O religii i polityce w Stanach

Krzysztof Wołodźko

Dla osób wychowanych w intelektualnej atmosferze współczesnej Europy (z jej żądaniami ścisłego rozdziału państwa od Kościoła i obsesją sekularyzacji życia publicznego) odrębność tradycji politycznej Stanów Zjednoczonych w najlepszym razie budzi pobłażanie, w najgorszym - konsternację.

Piewcy cywilizacyjnej modernizacji w Europie uważają bowiem, że nowoczesność, także ta polityczna, powinna być niezależna od wiary, ducha i norm religii. Dlaczego zatem Stany Zjednoczone nie poszły tą drogą? Dlaczego nie chcą pozbawionej religii nowoczesności, nawet jeśli kwestia ta stanowi przedmiot sporów w obrębie amerykańskiego społeczeństwa?

Duch chrześcijaństwa i nowe społeczeństwo

Warto sięgnąć do źródeł i przypomnieć klasyczne dziś tezy na temat tożsamości rodzącego się społeczeństwa i państwa Ameryki Północnej, pióra Alexisa de Tocqueville`a. Podróż do Nowego Świata była dla francuskiego prawnika wielkim wyzwaniem, a jej owocem jest książka "O demokracji w Ameryce", której pierwsze dwa tomy ukazały się w 1835 roku. Zawarte tam obserwacje rzucają światło na te cechy życia rodzącego się narodu, które wciąż decydują o jego odrębności wobec Starego Świata.

DEON.PL POLECA


Tocqueville zauważa, iż amerykańska religijność, osadzona w życiu publicznym, czerpała zarówno z katolickiej, jak i protestanckiej wersji chrześcijaństwa. Francuski podróżnik pisał: "Przeważająca część angielskiej Ameryki została zamieszkana przez ludzi, którzy wyłamawszy się spod władzy papieskiej nie poddali się żadnemu religijnemu zwierzchnikowi. Przynieśli więc do Nowego Świata chrześcijaństwo, które najlepiej daje się określić jako demokratyczne i republikańskie. Fakt ten szczególnie sprzyjał wprowadzeniu republiki i demokracji jako form politycznej egzystencji kraju. Minęło około pięćdziesięciu lat, odkąd z Irlandii zaczęła napływać do Stanów Zjednoczonych ludność katolicka. Katolicy amerykańscy są bardzo wierni praktykom swego wyznania, wierzą z oddaniem i gorliwością, a jednak stanowią warstwę o najbardziej demokratycznych i republikańskich przekonaniach".

Zdaniem Tocqueville`a, w znacznej mierze przyczyniło się do tego duchowieństwo katolickie w Ameryce, akceptujące nowe formy ustrojowe rodzącego się demokratycznego społeczeństwa. W przeciwieństwie do Europy, Stany nie doświadczyły rewolucji lat 1789-1799, choć wprost przejęły jej główne postulaty wolności i równości. Raz jeszcze Tocqueville: "Kler katolicki Stanów Zjednoczonych nie próbował walczyć z tą tendencją polityczną; stara się raczej ją usprawiedliwiać. Amerykańscy księża katoliccy podzielili rzeczywistość duchową na dwie części: w jednej pomieścili prawdy objawione, które przyjmują bez zastrzeżeń, w drugiej zaś idee polityczne, co do których uznali, iż Bóg pozostawił je swobodnemu wyborowi ludzi. Tak więc katolicy amerykańscy są najbardziej posłusznymi wiernymi i najbardziej niezależnymi obywatelami jednocześnie. Można więc powiedzieć, że w Stanach Zjednoczonych nie istnieje żadna doktryna religijna, która byłaby wrogiem instytucji demokratycznych i republikańskich". Perspektywa historyczna pozwala uzupełnić myśl autora "O demokracji w Ameryce": instytucje demokratyczne, prawodawstwo nowego państwa, myśli i idee jego obywateli nie uderzyły w taki sposób w religię, jak stało się to w Europie w ostatnich wiekach.

Ameryka, Europa, Polska

Inne warunki społecznej i politycznej obyczajowości ukształtowały odmienną perspektywę w relacji między między wiarą jednostek a instytucjami państwa. Mogło się tak stać także dlatego, że nowe społeczeństwo nie było zmuszone konfrontować się z opresją, kontrolą i przymusem, jaką w Europie przez wieki ustanowił ustrój feudalny. Z pewnością także dlatego Ameryka nie odczuwa dziś awersji wobec swych religijnych korzeni. Dlatego kard. Timothy Dolan, metropolita Nowego Jorku, mógł modlić się zarówno na konwencji Demokratów jak i Republikanów. Ciekawe, że ewentualny ateizm czy agnostycyzm nie są oczekiwanymi przez elektorat atutami kandydata na prezydenta. W Europie natrętnie podawana do wierzenia sekularyzacja, jako dogmat oświeconego rozumu nie jest żadną normą życia publicznego. To raczej konsekwencja wielu czynników, które złożyły się na przeobrażenie starego kontynentu, ale nie żadna dziejowa konieczność.

