(fot. Editor B/flickr.com/CC)
Tomasz P. Terlikowski / Przewodnik Katolicki

Bluźnierstwo, transgresja - koniecznie z udziałem symboli religijnych - jest jedyną szansą na to, by ktokolwiek zwrócił uwagę na współczesną sztukę. I to jest właśnie miara jej upadku.

Na naszych oczach sztuka współczesna, a przynajmniej te jej kierunki, które odrzucają klasyczną, grecką jeszcze triadę: piękno - prawda - dobro, umiera. Kolejne "izmy", które miały przesłonić postępujący brak treści i formy, nikogo już nie interesują, a wystawy, które mogą istnieć jedynie dzięki publicznym pieniądzom, przyciągają nielicznych koneserów. Tylko oni oglądając puste pudełka, żółte fosforyzujące toalety czy zgrabne kajaki - a wszystko to są eksponaty, jakie zobaczyć można obecnie w Centrum Sztuki Współczesnej - zachwycają się przekazem artysty, którego bez specjalnych wyjaśnień nie da się zrozumieć. Wszystkie te eksponaty przykryłaby jednak gruba warstwa kurzu, gdyby nie kilka (bo wcale nie jeden) otwarcie nawiązujących do religii i mogących gorszyć eksponatów, z których najbardziej znanym stało się w ostatnich dniach "dzieło" Adoracja, przedstawiające autora "obmacującego" (ładnie określa się to "adorowaniem") ogromny krucyfiks. To właśnie to "dziełko" przyciąga do CSW kolejnych gości. Takich, którzy chcą zobaczyć "skandal", takich, którzy są zgorszeni, i wreszcie takich, którzy spieszą się, by zobaczyć "instalację", którą zapewne - już za chwilę - "sprzątną" katoliccy fundamentaliści.

Niewątpliwe profanacje

Dla kogoś, kto widział to dziełko, a pozostaje osobą wierzącą, nie ulega wątpliwości, że ma ono wszystkie cechy profanacji. Przedstawia bowiem mężczyznę, ewidentnie w trakcie czynności seksualnych z wielkim krucyfiksem. A żeby to zobaczyć, wystarczy wyobrazić sobie, że zamiast krzyża znajduje się tam jakikolwiek inny przedmiot użytkowy, i zastanowić się, jakie wywołuje to w nas skojarzenia. Są one jednoznacznie erotyczne. I właśnie takie połączenie erotyki, dodajmy erotyki homoseksualnej z przedmiotem kultu, a dokładnie z realistycznym wizerunkiem Chrystusa Ukrzyżowanego, stanowi istotę tego "dzieła sztuki", które tym samym staje się profanacją czy bluźnierstwem. Nie jest to zresztą jedyne na wystawie dzieło nawiązujące do religii i religijności. Innym, nie mniej kontrowersyjnym "dziełem" jest cykl zdjęć Katarzyny Górnej pt. Madonny przedstawiający nagie kobiety (i dziewczęta w wieku przed dojrzewaniem) w pozach znanych nam z tradycyjnych przedstawień Matki Bożej (Pieta, Matka Boża z Dzieciątkiem i Maryja jako dziecko). W tym przypadku profanacja nie jest tak jednoznaczna, ale nie ulega wątpliwości, że artystka celowo nawiązuje do przedstawień ważnych dla katolików, by zaszokować nagością i jakoś połączyć ją z religijnością rozumianą jako system opresji, prześladowania, który "krytyczna sztuka" ma rozsadzać poprzez zmianę kontekstów czy szokowanie.

Pustka sztuki współczesnej

Tę chęć dekonstrukcji, zmiany znaczenia, rozbijania symboli religijnych czy wręcz profanowania ich (artyści pochodzą przecież z katolickiego środowiska i doskonale wiedzą, co oznaczają ich działania) najprościej wpisać tylko w schemat wrogości (być może wynikającej z rozmaitych zranień) wobec chrześcijaństwa i Kościoła. I niewątpliwie u części z "krytycznych artystów" takie są źródła buntu i bluźnierstw. Ale nie wydaje mi się, by był to jedyny możliwy schemat interpretacyjny. O wiele bardziej interesująca, i umożliwiająca pozytywne dla Kościoła i religii wnioski, jest inna próba wyjaśnienia wyraźnej nadreprezentacji wątków religijnych w kulturze współczesnej. Wynikać ona może ze świadomości albo odczucia, że sama kultura współczesna jest znaczeniowo pusta. Brak w niej sensów, mitów, przedstawień, które nie tylko by coś znaczyły, ale też odsyłały do czegoś poza sobą, do czegoś, co byłoby ważniejsze, wyższe niż kultura.

