Katolicy i arabska "wiosna ludów"

(fot. EPA/YAHYA ARHAB)
Paweł Bieliński / KAI / psd

Kilka tygodni temu na kairskim placu Tahrir przeciwko rządom Hosniego Mubaraka wspólnie protestowali muzułmańscy Arabowie i chrześcijańscy Koptowie. Ci ostatni, stanowiący nie więcej niż 10 proc. społeczeństwa, zazwyczaj dyskryminowani, publicznie sprawowali liturgię w obecności wyznawców islamu. Gdy z kolei muzułmanie padali na twarze zwracając się w kierunku Mekki, chrześcijanie nie przeszkadzali im w modlitwie. Jedni i drudzy ginęli, gdy władze postanowiły stłumić demonstracje.

Fala niepokojów społecznych przetoczyła się przez niemal wszystkie państwa arabskie od Maroka po Egipt, a nawet Jemen. Te niecodzienne jak na ten region świata wydarzenia wzbudziły nadzieje na pozytywny wpływ tej arabskiej „wiosny ludów” zarówno na stosunki islamsko-chrześcijańskie, jak i na poprawę sytuacji wyznawców Chrystusa w całej Afryce Północnej. Czy jednak nie są to nadzieje przedwczesne, a nawet płonne?

Kościół mniejszościowy

Chrześcijanie w Afryce Północnej są mniejszością. Jedynie w Egipcie tworzą zwartą społeczność, mającą w dodatku korzenie historyczne. Kościół koptyjski – według tradycji wywodzący się od jednej z pierwszych wspólnot chrześcijańskich starożytności, założonej przez św. Marka Ewangelistę w Aleksandrii – liczy tam 8 mln wiernych. Skupia potomków mieszkańców starożytnego Egiptu sprzed inwazji muzułmańskich Arabów w VII w. Część koptów zawarła w XVIII w. unię z Rzymem. Jednak powstały w ten sposób katolicki Kościół koptyjski liczy zaledwie 200 tys. wiernych.

W pozostałych krajach Afryki Północnej – od Libii przez Tunezję i Algierię po Maroko –chrześcijanie są nie tylko znikomą mniejszością, ale najczęściej także obywatelami obcych państw. Wiarę w Chrystusa wyznają przeważnie zagraniczni robotnicy, pracujący tam na kontraktach. Na całym ogromnym obszarze Maghrebu (ponad 4,7 mln km kwadratowych), zamieszkałym przez 85 mln ludzi, żyje około 200 tys. katolików, są też niewielkie wspólnoty innych wyznań.

W żadnym z tych krajów nie ma arabskiego biskupa, pochodzącego z tego Kościoła lokalnego. Katolickimi diecezjami i wikariatami apostolskimi kierują przeważnie hierarchowie narodowości francuskiej, hiszpańskiej i włoskiej. Wprawdzie Arabami są ordynariusz Tunisu i arcybiskup Algieru, ale przybyli oni z Ziemi Świętej. Z kolei arcybiskup Rabatu choć urodził się w Maroku, to jest Francuzem. Wszyscy oni tworzą Regionalną Konferencję Biskupów Afryki Północnej (CERNA). Z zagranicy pochodzą też kapłani i siostry zakonne. Brakuje jednak ich następców, znających islam, którzy mogliby w niedalekiej zapewnić ciągłość pracy duszpasterskiej tamtejszego Kościoła. Dochodzą do tego trudności w uzyskiwaniu przez nich wiz w niektórych krajach regionu.

Dodatkowo komplikuje sytuację działalność wspólnot ewangelikalnych, która jest uznawana przez muzułmanów za nieuprawniony prozelityzm. Władze Algierii i Maroka wytaczały w ostatnich latach procesy protestanckim ewangelizatorom i wydalały ich z kraju.

Ze względu na tę delikatną sytuację Kościoła jego hierarchowie ostrożnie wypowiadali się o rewolucji, która przetoczyła się przez Tunezję i Egipt. Na zakończenie swych dorocznych obrad 2 lutego oświadczyli ogólnie, że wydarzenia, które wstrząsają tymi państwami są wyrazem „domagania się wolności i godności”, przede wszystkim przez młode pokolenie tego regionu.