Na starym kontynencie inaczej ukształtowała się relacja państwo-Kościół. Dotyczy to także Polski, która w czasach PRL była poddawana "odgórnej sekularyzacji", wdrażanej według radzieckich wzorców "naukowego ateizmu". Przechodził on różne fazy: od terroru, zabójstw księży (także "w świetle prawa": proces biskupa Czesława Kaczmarka w roku 1953) do "koncesjonowanego katolicyzmu" i infiltracji Kościoła przez Służby Bezpieczeństwa. Z kolei III RP włączona jest w nurt zachodniego typu laicyzacji, który symbolizują choćby instytucje i trendy unijne. Co do Unii Europejskiej znamiennym przykładem są perypetie Rocco Buttiglione, włoskiego kandydata na członka Komisji Europejskiej, któremu ostatecznie uniemożliwiono objęcie tej funkcji (2004 rok) ze względu na jego "zbyt konserwatywne i katolickie" poglądy.

W Polsce sporo dyskusji wzbudziły swego czasu dwie wypowiedzi, sugerujące zdecydowany rozdział "poglądów prywatnych" (opartych na etyce wiary) od życia publicznego. Autorką pierwszej była Ewa Kopacz: "Jestem przekonana o tym, że nasze przekonania, z którymi na co dzień żyjemy (…) zostawiamy w przedpokoju urzędu, który obejmujemy". Druga wypowiedź padła z ust Joanny Kluzik-Rostkowskiej: "Jarosław Kaczyński oddziela dwie sfery. Jedna sfera to są jego osobiste przekonania, prywatnego człowieka. Mówi: jestem katolikiem i słucham głosu Kościoła. A Jarosław Kaczyński jako głowa państwa to jest ktoś, kto będzie czekał na porozumienie parlamentu w tej [in vitro] kwestii". Obie wypowiedzi przytaczam za pismem "Christianitas", które w 2011 roku poświęciło obszerną ankietę zagadnieniu: czy możliwe jest odseparowanie poglądów "prywatnych", wynikających z przekonań religijnych, od działalności w domenie politycznej.

Demokracja nie boi się sumienia

Amerykańska debata publiczna także jest pełna gorących sporów światopoglądowych, dotyczących choćby takich kwestii jak obrona życia nienarodzonych dzieci czy praw osób homoseksualnych. Stąd wielu amerykańskich katolików zdecydowanie oprotestowało fakt, że kardynał Dolan zaprosił prezydenta Obamę na doroczny bankiet dobroczynny swojej archidiecezji. Zarówno obecny prezydent, ubiegający się o reelekcję, jak i Mitt Romney - kandydat Republikanów, walcząc o głosy wyborców, muszą brać pod uwagę ich religijną tożsamość i poglądy. Zdaniem mediów, katolicy stanowią w USA 1/4 całego elektoratu (w niektórych stanach nawet 1/3).

Obserwując kampanię wyborczą, w oczy rzuca się fakt, że poglądy religijne nie są w amerykańskich realiach czymś, co należy "zostawić w przedpokoju urzędu". Co więcej - także wyborcy, jeśli ich świadomość obywatelska i polityczna wynika z sumienia kształtowanego przez wiarę, także nie zostawiają swoich przekonań w domu. Generalnie wybory polityczne nie stoją na przeciwnym biegunie w stosunku do wyborów prywatnych. Walka polityczna jest także walką o sprawy sumienia, podczas gdy wedle europejskiego obyczaju sytuacja taka jest już naruszeniem zasad świeckości państwa/instytucji publicznych i tzw. "neutralności światopoglądowej".

Oczywiście, są także krytycy takiego stanu rzeczy. Thomas Frank, autor bestselleru "Co z tym Kansas? Czyli opowieść o tym, jak konserwatyści zdobyli serce Ameryki" opisuje, jak religijność sprowadzono w Stanach jedynie do rangi niekończących się sporów obyczajowych przy równoczesnym wygrywaniu kolejnych ustępstw na rzecz neoliberalnych praktyk ekonomicznych. Nie trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że amerykańska demokracja jest o tyle uczciwsza i bardziej klarowana od swoich europejskich odmian, że nie ukrywa ważnych (czy nawet bolesnych) dla sumień wyborów i poglądów pod płaszczykiem "oficjalnego ateizmu czy agnostycyzmu". W tym sensie Amerykanie nie potrzebują prezydenta-ateisty, tak jak nie potrzebują "politycznego ateizmu".