Współczesna przestrzeń kulturowa pełna jest przedstawień, które nie odsyłają już do niczego poza samymi sobą i które nie budzą najmniejszych emocji w nikim. Artyści mogą je sobie dekonstruować do woli, ale niczego to nie zmienia. Dekonstrukcji uległy już także fakty biologiczne, rzeczywistość czy klasyczna kultura, i w efekcie nie ma niczego, co można by uznać za twardy grunt, czemu można by się sprzeciwić i z czym można by polemizować. Pozostaje więc obracanie pustką, bezsensem, absurdem. W tym współczesnym świecie pozbawionych sensu symboli jedynym dawcą Sensów pozostaje Kościół i chrześcijaństwo. Odwoływanie się, profanowanie ich, jako metoda artystyczna pokazuje to z całą mocą.

Uwagi te nie mają zdejmować odpowiedzialności z artystów, i nie powinny nas usypiać. Profanacja pozostaje profanacją i należy przeciwko niej protestować, ale warto też mieć świadomość, że sam fakt, że artyści muszą profanować, żeby w ogóle ktoś o nich usłyszał, wynika z siły, a nie ze słabości chrześcijaństwa. Ono wciąż jest w naszej kulturze źródłem sensów, z którymi "inni" muszą i chcą polemizować. Ale - i to jest nasza przestrzeń odpowiedzialności - żeby chrześcijaństwo takim źródłem sensów pozostało, my musimy wypełniać je i jego symbole wciąż na nowo treścią. Musimy walczyć o to, by krzyż nie był tylko znakiem, logo czy symbolem, ale by wprowadzał nas w spotkanie z Chrystusem. Musimy walczyć, by nasze świątynie nie stały się tylko muzeami pełnymi wybitnych dzieł sztuki czy przestrzeniami, które można wykorzystać w celach estetycznych.

Pokaz mody w kościele

Problem polega tylko na tym, że i my, chrześcijanie, niekiedy tracimy z oczu świadomość tego, czym naprawdę są ikony, obrazy czy wreszcie przestrzeń sakralna, i zaczynamy je traktować jako przestrzenie i przedmioty jedne z wielu, co najwyżej nieco piękniejsze czy bardziej zabytkowe. Wydaje się, że takie właśnie myślenie stało za decyzjami w sprawie kościoła św. Augustyna w Warszawie, który wynajęto na pokaz mody.

I tej surowej oceny nie zmienia informacja, że proboszcz (jeśli to rzeczywiście on wydawał zgodę, a trudno to ustalić, bo w momencie pokazu i w momencie pisania tego tekstu przebywał on na pielgrzymce poza Polską) wydał zgodę jedynie na pokaz mody ślubnej. A nie zmienia, bowiem pokaz mody zawsze pozostaje pokazem mody, czyli rzeczywistością, dla której nie powinno być miejsca w świątyni. Ta ostatnia jest miejscem wyłączonym dla kultu, a nie przeznaczonym do działalności marketingowo-modowej. W świątyni ma się odbywać Eucharystia, ludzie mają spotykać się z Bogiem, a nie z bożkami, idolami czy wprost bałwanami współczesnego świata.

Wydarzenie z kościoła św. Augustyna ma także, o czym warto pamiętać, swój wymiar symboliczny. Jest ono świadectwem, że pogańskie, a może trzeba powiedzieć nihilistyczne rytuały, pseudoliturgie pseudoreligii, z jej kapłanami i kapłankami, wdzierają się do naszych świątyń, profanują to, co przeznaczone jest do użytku sakralnego, co zostało wyłączone ze sfery profanum i włączone w sferę sacrum. Pan Jezus zaś, czyli główny gospodarz domu, zostaje wyproszony na zewnątrz (tak przynajmniej nieoficjalnie się dowiedzieliśmy), żeby kreator mody (współczesny bożek medialny) mógł się zaprezentować od nietypowej strony. I tym razem nie bardzo jest jak to usprawiedliwić. Pokaz mody nie jest bowiem nawet dziełem sztuki, ale czystą komercją. A udostępnienie świątyni też nie odbyło się za darmo.

