Święci tryskają życiem [WYWIAD]

(fot. shutterstock.com)

Jako chrześcijanin mam być odpowiedzialnym ewangelizatorem na co dzień. I tu nie chodzi o awantury z przeciwnikami ideologicznymi. Świętość rodzi dobro.

Dariusz Piórkowski SJ: Pani Joanno, na czym polega świętość?
Joanna Petry-Mroczkowska: Na ten temat napisano już zapewne tysiące opasłych tomów. Dla mnie święty jest przyjacielem Boga i człowieka, więc świętość polega na codziennym budowaniu takiej relacji. Czasem z wielkim entuzjazmem, czasem z niemałym wysiłkiem.
Czy dzisiaj trudniej jest być świętym niż dawniej?
Nie przypuszczam, żeby jakieś czasy szczególnie ułatwiały czy utrudniały świętość. Wtedy chyba można byłoby mówić o "niesprawiedliwości dziejowej".
Jak zdefiniowałaby Pani świętość tak, aby była ona pociągającą ofertą dla współczesnego człowieka, który całymi dniami gna, by pogodzić pracę z domem, by zadowolić szefa. Jak mówić o dążeniu do świętości rodzicom, którzy trapią się, co wrzucić do garnka i jak poradzić sobie z wychowaniem dzieci?
Myślę, że właśnie kluczem jest tu słowo przyjaźń. I dobroć, a przynajmniej życzliwość. Jan Paweł II mówił o "wyobraźni miłosierdzia".
Mieszka Pani zarówno w Polsce jak i w Stanach. Czy dostrzega Pani różnice w postrzeganiu świętości w Kościele polskim i amerykańskim?
W Polsce świętość to niestety jeszcze ciągle bardziej cuda i okazja do "wypraszania" tego czy owego, niż wzór, inspiracja w codzienności. W Stanach, w homiliach bardzo często podkreśla się, że zwykli ludzie, nawet nie będąc tego świadomi, przez swoje postępowanie mają wpływ na życie innych. Jesteśmy wspólnotą ludzi głęboko współzależnych i nie wystarczy tylko klęczeć długo w kościele, nawet na dwa kolana. To w Stanach mówi się wiernym:"Może dzisiaj będziesz jedynym znakiem Bożym, wersetem z Pisma, z którym ktoś inny się spotka". Czy to nie zobowiązuje? Jako chrześcijanin/nka mam być odpowiedzialnym ewangelizatorem na co dzień, ze świętem włącznie. I tu nie chodzi o awantury z przeciwnikami ideologicznymi. Świętość rodzi dobro.
Co myśli Pani na temat ukazywania świętości w historii Kościoła? Czy nie ma tam zbyt wiele lukru, odbrązawiania i pozłacania tego, co w świętych szare, zwyczajne i słabe?
Pierwszymi świętymi byli męczennicy, a więc ludzie w najwyższym stopniu heroiczni. Potem krąg się rozszerzył także o pustelników i wybitnych duchownych. Przez stulecia "przyjęty" żywot świętego był kanonem, wzorem, który powielano opisując póżniejszego świętego. Święty był ideałem doskonałości obowiązującej w danym momencie historycznym. Opisywano go jako istotę w praktyce bezgrzeszną.. Akcentowano skrajności ascezy oraz cuda, często domniemane.
A jak to wygląda dzisiaj?
W polskiej praktyce duszpasterskiej pojęcie świętości jakby ciągle jeszcze nie wyzwoliło się z drogiego konserwatyzmowi czaru lukrowanych hagiografii. Nawet najdelikatniejsza próba krytycznego spojrzenia uznana jest za niewłaściwość, niedyskrecję, dyskredytację. Z tego powodu żywot taki jest dziś z gruntu podejrzany. Odstręcza jako nieprawdziwy, nudny i nieżyciowy. Bo zanadto wyidealizowany. Święci miewają często podwójne żywoty. Jeden historyczny, drugi w pobożnych książkach, który toczy się własnym torem.
Ks. Jan Kracik w książce "Święci wielcy i pomniejsi" przypomniał wypowiedź Leona XIII: "Gdyby Ewangelię pisano dziś, to usprawiedliwiono by zaparcie się Piotra, a zdradę Judasza pominięto by milczeniem, żeby nie urazić godności kolegium apostołów.’ Chociaż zdanie to liczy ponad sto lat, w trakcie których miał miejsce II Sobór Watykański, ciągle nie brak jego adresatów.