Wracając do Tocqueville`a: amerykańskie instytucje wyrosły na gruncie wolności sumienia ukształtowanego także przez wiarę i dlatego nie traktują jej jako intruza, wdzierającego się do przestrzeni publicznej. Europa przekraczając próg nowożytności chciała pozbyć się wiary i do dziś żywi przesąd, że jest bez niej lepsza.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

O religii i polityce w Stanach
Komentarze (5)
L
leszek
24 września 2012, 22:11
Zgadza się. I Amerykanie także łączą wolność religijną z wolnością polityczną. Toqueville pisał o nabożeństwie, którego celem było zebranie środków na pomoc Powstaniu Listopadowemu. ================ "Lord, turn not Thou Thy face from us, and grant that we may always be the most religious as well as the freest people of the earth. Almighty God, hear our supplications this day. Save the Poles, we beseech Thee, in the name of Thy well-beloved Son, our Lord Jesus Christ, who died upon the cross for the salvation of men. Amen." ================= Panie, nie odwracaj się od nas i zapewnij nam, abyśmy byli na wieki najbardziej religijnymi a także najbardziej wolnymi ludźmi na świecie. Boże Wszechmocny, wysłuj naszych błagań które składamy dzisiaj. Oszczędź Polaków, o to Cię błagamy ...."
TL
too late?
24 września 2012, 21:07
 Amerykanie radzą sobie po "cowboy'sku"..  i tak, np. specjalistę (czytaj; mordercę) od późnych aborcji" zastrzelono w kościele luterańskim, gdzie się modlił. Ale Obama robi za dwóch lucyferów i nawet taki obłęd nie zatrzyma potoku zła. Ciekawe, czy społeczeństwo Stanów Zj. wreszcie się ocknie? Może nie zdążyć. Nie pomogą korzenie chrześcijańskie, dolary z napisem "In God we trust", jeśli młode pokolenie nie będzie wychowywane po chrześcijańsku i będzie się głosowało na takich antychrystów jak Obama. Jak ten prezydent wygra w kolejnych wyborach, to czeka zmierzch am. demokracji "uczciwszej i bardziej klarownej od swoich europejskich odmian". Nastanie "upragniony" amerykański ateizm, ku radosze wszelkich bezbożników i wyzwolonych. I niech autor felietonu nie pyta: "Dlaczego zatem Stany Zjednoczone nie poszły tą drogą?" - Bo idą i to szparko :(
MAŁGORZATA PAWŁOWSKA
24 września 2012, 16:16
Dlaczego z wczorajszych serwisow na DEON.PL zniknęła informacja o poparciu Obamy dla legalizacji "późnych aborcji"? NIewygodna treść? Niezgodna z jakąś linią?
MAŁGORZATA PAWŁOWSKA
24 września 2012, 12:25
„Demokracja nie boi się sumienia” Próba połączenia zasad religii z praktykami tego świata jest zadaniem niewykonalnym. Gdyby to było wykonalne zrobiłby to Pan Jezus. Takie połączenie jest zabójcze dla Zdrowia sumień, czego przykładem jest zapowiedź legalizacji tzw. „późnych aborcji”. Ten szatański pomysł mógł się zrodzić tylko w umyśle człowieka o kompletnie zdeformowanym sumieniu, który twierdzi, że wierzy. Pytanie tylko: w co wierzy?! Uczciwość prowadząca do zguby!!! Nad czym ten zachwyt??? W sumie niebezpieczny artykuł!!!
DN
Demokracja nie boi się sumienia
24 września 2012, 11:46
O dziewięciu grzechach cudzych Kiedy w jakiś sposób przyczyniamy się do grzechów popełnianych przez innych, stajemy się współwinni popełnionego zła, czyli popełniamy tzw. grzechy cudze. Grzechów cudzych jest dziewięć: 1. do grzechu radzić; 2. grzech nakazywać; 3. na grzech drugich zezwalać; 4. innych do grzechu pobudzać; 5. grzech drugich pochwalać; 6. na grzech drugich milczeć; 7. grzechu nie karać; 8. do grzechu drugiemu pomagać; 9. grzechu innych bronić.   Kto radzi bliźniemu, żeby popełnił grzech, jest winny tego grzechu. Gdyby nie zła rada, wielu ludzi nie popełniłoby nieraz bardzo ciężkich grzechów. Równie źle czyni ten, co mając nad swoim bliźnim władzę z jakiegokolwiek tytułu, używa jej do nakazywania rzeczy złych. W ten sposób mogą swojej władzy nadużyć rodzice nad dziećmi, pracodawcy nad pracownikami, rządzący nad rządzonymi itd. Nie trzeba dodawać, że w takim przypadku nikt nie ma obowiązku być posłusznym, ponieważ Prawo Boże jest ważniejsze niż jakikolwiek nakaz ludzki. Ale bywa też i tak, że ktoś nie radzi i nie nakazuje, ale na widok zła "nabiera wody w usta" i milczy. To także jest grzechem, jeżeli w naszym otoczeniu ktoś popełnia zło, a my z fałszywej delikatności milczymy, jakby się nic nie stało. Jest to dziś grzech nagminnie popełniany w imię fałszywej wolności (liberalizmu) i fałszywej tolerancji. Nie ma wolności do popełniania zła. Co więcej, ci którzy z racji swojej funkcji sprawują władzę nad innymi, a więc rodzice, pracodawcy, przełożeni, władza polityczna, nie powinni zezwalać na grzech, jako na największe duchowe nieszczęście człowieka. Kto zezwala na grzech bliźniego, podobny jest do człowieka, który na widok dziecka bawiącego się brzytwą nic by nie zrobił, by mu brzytwę odebrać, bo chciałby w ten sposób uszanować wolność dziecka.