– Nie zajmujemy stanowiska politycznego. Jesteśmy tylko obcokrajowcami, spoczywa więc na nas we wszystkich tych krajach obowiązek powściągliwości – tłumaczy przewodniczący Konferencji, abp Vincent Landel z Rabatu. Cieszy go jednak to, że demonstranci przedstawiający konkretne żądania nie chcieli, by zostały one wykorzystane przez siły polityczne.

Nadzieje koptów

W Egipcie wyznawcy Chrystusa byli w ostatnich latach celem krwawych zamachów. W lutym na karę śmierci skazano zabójcę 6 koptów w Naga Hamadi, który strzelał z samochodu do wiernych wychodzących z kościoła 6 stycznia 2010 r. Nadal nieznani są natomiast sprawcy masakry z Aleksandrii, dokonanej w noc sylwestrową. Życie straciły wówczas 24 osoby. Uważano, że zamachu bombowego przed kościołem dokonali fundamentalistycznie nastawieni wyznawcy islamu. Tymczasem po upadku reżimu Mubaraka pojawiły się podejrzenia, że to właśnie on stał za tym atakiem. Egipska prokuratura generalna podjęła już śledztwo w tej sprawie. Chodzi konkretnie o byłego ministra spraw wewnętrznych Habiba al-Adlego, który mógł mieć interes w tym, by Egipt stał się widownią rozruchów: wprowadzając ściślejszą kontrolę policyjną nad krajem uzależniłby od siebie prezydenta.

Zwierzchnik Kościoła koptyjskiego, papież Szenuda III początkowo wspierał Mubaraka. Wielu koptów najbardziej obawia się bowiem tego, że do władzy w Egipcie dojdzie Bractwo Muzułmańskie, dążące m.in. do wprowadzenia w kraju prawa koranicznego. Jednak to największe ugrupowanie opozycyjne, choć podtrzymuje postulat oparcia państwa na szariacie, ogłosiło, że nie zamierza wystawiać kandydatów w planowanych wolnych wyborach. Z czasem sędziwy Szenuda pochwalił pokojową rewolucję, która „otwiera drogę do utworzenia rządu cywilnego i demokratycznego”.

– Nie widzę żadnego niebezpieczeństwa ze strony Bractwa Muzułmańskiego. Naród zrozumiał, kim oni są i co robią. Bractwo nie jest żadną wielką siłą w tej politycznej walce – uspokaja katolicki biskup koptyjski Gizy, Antonius Mina. Z kolei koptyjski patriarcha katolicki, kard. Antonios Naguib z zadowoleniem zauważa, że w czasie rewolucji chrześcijańskie miejsca kultu pozostały nietknięte. – Chrześcijanie i muzułmanie zjednoczyli się w ochronie swej własności, ulic i domów, kościołów i meczetów, nie wchodząc w problemy religijne. Dlatego jestem przekonany, że te braterskie uczucia przyczynią się do stworzenia nowej, lepszej formy współistnienia – zauważa hierarcha.

Odnosząc się do możliwości sięgnięcia po władzę przez islamskie grupy ekstremistyczne, hierarcha stwierdził, że nie ma nic przeciwko ich działalności jako jednej z partii politycznych z jasnym programem. Natomiast jeśli chcieliby oni „przekształcić Egipt w państwo religijne”, to – jego zdaniem – nie zaakceptują tego nie tylko chrześcijanie, ale również większa część społeczeństwa.

Optymizm hierarchów nie zawsze jednak znajduje potwierdzenie w faktach. Doszło już do napaści na kościół w Ismailii, a wojsko dokonało najścia na dwa klasztory domagając się zburzenia nielegalnie wybudowanego ogrodzenia. Przede wszystkim jednak armia, która przejęła kontrolę nad Egiptem, nie zaprosiła przedstawiciela społeczności koptyjskiej do komisji ds. rewizji konstytucji, która zadecyduje o przyszłości kraju. Zdaniem Naguiba Guebraïla, przewodniczącego Egipskiej Unii na rzecz Praw Człowieka, posunięcie takie dyskredytuje nowe władze w oczach chrześcijańskiej mniejszości, która w czasie rewolucji poniosła ofiary na równi z muzułmanami.

