Śledztwo ws. samopodpalenia przed KPRM

(fot. PAP/Tomasz Gzell)
PAP / psd

 Prokuratura Rejonowa Warszawa-Śródmieście wszczęła już śledztwo w sprawie próby samobójczej mężczyzny, który przed południem podpalił się w okolicach kancelarii premiera. Mężczyzna przebywa w szpitalu, jego stan jest ciężki.

Powodem zamachu samobójczego miały być kłopoty finansowe. Jak dowiedziała się nieoficjalnie PAP, desperat to były policjant. Służył m.in. w Centralnym Biurze Śledczym, z którego został zwolniony w 2006 r. "Mogę potwierdzić te informacje" - powiedział PAP rzecznik komendanta głównego policji Mariusz Sokołowski.

Dariusz Ślepokura z warszawskiej prokuratury okręgowej poinformował PAP, że w piątek wszczęte zostało śledztwo na podstawie artykułu 151. Kodeksu karnego, zgodnie z którym osobie, która "namową lub przez udzielenie pomocy doprowadza człowieka do targnięcia się na własne życie", grozi od 3 miesięcy do 5 lat więzienia.

Jak dodał, w sprawie na pewno będą przesłuchiwani świadkowie zdarzenia, jak również m.in. osoby biorące udział w akcji ratowniczej. Prokuratura będzie też chciała przesłuchać samego 49-latka, nastąpi to jednak dopiero wtedy, kiedy pozwoli na to stan jego zdrowia. "W tej chwili nie jest to możliwe" - zaznaczył Ślepokura.

"Prokurator był na miejscu. Zabezpieczony został m.in. plecak mężczyzny i list" - mówił wcześniej prokurator. Prokuratura sprawdzi też m.in. wątek przesłania przez desperata listów do niektórych redakcji.

Ślepokura zaznaczył, że z art. 151 Kodeksu karnego wszczynane jest śledztwo przy wszelkich próbach samobójczych. "Badamy czy była pomoc lub namawianie do popełnienia samobójstwa bądź czy ktoś to umożliwił" - powiedział.

Do tragicznego zdarzenia doszło w piątek o godz. 11.14 przy Łazienkach Królewskich, naprzeciwko kancelarii premiera. Mężczyzna najpierw oblał się prawdopodobnie rozpuszczalnikiem, później podpalił.

Ogień, przy pomocy koców, ugasili funkcjonariusze Biura Ochrony Rządu. To oni udzielili także pierwszej pomocy desperatowi i powiadomili pogotowie oraz policję. Na policję zadzwoniła też kobieta, która była świadkiem zdarzenia.

49-letniego mężczyznę przewieziono do szpitala. Jego stan jest ciężki, ale nie zagrażający życiu, ma poparzone 50 proc. powierzchni ciała. Są to oparzenia pierwszego i drugiego stopnia.

Desperat miał przy sobie list do premiera. Drogą mailową rozesłał też listy m.in. do kilku redakcji, które adresował do wszystkich. Według nieoficjalnych źródeł zbliżonych do sprawy wynika z nich, że miał bardzo poważne problemy finansowe, przegrał proces i groził mu komornik.

Z treści listu wynika też, że mężczyzna pracował m.in. w urzędzie skarbowym, a ostatnio był ochroniarzem w hipermarkecie. Przewija się też wątek pracy w policji.

Mężczyzna w swoim liście krytycznie ocenia polityków z różnych frakcji, a także media - twierdząc, że nie są niezależne.

Jak informowała policja, mężczyzna ma żonę i trójkę dzieci.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Śledztwo ws. samopodpalenia przed KPRM
Komentarze (1)
NP
no proszę
24 września 2011, 03:53
Jak udało nam się ustalić, list rozpoczyna się od słów: - Panie premierze, otacza się pan zgrają klakierów i hipokrytów... W liście mężczyzna ujawnia nieprawidłowości w Ministerstwie Finansów i podkreśla, że urzędnicy resortu przymykali oczy na przekręty szefowej Urzędu Skarbowego, w którym wcześniej pracował. Ponadto z treści listy wynika także, że kompletem dokumentów w tej sprawie dysponuje Julia Pitera, którą mężczyzna o wszystkim poinformował. Autor listu napisał też, że stracił zaufanie do państwa i nie wierzy już w sprawiedliwość. Określa siebie jako osobę, która była "gorącym zwolennikiem Platformy Obywatelskiej", ale czuje się zawiedziony i rozczarowany rządami tej partii. Mężczyzna był też przekonany, że mógłby uniknąć kłopotów finansowych i zwolnienia z pracy, gdyby przymykał oczy na działalność szefowej Urzędu Skarbowego lub jej pomagał. CZYTAJ CAŁOŚĆ: http://niezalezna.pl/16588-podpalenie-pod-kprm-nowe-fragmenty-listu