci i narzedzi pozyskiwania potrzebnej wiedzy. Dziś problemem jest bardziej nastawienie na zdawanie durnowatych testów, niż faktyczne pozyskiwanie umiejetności. Do tego szkoła oparta jest o XiX model kształcenia, a mamy wiek XXI i widac gołym okiem niedostosowanie systemu kształcenia do obecnego czasu. I nawet nie chodzi o wykorzystanie nowoczesnych anrżedzi, ale o np. brak uczenia oceny wiarygodności wiedzy czy krytycyzmu wobec wszelakiej maści publikacji "naukowych". Dzieciaki uczy sie wszystkeigo po trochu, ale nie uczy sie podstaw, np logicznego myślenia, czy wnioskowania. I później rosna pokolenia inteligentów, któym daje sie wmówić np "darmowe" promocje, czy równie "darmową" szkołę.  
NN
nihil novi
6 maja 2015, 16:25
Za moich czasów to była szkoła. Ziew.
D
DK
6 maja 2015, 15:09
To ja się podziele moim doświadczeniem. Jak się mówi że szkoła jest zła bo <blablalba>. Jeżeli ktroś podsumuje taką dyskusję słowami "i dlatego będe swoje dzieci uczył w domu". Szkoła się okazuje jednak potrzebna. Hitem argumentacji po co szkołą w obecnym kształcie, byl argument "Bo uczy dziecko czekać". NA co nie sprecyzowano :)
W
Wioletka_blondynka
6 maja 2015, 14:55
Taki stolarz, bierze kawał drewna i rob i z niego piękny stół, który służy potem wszystkim. Nawet często magistra taki stolarz nie ma. Ale za to ma zawód i przy okazji pasję i to jest w życiu najlepsze, odkryć to i pomagać odkrywać dzieciom, nie to co robi kolega jest dla Ciebie dobre tylko to w czym Ty sam dobrze się czujesz, idź i to rób O, i wierszyk J. Tuwima:-)  Wyrosło w lesie drzewo potężne, Twarde, wysmukłe i niebosiężne. Raz przyszli drwale, drzewo zrąbali, Bardzo się przy tym naharowali. Potem je konie na tartak wlokły, Tak się zziajały, że całe zmokły. Na tym tartaku warczące piły Tak drzewo cięły, że się stępiły. Kupił te szorstkie listwy i deski Stolarz warszawski Adam Wiśniewski. Adam Wiśniewski, nie lada majster, Wziął piłę, młotek, hebel i klajster. Mierzył, heblował, kleił, sposobił, Zbijał, malował, wreszcie stół zrobił. Tyle to trzeba było mozołu Dla sporządzenia jednego stołu. Oczywiście wiersz jakby go poddać analizie pewnie zniechęci do pójścia w ślady stolarza, ścięto oto drzewko, ale to była specjalna szkółka na potrzeby stolarzy.
W
Wioletka_blondynka
6 maja 2015, 14:57
I jeszcze koń został wykorzystany:(
D
DK
6 maja 2015, 15:10
Nie wiem czy mnie by zachęcił jakiś wiersz by zostać stolarzem. Na pewno jakiś człowiek z pasją byłby w stanie to zrobić.
B
belferka
8 maja 2015, 13:16
Tak zajął się swoją pasją, że jego syn "Janek Wisniewski padł". We wszystkim należy zachować umiar - jasne, najważniejszy jest harmonijny rozwój osoby: psychiczny, duchowy, fizyczny i społeczny w czym winien uczestniczyć rodzic, nauczyciel, uczeń i społeczeństwo. Kościół / inne organizacje  , to też społeczeństwo.