 

Egipski jezuita i znawca islamu, ks. Samir Khalil Samir przekonuje jednak, że przy budowie nowego państwa chrześcijanie nie mogą wycofać się do getta. Muszą aktywnie uczestniczyć w dyskusjach o nowej konstytucji, dbając o to, by zapewniła ona takie same prawa wyznawcom różnych religii. Chodzi m.in. o wolność wyznania, dzięki której każdy Egipcjanin mógłby „swobodnie przechodzić na inną wiarę nie narażając się na pogróżki”; o równie łatwe otrzymywanie zezwoleń na budowę kościołów, jak w przypadku meczetów; o prawdziwe równouprawnienie w dostępie do rynku pracy, bez uprzywilejowania muzułmanów. Wyznawcy Chrystusa muszą też „bardziej włączyć się w życie społeczne”, w świat polityki i gospodarki. Dotychczas wzbraniali się przed tym ze strachu przed islamem i nie chcieli nawet kandydować w wyborach. Tymczasem – na co zwraca uwagę prefekt Kongregacji dla Kościołów Wschodnich, kard. Leonardo Sandri – przełom, jaki dokonał się w Egipcie pozwala im już wyrazić publicznie opinię o sprawach swej ojczyzny.

Ks. Samir zwraca też uwagę, że obalenie Mubaraka jest problemem dla najwyższego autorytetu sunnickiego odłamu islamu, rektora kairskiej uczelni Al-Azhar, Ahmeda Al-Tayyeba, który był człowiekiem reżimu. Z jednej strony jest on postacią ważną dla Kościoła jako jeden z sygnatariuszy skierowanego w 2007 r. do papieża Benedykta XVI „oświadczenia 138 uczonych muzułmańskich”, w którym ogłosili oni kres nieporozumień związanych z papieskim „wykładem z Ratyzbony” i podkreślili potrzebę wspólnych działań na rzecz pokojowego współżycia chrześcijan i muzułmanów. Z drugiej strony szejk Tayyeb zaognił ostatnio konflikt międzyreligijny, kiedy w reakcji na wypowiedziany w styczniu br. apel papieża o większe poszanowanie wolności religijnej na Bliskim Wschodzie, prawdopodobnie na polecenie Mubaraka demonstracyjnie zerwał dialog ze Stolicą Apostolską, domagając się przeprosin ze strony Benedykta XVI. Również władze w Kairze odwołały swego ambasadora z Watykanu, uznając słowa papieża za mieszanie się w wewnętrzne sprawy Egiptu, jednak kilka tygodni po upadku prezydenta pani Lamia Aly Mekhemar wróciła na swą placówkę.

Jaśminowa rewolucja

Wspomniany ks. Samir przestrzega przed porównywaniem sytuacji w Egipcie i Tunezji, od której rozpoczęła się arabska „wiosna ludów”. Egipt jest – jego zdaniem – o wiele bardziej podatny na hasła fundamentalistycznego odłamu islamu, ponieważ społeczeństwo „ma o wiele niższy poziom wykształcenia”.

Poza tym wśród 10 mln mieszkańców Tunezji jest zaledwie 20 tys. katolików. Większość z nich mieszka w stolicy kraju, Tunisie i na jej północnych przedmieściach. W całym państwie jest tylko kilka kościołów. Mimo to katolicy mają znaczący udział np. w funkcjonowaniu oświaty.

Aż do zabójstwa 18 lutego polskiego salezjanina, ks. Marka Rybińskiego w szkole w Manubie, dokonanego – według wstępnych ustaleń policji – w celu przywłaszczenia pieniędzy, nie dochodziło tam do przemocy wobec wyznawców Chrystusa. Za „odosobniony epizod” uznaje tę zbrodnię s. Chiara Durello, włoska zakonnica, pracująca od 7 lat w Tunezji. Podkreśla, że podczas całej „jaśminowej rewolucji”, która doprowadziła do obalenia prezydenta Zina Al-Abidina Ben Alego, nie zanotowano „żadnych oznak wrogości” wobec chrześcijan. – My, siostry otrzymałyśmy wiele wyrazów miłości, sympatii i wielkoduszności ze strony miejscowej ludności, w tym od muzułmanów. Jesteśmy tu od tylu lat i już nas znają – wyjaśnia s. Chiara.