Zdaje się, że w naszej polskiej tradycji Dzień Zaduszny kładzie się cieniem na uroczystość Wszystkich Świętych. Ludzie wyjeżdżają na groby, idą na cmentarze i w ten sposób święci, ci kanonizowani, i ci anonimowi, schodzą niejako na drugi plan. Czy zgodzi się Pani z tą obserwacją?
Tak. Bo my Polacy bardziej niż inni mamy skłonność do ponuractwa. Nie uważamy za stosowne cieszyć się mnogością cudownych postaci świętych i wiarą w piękno nieba, gdzie się z nimi możemy spotkać. Na Bożą radość patrzymy podejrzliwie, wydaje się nam niestosowna. Wolimy uciec w tradycję zniczy i spotkań rodzinnych, w których oczywiście nie ma absolutnie nic złego.
Zbigniew Herbert w wierszu "Co robią nasi umarli" pisze o zmarłym ojcu, który we śnie każe synowi pilnować kwiatów w ogrodzie; poleca, aby jego pieniądze rozdać ubogim, podarowuje mu spinki z perłą. Czy uważa Pani, że nasi krewni, tam "w górze" interesują się światem; obserwują, co my tutaj porabiamy i troszczą się o nas?
Świętych Obcowanie jest sprawą aż tak ważną, że znalazło się w Wyznaniu Wiary. Tak, lepiej to oddaje poezja, bo tej więzi nie można ująć w matematyczne regułki.
Niebawem nakładem wydawnictwa WAM ukaże się Pani książka "Niepokorne święte". Skąd ten pomysł i zainteresowanie świętymi? Przecież mamy już tyle opowieści o świętych kobietach. No i dlaczego tylko o kobietach, a nie o mężczyznach?
O świętych kobietach wbrew pozorom wiemy ciągle niewiele. O pewnych niby dużo, o wielu pisało sie niezbyt ciekawie, o bardzo wielu nic. A jakież to ciekawe życiorysy! Ile w nich przygód w drodze do Boga! Tak naprawdę, dopiero teraz o kobietach mogą pisać kobiety. Przedtem była to domena niemal wyłącznie duchownych. Prześledziłam dwadzieścia parę tych wybitnych postaci i było to pasjonujące przedsięwzięcie. Do poprzedniego wydania doszła pierwsza Australijka Mary MacKillop i amerykańska milionerka Katharine Drexel.
Na czym polega owa "niepokorność" kobiet i czy to oznacza, że święci mężczyźni byli "pokorni"?
Sprawę upraszczając na potrzeby dzisiejszych zsekularyzowanych czasów, w których cnotę pokory uważa się jeśli nie za wadę, to za coś archaicznie niepotrzebnego, pokora to zdolność do samokrytyki, dystans do siebie. Na pewno mężczynom tak nie "wciskano" pokory. Pokorna, i to w znaczeniu uległa, oraz milcząca miała być kobieta. Czyli niepokorna była ta, która ośmielała się mówić i działać. Takie wybitne niewiasty odznaczały się "męstwem", były śmiałe i odważne. Ale ponieważ uważano, że to kobietom nie przystoi, najczęściej w reakcji obronnej musiały się tłumaczyć, powtarzać, że są głupie, nieuczone, marne.
Czym różni się świętość kobiety od świętości mężczyzny?
Myślę, że niczym w Boskiej perspektywie. Ale w realiach ludzkich bywa inaczej. Historia do niedawna nie była przychylna kobietom, nawet świętym. Wystarczy powiedzieć, że do XIX wieku 87 procent świętych kanonizowanych wywodziło się spośród mężczyzn. Nie wierzę w "płciowy" geniusz, ale wierzę w indywidualne talenty każdej osoby ludzkiej. Warto się temu przyglądać, odkrywać bogactwo ludzkich charakterów.
Jak mamy przeszczepić, na przykład, model średniowiecznej świętości do naszej obecnej rzeczywistości? W czym te święte mogą nas dzisiaj zainspirować? Czy powinniśmy przywdziać zbroję jak św. Joanna D'Arc i ruszać do boju? Albo zamknąć się w klasztorze jak św. Teresa z Avili bądź św. Teresa od Dzieciątka Jezus? Nie każdy też stanie się Matką Teresą z Kalkuty.
Ale każdy wierzący może z entuzjazmem szukać przyjaźni z Bogiem. I starać się w swoim środowisku emanować dobrocią, czyli kochać bliźniego.
A Pani zdaniem, co człowiek powinien zrobić, aby zostać świętym? Czy mamy jeszcze jakieś szanse? Czy świętość jest tylko dla wybranych?
