Podczas gdy w poniedziałek nadal trwają blokady "żółtych kamizelek", jak nazywa się ruch rozpoczęty jako protest przeciw akcyzie na paliwa, a który obecnie występuje z licznymi i coraz szerszymi żądaniami. Odbywają się nowe demonstracje - przed parlamentem manifestowali członkowie załóg karetek pogotowia, a w różnych regionach kraju w sprzeciwie wobec reform oświaty na ulicę wyszli licealiści.
Z policją, która również występuje z żądaniami do władz po naznaczonych przemocą sobotnich manifestacjach w Paryżu, wszystkie związki zawodowe policjantów poprosiły o spotkanie z prezydentem Emmanuelem Macronem. Obiecano im przyjęcie przez ministra spraw wewnętrznych Christophe'a Castanera.
"Sytuacja jest wyjątkowa" - oświadczył w wywiadzie dla AFP sekretarz generalny związku komisarzy policji David Le Bars. A Patrice Ribeiro ze związku Synergie Policiers jednoznacznie wezwał do wprowadzenia stanu wyjątkowego i użycia wojska. "Jeśli w przyszłą sobotę znowu się zacznie, to będą ranni i zabici wśród policjantów" - ostrzegał z kolei przywódca związku Alliance, zrzeszającego najwięcej szeregowych funkcjonariuszy, Jean-Claude Delage.
Premier Philippe zlecił członkom rządu, by nie opuszczali w poniedziałek Paryża. Według komentatora portalu informacyjnego Huffington Post "nie chodziło o to, że ministrowie byli potrzebni w stolicy", ale o to, by nie stali się celem ataków i przede wszystkim o pozwolenie policjantom i żandarmom na odpoczynek wobec perspektyw "nowej czarnej soboty", którą już zapowiadają "żółte kamizelki". "Podróże ministerialne wymagają obecnie nadzwyczaj licznej eskorty policyjnej" - tłumaczy komentator.
Zarówno politycy, jak i obserwatorzy twierdzą, że Francja jest w kryzysie, który według dziennika "Le Monde" przybiera "nigdy przedtem niewidziane kształty".
Media podkreślają, że premier Philippe odwołał podróż do Katowic na konferencję klimatyczną, aby na polecenie prezydenta Macrona przyjąć przywódców stronnictw politycznych i wybijają zbieżność pomysłów polityków z żądaniami "żółtych kamizelek".
Zarówno pierwszy sekretarz Partii Socjalistycznej Olivier Faure, jak i przywódca prawicowej partii Republikanie Laurent Wauquiez powiedzieli, wychodząc od premiera, że pierwszym posunięciem rządu musi być rezygnacja z podwyżki akcyzy na paliwa, planowanej na 1 stycznia. Podobnie wypowiadali się liderzy stronnictw uznanych z ekstremistyczne - Marine Le Pen ze Zjednoczenia Narodowego, jak i szef lewicowej Francji Nieujarzmionej Jean-Luc Melenchon, który do premiera nawet nie przyszedł twierdząc, że jest bardzo zajęty.
Oboje polityków już wcześniej wezwało do rozwiązania Zgromadzenia Narodowego, niższej izby parlamentu, i rozpisania wyborów. Natomiast przywódcy Republikanów żądają referendum. Szef tej partii powiedział wychodząc od premiera, że "skończył się czas debat, teraz jest czas na działanie". A jeden z jego zastępców Geoffroy Didier ocenił, że "to nie jest moment na to, by politycy dyskutowali we własnym gronie". "Specyfika +żółtych kamizelek+ polega na tym, że jest to ruch obywatelski. Jedyną odpowiedzią jest oddanie głosu narodowi, gdyż obecnie Emmanuel Macron nie ma już ani autorytetu, ani prawowitości" - ocenił.
Używając jeszcze ostrzejszych sformułowań, wypowiedział się cytowany w "Le Monde" deputowany skrajnie lewicowej Francji Nieujarzmionej Alexis Corbiere. Ta zbieżność głosów, zdaniem dziennika, świadczy o tym, że "wobec nigdy dotąd niespotykanego kryzysu świat polityki jest jakby ogłuszony".
Jednocześnie "żółte kamizelki" na Facebooku wzywają do "IV aktu w następną sobotę, manifestacji pod hasłem Macron zjeżdżaj!". Masowe manifestacje odbywały się w poprzednie trzy soboty.
Skomentuj artykuł