Zbrodnię na polskim zakonniku potępiły zarówno władze, jak i główne ugrupowanie islamistów w Tunezji – Ennahda (Odrodzenie). Ministerstwo spraw religijnych zapewniło, że „Tunezja zawsze była miejscem współistnienia ras i narodowości oraz dialogu między cywilizacjami, religiami i kulturami”. Potwierdziło też przywiązanie do wolności wyznania, zarówno gdy chodzi o same wierzenia, jak i o ich praktykowanie. Z kolei Ennahda dostrzegła w morderstwie „manewr mający odwieść Tunezyjczyków od celów rewolucji tunezyjskiej”. W Tunisie odbyły się dwie manifestacje w proteście przeciwko zamordowaniu kapłana. Wzięły w nich udział setki osób. Policja wzmocniła patrole przed kościołami, aby je chronić.

Biskup Tunisu, Maroun Elias Lahham powściągliwie wypowiada się na temat perspektyw kraju. Według niego „jeszcze nie jest pewne”, czy będzie się on „rozwijał w kierunku demokracji”. Jest ona nieobecna w tej części świata i Tunezyjczycy mają świadomość, że są pierwszymi, którzy się na nią odważyli. Dopiero więc się okaże, czy nowy rząd rzeczywiście jest otwarty i demokratyczny. – Na początku przyczyną demonstracji było bezrobocie i wysokie koszty utrzymania. Ale już drogiego dnia okazało się, że na plan pierwszy wysunęły się problemy polityczne. Silniej od problemów gospodarczych, które w latach kryzysu światowego dotykają także inne kraje, Tunezyjczyków ogarnęła wola wolności – tłumaczy hierarcha.

Muzułmanie, chrońcie chrześcijan!

Ta sama wola ogarnęła również mieszkańców Libii, którzy idąc za przykładem swoich sąsiadów, Egipcjan i Tunezyjczyków, postanowili uwolnić się od dyktatora, rządzącego ich ojczyzną od ponad 40 lat. Muammar Kadafi odpowiedział krwawym tłumieniem protestów. Mimo to jego przeciwnicy kontrolują już niemal cały kraj.

– Aby rozwiązać napiętą sytuację w Libii, wystarczyłoby ustąpić – podpowiada przywódcy wikariusz apostolski Trypolisu. Bp Giovanni Martinelli uważa, że obie strony konfliktu mogą się pogodzić, dając dowody otwartości i tolerancji. Zwraca uwagę, że libijskie zamieszki są „konfliktem o mieszkania dla młodych muzułmanów”. Mając problemy ze zdobyciem miejsca zamieszkania, co w tamtejszej kulturze jest warunkiem założenia rodziny, popadają tym samym w kłopoty religijne, gdyż tym samym nie mogą sprostać muzułmańskiemu nakazowi małżeństwa. Wywołuje to ich dużą frustrację i odpowiedź, jaką można obserwować na ulicach.

– Libia nie jest krajem biednym, tak jak Egipt czy Tunezja. Żądania, jakie ludzie stawiają w protestach, są uzasadnione. Młodzi upominają się o posiadanie mieszkania, lepszego zarobku czy miejsca pracy. Wszystko to jest słuszne, a Libia, w porównaniu z innymi państwami afrykańskimi, ma możliwości, by im w jakiś sposób sprostać, ponieważ jest krajem w dobrej sytuacji gospodarczej. Stąd zapewne rodzi się kryzys młodych, którzy widzą, że państwo im nie pomaga – wyjaśnia hierarcha.

Wspólnota katolicka w Libii liczy ok. 70 tys. osób skupionych wokół dwóch kościołów w Trypolisie i Bengazi. Podczas demonstracji i starć obiekty kościelne nie ucierpiały, a przedstawiciele Kościoła nie byli przedmiotem ataków. Bp Martinelli poprosił jednak organizacje muzułmańskie o ochronę chrześcijańskiej mniejszości. Zwrócił się w tej sprawie m.in. do Czerwonego Półksiężyca (islamskiego odpowiednika Czerwonego Krzyża). Chodzi zwłaszcza o pomoc dla katolickich szpitali, kościołów i klasztorów. Wiele osób w ogarniętym wojną domową kraju szuka schronienia w budynkach kościelnych. Z kolei placówki medyczne są przepełnione rannymi.

– W Bengazi są wspólnoty zakonnic, które z wielkim oddaniem pracują w szpitalach. Siostry zamierzają pozostać, by w tym trudnym czasie nieść pomoc potrzebującym. Odpowiedzialni za służbę zdrowia i ludzie miejscowi są im bardzo wdzięczni. Także księża trwają na służbie w parafiach, gdzie pracują przede wszystkim wśród imigrantów z Filipin. Również oni chcą pozostać, dopóki będzie to możliwe, by służyć Libijczykom – mówił bp Martinelli.

