Tajlandia: obawy o uczciwe wyniki wyborów. Już blisko 6 proc. uznano za nieważne, a w przypadku 1,5 proc. nie oddano głosu
(fot. EPA/RUNGROJ YONGRIT)
PAP / pch
Tajlandzka komisja wyborcza zdecydowała w niedzielę, gdy przeliczono już większość głosów, że nieoficjalne wyniki wyborów do parlamentu poda dopiero w poniedziałek. Ta decyzja i zaskakujące dane z części okręgów wywołują wśród ekspertów obawy czy rezultaty będą uczciwe.
Według przekazanych w niedzielę częściowych wyników najwięcej głosów otrzymała związana z wojskowymi partia Palang Pracharat (PPRP). Nieznacznie wyprzedziła opozycyjną Pheu Thai, której rządy obalono w 2014 roku. Były to pierwsze wybory w Tajlandii od tego puczu.
Tajlandzka prasa nie jest zgodna co do wynikającego z tych liczb rozkładu miejsc w 500-osobowej niższej izbie parlamentu. Główne media prognozują, że mimo mniejszej liczby głosów najwięcej mandatów zdobędzie Pheu Thai, ale i tak dzięki wprowadzonym przez wojskowych przepisom u władzy utrzyma się popierany przez PPRP obecny premier Prayut Chan-ocha, szef junty.
Zgodnie z wcześniejszymi zapowiedziami komisja miała w niedzielę, po przeliczeniu 95 proc. głosów, podać nieoficjalne wyniki wyborów do niższej izby parlamentu.
Po przeliczeniu ponad 90 proc. głosów komisja nieoczekiwanie ogłosiła jednak w niedzielę wieczorem, że nieoficjalne wyniki poda dopiero w poniedziałek. Szef komisji dodał, że spośród przeliczonych już głosów blisko 6 proc. uznano za nieważne, a w przypadku 1,5 proc. nie zagłosowano na żadnego kandydata.
"Część danych z obszarów, takich jak Ubon Ratchatani, gdzie frekwencja była znacznie niższa niż się spodziewano, a wiele głosów uznano za nieważne, podsyca obawy związane z wyborami, o ile te wstępne doniesienia się potwierdzą" - ocenił w rozmowie z PAP specjalista ds. Azji Południowo-Wschodniej z amerykańskiej organizacji Council on Foreign Relations (CFR) Joshua Kurlantzick.
Dodał jednak, że budzące wątpliwości dane mogą wynikać z błędów w oprogramowaniu. Zwrócił przy tym uwagę na zaskakująco niską jak na Tajlandię frekwencję, która według komisji wyniosła 65 proc. Kurlantzick ocenił, że może to wynikać z apatii społeczeństwa i braku poczucia, że wybory cokolwiek zmienią.
Według konstytucji, uchwalonej przez juntę w 2016 roku, w sprawie wyboru premiera będą głosowały wspólnie obie izby parlamentu. Obsada 250-osobowego Senatu jest w praktyce w rękach wojskowych, co oznacza, że aby przeforsować swojego kandydata, opozycja musiałaby zdobyć aż 376 z 500 dostępnych miejsc w izbie niższej. Nowe rządy będą też musiały realizować "plan 20-letni" przygotowany przez Prayuta.
Według strony internetowej dziennika "Bangkok Post" Pheu Thai może liczyć na 135 mandatów, a PPRP na 117. Na kolejnym miejscu z 80 miejscami jest nowa partia Future Forward, niechętna wobec wojskowych, a na kolejnych konserwatywna Partia Demokratyczna (DP) i centroprawicowa partia Bhumjaithai - odpowiednio 53 i 51 mandatów.
Podobny podział miejsc prognozuje dziennik "The Nation". Według niego Pheu Thai zdobędzie 130 miejsc, PPRP 121 miejsc, FFP 81 miejsc, a DP i Bhumjaithai - po 50.
Niezależnie od tego, kto ostatecznie wygra, do skutecznego rządzenia będzie musiał stworzyć koalicję z innymi ugrupowaniami. Układ sił w parlamencie będzie zależał od uzgodnień koalicyjnych, jakie w nadchodzących tygodniach poczynią w tej sprawie partie.
Oficjalne wyniki niedzielnych wyborów mają zostać ogłoszone 9 maja.
Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.
Skomentuj artykuł