"Za zamachami w Moskwie stoją FSB i Putin"
Czeczeński komendant Doku Umarow twierdzi, że jego bojownicy nie są odpowiedzialni za wybuchy w moskiewskim metrze. Za zamachami, według niego, stoi Federalna Służba Bezpieczeństwa i Władimir Putin - taką tezę można usłyszeć w nagraniu, na którym w imieniu Umarowa wypowiada się nieznany mężczyzna. "Premier Rosji wyjechał z Moskwy, a mieszkańców stolicy wystawił na uderzenie" - twierdzi jeden z najbardziej poszukiwanych w Rosji ludzi.
Czeczenii kierują oskarżenia pod adresem rosyjskich urzędników, którzy, jak twierdzą, organizują zamachy, by utrzymać się u władzy. - Bojownicy czeczeńscy nie chcą żadnego pokazu siły. Zamachy terrorystyczne nie są nikomu z nas potrzebne i tej wojny nikt z nas nie chce. Wszystko zrobiono tak, by nikt nie winił rosyjskich służb specjalnych, a tak naprawdę to ich wina. - mówi przedstawiciel bojowników w nagraniu.
Nie ma jednak pewności, czy nagranie jest autentyczne - zwraca uwagę w swoim internetowym wydaniu tygodnik "Korrespondent".
Putin: "To ta sama banda"
Premier Rosji Władimir Putin powiedział w środę, że za poniedziałkowymi zamachami w Moskwie i środowymi w dagestańskim Kizlarze może stać ta sama banda.
- Nie wykluczam, że działa ta sama banda - powiedział Putin na posiedzeniu prezydium rządu.
Podkreślił, że zamachy w dowolnym regionie to przestępstwo wobec całego kraju.
- Nie jest dla nas ważne, w której części kraju dokonywane są takie przestępstwa. Nie jest ważne, kto pada ofiarą zbrodni, jakiej jest narodowości. Wychodzimy z założenia, że to zbrodnia przeciwko Rosji - oświadczył Putin.
W dwóch wybuchach, do których doszło w środę w mieście Kizlar w Dagestanie na rosyjskim Kaukazie Północnym, zginęło co najmniej 11 osób.
Zajście w Dagestanie następuje dwa dni po zamachach samobójczych w moskiewskim metrze, w których zginęło według ostatnich danych 39 ludzi. O przeprowadzenie zamachów rosyjskie służby podejrzewają rebeliantów z Kaukazu Północnego.
Skomentuj artykuł