Odpowiedzialność wierzących

I dlatego tak trudno nie zastosować słów samego Jezusa Chrystusa. "Zbliżała się pora Paschy żydowskiej i Jezus udał się do Jerozolimy. W świątyni napotkał siedzących za stołami bankierów oraz tych, którzy sprzedawali woły, baranki i gołębie. Wówczas, sporządziwszy sobie bicz ze sznurków, powypędzał wszystkich ze świątyni, także baranki i woły, porozrzucał monety bankierów, a stoły powywracał. Do tych zaś, którzy sprzedawali gołębie, rzekł: «Weźcie to stąd, a nie róbcie z domu mego Ojca targowiska!»". A wczytując się w te słowa Jezusa warto pamiętać, że owe woły i baranki służyły celom kultycznym, zaś pokaz mody służył wyłącznie celom marketingowym, był więc tylko pustą profanacją miejsca świętego. Profanacją, którą - w może bardziej łagodnej formie - zaakceptowali pasterze tamtego miejsca.  

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Martwa sztuka
Komentarze (8)
jazmig jazmig
18 grudnia 2013, 18:54
@Zofia, Jolanta Szymańska i jankiel00. To, że ktoś jest historykiem sztuki wcale nie oznacza, że jest tej sztuki znawcą. Owszem, ma jakąś wiedzę i to wszystko. Ocena odmienna od rzekomych zawodowców nie jest w niczym gorsza od tej, jaką mają ci zarozumiali ludzie. Każdy ma prawo do swojej oceny, więc negatywna ocena produkcji jest jak najbardziej normalna i oczywista. Film ze zboczeńcem wycierającym się w krucyfiks nie jest żadnym dziełem, ani prowokacją, lecz dowodem na to, że facet jest zboczonym ateistą, lansującym swoją goliznę, a żeby ktoś się nim zainteresował, musi oczywiście pokazać, gdzie ma katoli. Pokaz mody w kościele jest dokładnie takim samym produktem, tyle tylko, że przy okazji publiczną się stała głupota proboszcza i wikarych tego kościoła. Podobnie jest zresztą z innymi tego rodzaju produktami. Nie nazywam ich dziełami, bo dziełami to one na pewno nie są.
PJ
Patryk Jadczak
18 grudnia 2013, 18:25
Jako historyk sztuki in spe, a zarazem wierzący, popieram przedmówców. Ignorancja i ukrywanie się za ścianą "nierozumienia" nie daje prawa do wypowiadania się na temat, którego nawet nie próbowało się zgłębić (w mniejszym lub większym stopniu). Rozmaite projekty artystyczne mieszczące się w "sztuce nowoczesnej", których celem jest obrazoburstwo, wzbudzenie dyskusji ect., nierzadko godzą w moje uczucia religijne, ale staram się poznać zamysł ich autora. Zadaję sobie trud zmierzenia się z dziełem. A co, gdzy projekt obnaża jakąś niedoskonałość mojej wiary, pobudza mnie do refleksji, nad jej istotą? Tedy paradoksalnie przyczynia się do wzrostu i oczyszczenia takowej. Proponuję najpierw zapoznać się z osobą autora, jego zamysłem, dotychczasowymi projektami. Przemyśleć osobiście sprawę i finalnie, mając coś do powiedzenia na ten temat, wyrokować. Aczkolwiek ważny jest głos chrześcijański, w związku z takimi realizacjami, jak np. Adoracja J. Markiewicza. Głos, głos osoby wierzącej, ale głos merytoryczny.
T
tak
15 grudnia 2013, 21:14
Dobrze Zosiu, że Ty to wszystko rozumiesz, ja mały robaczek nie .I mało tego, mam do tego pełne prawo.  Mam też prawo i do tego, aby mi się nie podobało nie tylko dlatego, że jestem taki głupiutki tylko dlatego, że po prostu nic te dzieła do mnie nie przemawiają. Oprócz wstrętru nie doznaję żadnych wyższych uczuć. Nie wykluczone, że wystawiana jako dzieło artstyczne ludzka kupa w słoiku , albo siusianie do nocnika na którego dnie jest wizerunek Chrystusa (podaję wykonane  przykłady tego "artyzmu") ma jakieś nieosiągalne dla mnie głębie. Dla Ciebie jak widać ma. Ale Ci nie zazdroszczę.
L
loi
15 grudnia 2013, 17:35
