Dylematy polityki antyterrorystycznej Obamy

(fot. PAP/EPA/Martin H. Simon / POOL)
PAP / mh

Namierzanie i zabijanie terrorystów za pomocą samolotów bezzałogowych naraża prezydenta USA Baracka Obamę na krytykę. Jak i inne kontrowersyjne metody walki z terroryzmem, i ta cieszy się jednak poparciem społeczeństwa; jest skuteczna i będzie kontynuowana.

Za samoloty bezzałogowe, czyli drony, krytykuje Obamę antywojenna lewica w jego Partii Demokratycznej, a z drugiej strony - jego nieprzejednani przeciwnicy na prawicy.
Pierwsi zwracają uwagę, że w atakach giną niewinni cywile i twierdzą, że sprowadzają się one do "egzekucji bez procesu sądowego".
Drudzy z kolei zarzucają prezydentowi, że nadużywa w ten sposób uprawnień władzy wykonawczej i oskarżają go o hipokryzję. Na początku swych rządów Obama zakazał bowiem tortur jako "nielegalnych" i sprzecznych z amerykańskimi wartościami, ale zabijanie bez wyroku sądowego wybranych osób, w tym obywateli USA, jeśli są terrorystami, uznaje za zgodne z prawem.
Celem ataków bezpilotowców są przywódcy Al-Kaidy i pokrewnych im ugrupowań. W 2011 r. w jednym z ostrzałów w Jemenie zginął Anwar al-Awlaki, ideolog i duchowny osławionej siatki terrorystycznej i obywatel USA.
W 2009 r., na początku swej prezydentury, Obama zakazał podtapiania więźniów i innych metod przesłuchań uznanych za tortury. Zapowiedział też zamknięcie w ciągu roku więzienia w bazie amerykańskiej Guantanamo na Kubie, gdzie bezterminowo przetrzymywani są podejrzani o terroryzm. Anulował również program przewożenia więźniów na przesłuchania do innych krajów, gdzie stosuje się tortury.
Z czasem okazało się, że polityka antyterrorystyczna Obamy nie jest wcale łagodniejsza niż jego poprzednika George'a W. Busha. Po czterech latach jego rządów Guantanamo nadal nie jest zamknięte, siły specjalne USA zabiły w Pakistanie Osamę bin Ladena, a brutalne przesłuchania więźniów zostały zastąpione bombardowaniem terrorystów za pomocą dronów. Obama odmówił też ścigania kryminalnego agentów CIA stosujących tortury.
Obrońcy rządu jego krytykom przypominają, że Kongres upoważnił prezydenta do zastosowania sił zbrojnych przeciwko terrorystom w uchwalonej po 11 września 2001 r. ustawie o "upoważnieniu do użycia siły militarnej". Administracja Obamy niechętnie jednak powołuje się na te regulacje, gdyż przestała używać pojęcia "wojna z terroryzmem", którym szermowała ekipa Busha.
Administracja uzasadnia akcje dronów, twierdząc, że prezydent ma prawo rozkazać zabicie osoby, którą "poinformowany funkcjonariusz rządu wysokiego szczebla" wskaże jako terrorystę przygotowującego atak grożący licznymi ofiarami.
"Operacja tego rodzaju jest legalna, jeżeli wspomniany terrorysta ukrywa się na terytorium obcego kraju, gdzie nie można go schwytać, i jeżeli na akcję zgadzają się władze danego kraju, jak np. w Jemenie. Problem stwarza sytuacja, gdy chodzi o obywatela USA, ale tu można zasadnie argumentować, że może on być prawomocnym celem ataku, jeżeli walczy po stronie wroga" - mówi PAP prawnik specjalizujący się w zagadnieniach walki z terroryzmem z Uniwersytetu Georgetown Charles Swift.
Z argumentacją tą zgadza się przeważająca większość Amerykanów: według sondaży 80 proc. popiera operacje dronów. Ostrzały rakietowe za ich pomocą powodują, mimo wszystko, mniej ofiar cywilnych niż bombardowania z użyciem samolotów załogowych, nie narażają życia żołnierzy amerykańskich i są bardzo skutecznym narzędziem likwidacji czołowych terrorystów.
W rezultacie, za prezydentury Obamy, bezpilotowce stały się głównym instrumentem walki z terroryzmem. Przeprowadzono ponad 300 nalotów z ich udziałem - sześć razy więcej niż za rządów Busha.
Mimo to, polityka antyterrorystyczna Obamy łączy się z wysokimi kosztami politycznymi. Wynikają one po pierwsze stąd, że najpierw prezydent zapowiadał zerwanie z tajnością procedur z czasów Busha w tej dziedzinie i politykę przejrzystości. Tymczasem zarówno akcje dronów, jak i antyterrorystyczne operacje sił specjalnych - których liczbę też zwiększono - otacza aura tajności, co wiąże się z faktem organizowania ich przez CIA lub wywiad wojskowy.
Krytycy wytykają Obamie, że chociaż ujawnił kulisy i uzasadnienia prawne kontrowersyjnych metod administracji Busha, to jego własna administracja długo nie chciała ujawnić legalnych podstaw operacji dronów. Czyni to dopiero teraz, pod presją Kongresu. Rząd sugeruje też, że niektóre kontrowersyjne metody używane przez CIA będą teraz w większym stopniu stosowane przez Pentagon, gdzie obowiązuje większa przejrzystość.
Po drugie, ataki z użyciem bezpilotowców powodują konflikty z państwami, na terenie których są prowadzone, jak np. Pakistan. Rząd w Islamabadzie - jak mówi Swift - "prowadzi podwójną grę, publicznie protestując przeciwko użyciu dronów, ale de facto się na nie zgadzając".
Ataki te, łączące się niekiedy z ofiarami cywilnymi, podsycają również nastroje antyamerykańskie, co może pomagać ekstremistom islamskim w werbowaniu nowych bojowników.
"Dla ludności niektórych krajów muzułmańskich drony są kolejnym przejawem jankeskiego imperializmu, więc można się zastanowić, czy nie szkodzą naszej polityce. Wyzwaniem dla Johna Brennana (kandydata na dyrektora CIA - PAP) i całego rządu jest zatem zgranie wymogów zadbania o nasze bezpieczeństwo z długofalowymi celami naszej polityki" - mówi Swift.
Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Dylematy polityki antyterrorystycznej Obamy
Komentarze (0)
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.