Kościół w Iraku umiera na oczach całego świata
Alternatywa jest taka: uciec z kraju, jak zrobiło 75 procent chrześcijan przed ostatnimi wydarzeniami, albo pozostać w lęku o własne życie - mówi Samer Yohanna, zakonnik, Irakijczyk urodzony w Mosulu.
Co naprawdę dzieje się w Iraku?
- Irak jest polem eksperymentów, na którym siły międzynarodowe mogą robić, co chcą. Jest podział religijny (szyici kontra sunnici) i etniczny (arabowie kontra Kurdowie), a pośrodku oczywiście rozgościły się interesy ekonomiczne - ropa i inne. Dodatkowo istnieje napięcie z krajami sąsiadującymi, szczególnie tymi militarnie silniejszymi: Arabią Saudyjską, Iranem i Izraelem. Klimat geopolityczny jest bardzo niepokojący i dochodzi do punktu ekstremalnego. Rewolucja fanatyczno-religijna, która rozpętała się w Iraku nie jest jednak niczym innym jak sposobem na to, by zrealizować cele o charakterze politycznym. Mniejszości etniczne i religijne (a wśród nich chrześcijanie), mimo że od początku zamieszkują te ziemie, znalazły się w niebezpieczeństwie całkowitego zniknięcia z mapy kraju. Projekt polityczny jest taki, aby dokonać czystki etniczno-religijnej i z Iraku zrobić kraj jednokolorowy, nad którym łatwiej będzie zapanować. Pamiętajmy, że mniejszości etniczne, które były u źródeł historii Iraku, spowodowały rozwój nauki i edukacji wśród ludów arabskich, które zdominowały ten obszar. Nie jestem politykiem, ale tak wygląda sytuacja z mojego punktu widzenia.
Gdzie jest teraz Twoja rodzina?
- Jestem zakonnikiem. Urodziłem się w Mosulu. Tuż przed obroną doktoratu w Rzymie na krótki okres wyjechałem do USA i tam zastała mnie opisana powyżej sytuacja. Tak naprawdę nie wiem, dokąd wracać. Moi przełożeni z Iraku powiedzieli mi, że jeśli teraz wrócę do ojczyzny, będę dla nich dodatkowym ciężarem. Nasze domy zakonne są pustyniami. Moi współbracia mieszkają na północy Iraku, najczęściej w domach prywatnych i w kościołach. Moja rodzina to chrześcijanie. Kilka lat temu uciekła do Francji i tam czuje się bezpieczna. Postanowili tak zrobić po tym, jak torturowano i zamordowano naszego proboszcza w Mosulu, ks. Ragheeda Ganni i naszego biskupa Paulusa Faraj Rahho. Aktualnie w Mosulu nie ma żadnego chrześcijanina.
Co robią chrześcijanie, aby przetrwać?
- Uciekli na północ. Mieszkają w obcych domach, szkołach, kościołach, na ulicach... Wszędzie. Uratowali swoje życie, ale stracili cały dobytek i może też marzenia. Czują się upokorzeni. Alternatywa jest taka: uciec z kraju, jak zrobiło 75 procent chrześcijan przed ostatnimi wydarzeniami, albo pozostać w lęku o własne życie i dobytek. Chrześcijaństwo jest światłem, które oświecało Irak od wieków, ale teraz będąc w mniejszości, chrześcijanie nie mogą walczyć, to nie jest ich wojna. Muzułmanie walczą w "maskach" religijnych, ale ich cele są ekonomiczno-polityczne. My jesteśmy poza tym diabelskim programem i dlatego wolimy stąd wyjechać.
Od jak wielu lat sytuacja w Iraku jest tak trudna?
- Zawsze było trudno, ale za czasów tyranii Saddama Husajna było znośnie. Teraz nastały czasy, które przypominają nam masakry sprzed stu lat, podczas panowania Ottomanów.
Kto jest odpowiedzialny za tę sytuację?
- Myślę, że wiele czynników, ale nie wykluczam odpowiedzialności także państw europejskich i USA. Mając własne interesy ekonomiczne, niektóre z nich wspierały rebeliantów islamskich z Syrii, a właśnie z tych środowisk zrodził się później potwór w postaci terroryzmu i idei Państwa Islamskiego w Iraku.
Czy w Iraku nadal możliwy jest dialog z islamem?
- Islam jako fenomen społeczny prezentuje się obecnie w Iraku jako siła pożerająca. Tylko walczymy. Nie ma żadnego dialogu. Trudno rozeznać, z kim i o czym rozmawiać, aby był to dialog partnerski. Nie widać, aby jakiekolwiek znaczące siły muzułmańskie odcinały się wyraźnie od działań terrorystów. Zaledwie kilka nieznaczących oświadczeń. Poza tym nawet jeśli przemoc jest obecna w Starym Testamencie, to nie na taką skalę jak w Koranie. Tak czy inaczej, zależy od interpretacji, a ta nie jest obiektywna ze strony rebeliantów.
Co chciałbyś powiedzieć Europejczykom, do których docierają wiadomości z Iraku?
- Przyjmijcie nas w Europie. Jestem jednak świadomy, że jeżeli tak się stanie, możemy utracić własną ziemię, kulturę, język i tożsamość narodową. To samo, co dzieje się na Bliskim Wschodzie, jutro może przecież wydarzyć się w Europie. Gdzie wtedy uciekniemy? Może więc lepiej, żebyście ochronili nas tutaj. Zatrzymajcie fanatyków. Użyczcie nam środków do tego, abyśmy mogli na nowo zintegrować naród i stanąć na własne nogi. Proszę, abyście położyli duży nacisk na zabezpieczenie praw mniejszości etnicznych i religijnych.
Jaka jest przyszłość Kościoła w Iraku?
- Odpowiedź jest dla mnie tajemnicą. Obecnie nie widzę światełka w tunelu! Jeśli chrześcijanie postanowią stąd całkowicie uciec i społeczność międzynarodowa nam w tym pomoże, nie pozostanie nam nic innego jak płakać nad spustoszeniem naszego wspaniałego Kościoła, który umarł na oczach całego świata. Trzeba reagować od razu, inaczej to koniec Kościoła w Iraku.
Na koniec powiedz jeszcze coś o sobie. Czym się obecnie zajmujesz i do jakiej wspólnoty zakonnej należysz? Oczywiście mimo tego wszystkiego, co zmusza Ciebie do takich a nie innych decyzji związanych z miejscem pobytu i planami na przyszłość.
- Należę do chaldejskiego Zgromadzenia Ojców Antonianów św. Hormizdasa. W roku 2003 złożyłem śluby wieczyste, a w 2006 zostałem wyświęcony na prezbitera. W tym roku kończę 20. rok mojej zakonnej drogi. Naszym mottem jest benedyktyńskie Ora et labora, módl się i pracuj. Liturgię sprawujemy w języku aramejskim, jakiego na co dzień używał Jezus. Zajmujemy się wieloma obszarami życia duszpasterskiego, w tym także edukacją. Zanim wyjechałem na studia do Rzymu, byłem redaktorem naczelnym naszego czasopisma "Rabbanootha" i dyrektorem wydawnictwa. Teraz, kiedy ukończyłem doktorat na Biblicum w Rzymie, mam nadzieję, że będę mógł dobrze wykorzystać zdobytą wiedzę.
Skomentuj artykuł