Bardzo dobrze, że ktoś napisał o tym artykuł. Jeszcze za mało było w nim "pazura". Sztuka współczesna wyczerpała się, to fakt. Na jej miejsce wchodzą inne sfery związane z estetyczną celebracją codzienności. Sfery religijnej nie ma co mieszać do ratunku sztuki, chodzi o czystość gatunkową pewnych sfer. A jak ktoś chce pomieszania znaczeń to będzie je miał. My jeszcze pewne kwestie odróżniamy (bo pamiętamy świat z "przed" tego typu działań) ale młodzi ludzie patrzący na te transformacje w obrębie symboli nie zrozumieją i przyswoją w taki sposób, jak są obecnie podawane. A co bedzie dalej, to już zobaczymy.
L
leszek
9 grudnia 2013, 19:35
Jeśli chodzi o pracę Markiewicza, to mi się to zdecydowanie nie podoba i oglądać tego nie mam zamiaru. Ale cielesność Jezusa jest przeciez tematem pobożnej sztuki od stuleci, mówi nam przeciez o prawdziwości wcielenia, prawdziwości męki, smierci i zmartchwywstania.  [url]http://en.wikipedia.org/wiki/Membra_Jesu_Nostri[/url] Jest taki piekny cykl kantat, mozna znaleźć wiele nagrań na YouTube, "Do chwalebnych częsci ciała naszego cierpiącego meki Pana". Całe szczęście, że to luteranie i  redaktora Terlikowskiego wtedy nie bylo na świecie, bo kompozytora pewnie by wytarzano w smole i pierzu  i wygoniono z Lubeki. 
L
leszek
9 grudnia 2013, 19:26
Autor przecież pisze - o ile dobrze wyliczyłem - o trzech wydarzeniach: pracy Markiewicza, cyklu zdjęć Katarzyny Górnej oraz pokazie mody w kościele św Augustyna. Jesli te trzy wydarzenia stają sie od razu "sztuka współczesną", to raczej mamy tu świadectwo bardzo wąskich horyzontów autora, a nie stanu współczesnej sztuki. 
Z
Zofia
9 grudnia 2013, 19:01
Zgadzam się z p. Szymańską, z mojej perspektywy historyka sztuki, który zna zarówno znaczenia sztuki dawnej i możiwości sztuki współczesnej, jednoznaczenie negatywna ocena "pustej" sztuki najnowszej jest po prostu ucieczką. Najłatwiejszym wyjściem, wykluczeniem się z grona jej odbiorców, kryjąc się pod "nie rozumiem", odrzucam, szydzę. Taka postawa jest brakiem dobrej woli do szukania obiektów, które mogą nas zaciekawić i poruszyć. Zapewniam, ze są wśrod nich takie, któe poruszają problemy i posiadają treść, a nie mają nic wspólnego z religią. Postawa odrzucenia wynika to z braku edukacji arystycznej i nieumiejętności krytycznego podejścia zarówno do idei wystaw jak i pojedyńczych prac. Ale nie warto sie wykluczać. Aberracją naszych czasów jest to że lepiej czujemy się w sztuce sprzed 100 lat (którą również nazywamy współczesną) niż wśród sztuki dzisiejszej. Dobrze jest dyskutować o sztuce która rozwija sie symetrycznie w stosunku do nas  - zgadzam się z intrpretacją pracy "Adoracja" - artysta oczywiście świadomie sięgnął do chrześcijaństwa, które zawsze będzie bogatsze w symbole i sensy niż dzisiejsza rzeczywistość. Sam o niej mówił: "Gdy wszedłem do kościoła w Warszawie i zobaczyłem ludzi modlących się do wyrzeźbionego niby-boga, przeżyłem szok. Do pracy, w której pieszczę Chrystusa motywowała mnie chęć obrazy tego, co nie jest Bogiem. I mimo wszystko jest to praca religijna - o uwielbieniu Boga. Liżąc wielki średniowieczny krucyfiks, dotykając go nagim ciałem, obrażając go, gdy leży pode mną, modlę się do Prawdziwego Boga". W sumie jedna z grzeczniejszych prac Markiewicza. I dotycząca nienowego tematu, najgłośniej dyskutowanego w VIII wieku n.e., w skrócie: Boga nie ma w rzeźbie ani w obrazie. Bóg nie jest wizerunkiem stworzonym przez człowieka. Profanacja? Może tak. Przede wszystkim prowokacja.
Jolanta Szymańska
4 grudnia 2013, 23:39
Szkopuł w tym, że "sztuka współczesna" to nie tylko profanacja, żółty błyszczący klozet, etc. To jest uproszczenie, które, dla ludzi zajmujących się cokolwiek sztuką, niestety obnaża kompletną ignorancję autora artykułu w tym zakresie.