Wszyscy są powołani, ale nie wszyscy mają motywację. Pomaga w tym poczucie wdzięczności, które uczy rozpoznawać dobro i nim się dzielić.
Która święta lub święty jest Pani ulubionym patronem? I dlaczego?
Szczególnie kocham św. Teresę z Lisieux. Ale jak powiedział Szymon Hołownia we wstępie do mojej książki: O przyjaźni nie zawsze chce się mówić na rynku.
Ale powiedzmy coś o geniuszu Teresy od Dzieciątka Jezus, Doktora Kościoła, do dzisiaj niezwykle popularnej. Teresa - o czym się zazwyczaj wie - odkryła, że własna słabość nie przeszkadza w oddaniu się Bogu. Ale mało kto wie, że przed śmiercią odczuła szczególną bliskość z niewierzącymi. W zakonie szczególnym "patronatem" objęła działalność misyjną. Myślę, że jak niewielu innych może być patronką tak potrzebnej dziś "nowej ewangelizacji", o której mówi bł. Jan Paweł II.
Mam podziw dla misjonarzy (paru świętym misjonarkom poświęciłam też rozdziały książki). Absolutnie nie chodzi tu o prozelityzm, czyli nawracanie za wszelką cenę, o krucjaty i potyczki z poganami czy innowiercami. Bo co to znaczy być misjonarzem? Znaczy to "iść do ludzi, by ich zbliżyć do Pana Boga" według słów (i czynów) kard. Adama Kozłowieckiego SJ. (Nawiasem mówiąc przepiękna postać. Wiele przeszedł, dał z siebie wszystko, kilkadziesiąt lat pracował w Rodezji Północnej.) Powiedział też: "W dobroci jest ratunek dla świata i źródło szczęścia."
No właśnie. O cierpieniu i ogromnym wysiłku nie mówię, Ale stawiam tezę: nie ma przegranego, nieszczęśliwego, zgorzkniałego świętego. Prawdziwa świętość promieniuje radością i ufnością.
Joanna Petry Mroczkowska - z urodzenia krakowianka, doktor filologii romańskiej, tłumaczka, eseistka, krytyk literacki. W ostatnich latach zajmuje się tematyką dotyczącą kultury amerykańskiej i chrześcijańskiego feminizmu. Wydała "Amerykańską wojnę kultur" (1999), "Siedem grzechów głównych dzisiaj" (Znak, 2004). W listopadzie ukaże się zmienione i rozszerzone wydanie "Niepokornych świętych" (WAM, 2011). Ponadto autorka publikowała w "Więzi", "Znaku", "W drodze", "Liście", "Tygodniku Powszechnym" , "Gościu Niedzielnym". Obecnie mieszka w Stanach, i częściowo w Krakowie.
DEON.PL POLECA

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Święci tryskają życiem [WYWIAD]
Komentarze (20)
3 listopada 2015, 07:36
O przyjaźni nie zawsze chce się mówić na rynku - Szymon Chołownia. To chyba najlepsza recenzja książki jaką przyszło mi przeczytać i dla mnie wystarczająca zachęta żeby sięgnąć po książkę p. Joanny Petry - Mroczkowskiej "Niepokorne święte". Dziękuję za ten wywiad.
2 listopada 2015, 19:52
- Henryku, ostatnio jak u nas byłeś zginęło nam 150 złotych. - To niemożliwe, ja nie zabrałem. I co, nie znalazło się? - Znalazło, ale niesmak niestety pozostał.
2 listopada 2015, 14:48
- Mamo, mamo, widziałem Matkę Boską!! - Jak to synku, gdzie widziałeś?! - Na plebani widziałem, ksiądz ją wypuszczał tylnymi drzwiami i mówił do niej: Matko Boska, żeby cię tu tylko nikt nie zobaczył! ;-)
TP
Tomasz Pierzchała
1 listopada 2015, 20:26
Tam gdzie chrześcijaństwo tam krzyż, tam gdzie krzyż tam rozwój duchowy, tam gdzie rozwój duchowy tam sacrum,tam gdzie sacrum tam świętość,tam gdzie świętość tam Bóg. Wzór postępowania płynący z duchowości wykorzenionych zdobywców Dzikiego Zachodu, którzy wolą iść miast klęczeć być może odpowiada autorce dla mnie zaś ma wartość co najwyżej ciekawostkową do której jednak należy podchodzić z ostrożnością jak np. do częstego spożywania fasoli  po bostońsku. 