Znacznie spokojniej jest na razie w Maroku i Algierii. Abp Landel zauważa, że wprawdzie w jego ojczyźnie też demonstrowano, domagając się od króla zmian w rządzie, ale monarcha rozładował sytuację tworząc specjalną radę mającą zająć się tym problemem. Obawia się natomiast wybuchu społecznego niezadowolenia w Algierii, gdyż „tak bogaty kraj nie może się rozwijać przy panującej w nim niesprawiedliwości”.

Dokąd zmierza arabska „wiosna ludów”?

Przewodniczący Papieskiej Rady „Cor Unum”, kard. Robert Sarah był zaskoczony wybuchem niezadowolenia w północnej Afryce. – Nie spodziewałem się, że w krajach, w których religią większości jest islam i ludzie nawykli są do poddaństwa, dojdzie do tak poważnego buntu. Najwidoczniej ucisk był silny, być może za bardzo. Człowiek wiele jest w stanie znieść, ale są granice. Przede wszystkim, kiedy ma się do czynienia z sytuacjami niesprawiedliwości, jakie te, które miały miejsce w krajach Maghrebu – wyjaśnia pochodzący z Gwinei purpurat.

Jego zdaniem „lud się buntuje, gdy widzi, że jego przywódcy bogacą się, podczas gdy on kąsany jest głodem i zmuszany do coraz większych poświęceń”. Nie wyklucza też, że „cały ten bunt, do którego doszło, spowodowany jest kontrastem pomiędzy bogactwem wywożonym z Afryki i głodem panującym w Afryce”.

Dokąd zmierza arabska „wiosna ludów”? Czy inicjatywę przejmą islamscy fundamentaliści? A może zwycięży demokracja, zapewniająca równe prawa wszystkim obywatelom bez względu na wyznawaną religię? Pytania te zadają sobie nie tylko obserwatorzy sceny politycznej, ale także przedstawiciele Kościoła.

Chaldejski arcybiskup Kirkuku w Iraku, Louis Sako zwraca uwagę, że Zachód nie zdaje sobie sprawy z tego, jakim naprawdę zagrożeniem byłaby islamizacja krajów Afryki Północnej i jak negatywne miałoby to konsekwencje dla Bliskiego Wschodu. Wzrost wpływów islamu oznaczałby poważne problemy dla wszystkich mniejszości religijnych w regionie. Dowodem na to jest sytuacja w Iraku po obaleniu reżimu Saddama Husajna. Tymczasem Zachodowi trudno zrozumieć to zagrożenie, ponieważ jest mu odległa koncepcja religii, która przenika wszystko, włącznie z życiem politycznym.

– Stoimy w obliczu dwóch ekstremizmów: muzułmańskiego, który dominuje na Bliskim Wschodzie i chce się dalej rozszerzać, oraz drugiego, którym jest sekularyzacja nie chcąca nawet uznać, że historia Zachodu jest chrześcijańska – mówi abp Sako. Zauważa przy tym, że przyszłość krajów, w których doszło już do przewrotu, jak i tych, gdzie dopiero się one rozpoczynają, stoi pod wielkim znakiem zapytania. Jedno jest pewne: religia będzie elementem odgrywającym wielką rolę w budowaniu ich nowej państwowości.

Pełen nadziei pozostaje abp Landel. Podkreśla on, że na Europę „padł blady strach przed islamem” i uważa się, że „wszyscy chrześcijanie w krajach muzułmańskich są prześladowani”, tymczasem „to nieprawda”. Wyznawców Chrystusa zwalczają „małe grupy”, natomiast z większością muzułmanów chrześcijanie utrzymują dobre stosunki.

– Wiatr zaczął wiać w całej Afryce Północnej. Trzeba jednak czasu, aby proces zmian przyniósł konkretne owoce – mówi arcybiskup Rabatu. I dodaje, że choć coś się już w tym kierunku zmienia, to „długo jeszcze nie będzie można mówić o uznaniu prawa do wolności religijnej przez społeczeństwa krajów Maghrebu”.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Katolicy i arabska "wiosna ludów"
Komentarze (0)
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.