2 listopada 2015, 12:30
Karmelu, rozwój duchowy polega na czymś innym. To praca nad sobą, by swoje sacrum obudzić, by samemu świętym się stać, by w sobie Boga dostrzec - i zawsze w jedności z innymi. ;) 
jazmig jazmig
1 listopada 2015, 16:24
Tak. Bo my Polacy bardziej niż inni mamy skłonność do ponuractwa. Nie lubię uogólnień i nie lubię, jak sobie ktoś mną i moimi rodakami wyciera gębę. Szczególnie na lubię ludzi zarozumiałych, pysznych, zauroczonych swoją wiedzą i mądrością, a takim człowiekiem jest autorka. Gazety w których ona publikuje mówią same za siebie, trudno je uznać za katolickie, jest to czystej wody lewactwo. Podobnie feminizm chrześcijański - to w ogóle jest jakiś absurd. To czego tej paniusi mocno brakuje, to pokora. Trudno zatem oczekiwać czegoś mądrego od tak pustej i zarozumiałej osoby, która z USA chce nas tutaj w Polsce pouczać. Czym nam Amerykanie chcą imponować? Jakież to wielkie osiągnięcia amerykańsckich katoliktów mają wzbudzać w nas podziw? Co mnie obchodzi, jakie są poglądy amerykańskich lewackich środowisk mieniących się być katolickimi? Książki tej pani są warte tyle samo, co ona sama. Ideologiczne zacietrzewienie wyklucza rzetelność. Jest w nich więcej naciąganych opinii, niż rzetelnej wiedzy.
2 listopada 2015, 12:15
Jazmigu, sprzeciwiasz się uogólnieniom na temat Polaków - masz rację. Jednak to Ty Polak zaraz potem zaczynasz zdanie od "nie lubię", które powtarzasz potem jeszcze dwa razy. Do tego dochodzi zarozumiała, pyszna, szydercze "zauroczona swoją wiedzą i mądrością", lewacki, absurd, paniusia, której brakuje pokory, pusta, zarozumiała (raz kolejny), chce nas pouczać, czym imponować?, szydercze "jakież to wielkie osiągnięcia" i na to wszystko Twoje "co mnie obchodzi" i ideologiczne zacietrzewienie??? No Jazmig błagam Cię... Wiesz, że sobie wystawiłeś tym wpisem świadectwo? Ocknij się, bracie. Ty też jesteś mądry i Twojej mądrości niczym nie ujmie pani, która z Tobą swoją wiedzą proponuje się podzielić.  Możesz ją tylko wzbogacić, a możesz nie. Więc wyluzuj. ;)
TP
Tomasz Pierzchała
2 listopada 2015, 13:20
Ależ Miłość, autorka została ubogacona wiedzą na swój temat.Niewątpliwie będzie to wysoce pomocne dla jej rozwoju duchowego.Wszak prawda was wyzwoli.Oczywiście niejednokrotnie przekaz takiej wiedzy natrafia na spory opór materii, jak np. jest to w Twoim przypadku.No ale tu mamy do czynienia z dodatkowym czynnikiem,który na szczęście u autorki nie występuje mianowicie upartym przekonaniem o własnym domniemanym oświeceniu. 
2 listopada 2015, 14:22
Nie Karmelu. Autorka została ubogacona PROJEKCJĄ Jazmiga, ale to w żaden sposób nie czyni jej tym, co Jazmig o niej myśli. To pokazuje Jazmiga myśli, wyobrażenia i postawę wobec drugiego człowieka. I najwidoczniej nie zdaje sobie sprawy, że nie działa przeciwko komuś, a przeciwko sobie. Kiedy sobie to uświadomi, zmieni to w sobie - dla swojego dobra.
M
Magda
1 listopada 2011, 15:12
Bardzo mądre słowa, na pewno sięgnę po tę książkę.
K
klara
1 listopada 2011, 13:16
W chrześcijaństwie nie grób jest najważniejszy, a na pewno nie pusty grób Chrystusa. Liczy się życie, niebo. My stroimy groby zniczami i kwiatami. I dobrze. Ale czy na tym wszystko się nie kończy? Pierwsi chrześcijanie na grobach męczenników jedli i pili, ciesząc się. Grób był oknem na wieczność. Czy my sie tak cieszymy na cmentarzach? Cóż, groby męczenników rzeczywiście były oknem na niebo. Ale czy to znaczy, że trzeba się cieszyć na każdym grobie? Nie każdy grób kryje świętego - a cierpiące dusze oczekują raczej naszej wstawienniczej modlitwy niż wesołych pikników.
M
marek
1 listopada 2011, 12:36
W chrześcijaństwie nie grób jest najważniejszy, a na pewno nie pusty grób Chrystusa. Liczy się życie, niebo. My stroimy groby zniczami i kwiatami. I dobrze. Ale czy na tym wszystko się nie kończy? Pierwsi chrześcijanie na grobach męczenników jedli i pili, ciesząc się. Grób był oknem na wieczność. Czy my sie tak cieszymy na cmentarzach?
jazmig jazmig
1 listopada 2015, 16:32
w chrześcijańśtwie wiele rzeczy nie jest ważnych, sa tym bardziej najważniejszych. Wy stroicie groby zniczami i na tym sie u was kończy. Ma zapalamy świeczkę/znicz i MODLIMY SIĘ w intencji zmarłych krewnych, przyjaciół, znajomych i nieznajomych, którrych grobu nikt nie uprzątnął. Płomień świecy/znicza symbolizuje Światło. W kościołach również zapala się świebe - to gwoli niby katolikom, w tym tobie.
2 listopada 2015, 12:18
To światło mamy w sobie, wewnątrz, więc tu je rozpalajmy. Rozpalanie na zewnątrz jest tylko symboliczne.
K
klara
1 listopada 2011, 12:30
- Zdaje się, że w naszej polskiej tradycji Dzień Zaduszny kładzie się cieniem na uroczystość Wszystkich Świętych. Ludzie wyjeżdżają na groby, idą na cmentarze - Tak. Bo my Polacy bardziej niż inni mamy skłonność do ponuractwa Niech szanowna rozmówczyni raczy zauważyć, że radosny zwyczaj straszenia się dynią to specyfika kraju, gdzie długi czas nie było żadnych grobów do odwiedzania - zostały na Startym Kontynencie albo przy szlaku wędrówki na zachód. A w Europie tradycja Święta Dziadów sięga czasów przedchrześcijańskich - czy może z tego powodu wszyscy Słowianie mają skłonność do ponuractwa? A Rzymianie, którzy nawet mieli w domach ołtarzyki dla swoich zmarłych - też są nosicielami jakichś martyrologiczne skłonności?
V
veritas
1 listopada 2011, 12:10
My lubimy martyrologium. Nie potrafimy się cieszyć. Pochylamy się nad grobami, popadamy w jakąś odrętwiałą zadumę, a potem idziemy do domu. A to na podstawie jakichś badań czy własnego dośwaidczenia? Jeśli to drugie - to dalczego MY, a jeśli to pierwsze, to badania były na zbyt małej grupie, bo nie znajdują potwierdzenia w obserwacji cmentarzy.
K
katolik
1 listopada 2011, 11:23
A w krajach, w którym dzień Wszystkich Świętych nie jest wolny od pracy chrześcijanie nie chodzą na cmentarze? Taka jest praktyka, ale teologicznie to słabe uzasadnienie. Przesuwa się akcenty tak jak w Wielkim Poście.  Od Popielca rozważamy już Mękę Pańską, Gorzkie Żale i Droga Krzyżowa, chociaż w czytaniach na mszy ani słowa o tym. Owszem, na cmentarzach są także święci, ci z naszych rodzin. Ale pierwotnie świętowano męczenników, świętych. Zmarli przechodzą oczyszczenie. My lubimy martyrologium. Nie potrafimy się cieszyć. Pochylamy się nad grobami, popadamy w jakąś odrętwiałą zadumę, a potem idziemy do domu.
jazmig jazmig
1 listopada 2015, 16:27
Skoro lubicie martyrologium, to sobie lubcie. Nie potraficie się cieszyć? - to wasz problem. Potem idźcie do domu i puknijcie się w wasze głowy.
2 listopada 2015, 12:19
Och radosny Jamigu :-)
V
veritas
1 listopada 2011, 11:06
- Zdaje się, że w naszej polskiej tradycji Dzień Zaduszny kładzie się cieniem na uroczystość Wszystkich Świętych. Ludzie wyjeżdżają na groby, idą na cmentarze - Tak. Bo my Polacy bardziej niż inni mamy skłonność do ponuractwa Proszę nie wmawiać zdrowemu choroby. Idziemy 1.XI. na cmentarze, bo 2.XI jest dniem roboczym. A spotkania rodzin przy grobach bliskich nie mają nic wspólnego z ponuractwem.