(fot. meg_williams/flickr.com/CC)
Piotr Mucharski, Artur Sikora

Bp Grzegorz Ryś: Kościół nie musi stawiać murów. Jeżeli dla kogoś świat jest aż tak zły, że potrzebuje się od niego grodzić, ten działa poza misją Kościoła.

Bp Grzegorz Ryś: Nie wiem. Być może najważniejsze jest to, byśmy w myśleniu o sobie w Kościele, w mówieniu o nim, a jeszcze bardziej i w tworzeniu Kościoła unikali jakiejś fikcji. Kościół ma być "ewangeliczny" - tzn. przyjmujący Ewangelię jako normę. Kiedy jest ewangeliczny - jest prawdziwy. Prawda w Piśmie Świętym jest bowiem kategorią opisującą bycie, a nie mówienie.

Może być tak, że się sami godzimy na jakieś fikcyjne działania. Przykład: mamy niewątpliwie wzrastającą liczbę ludzi żyjących w związkach niesakramentalnych. Działanie najprostsze jest takie, że gdy stwierdzi się, iż między dwojgiem takich ludzi nie ma żadnych kanonicznych przeszkód, należy zrobić wszystko, by ich do małżeństwa zmusić. Taka pokusa dopada nie tylko księży (a może nawet ich najrzadziej?); ulegają jej także rodzice czy osoby z otoczenia. Tymczasem prawdziwe pytanie jest zupełnie inne: gdzie jest wiara tych ludzi i co w ich wierze znaczy życie w małżeństwie sakramentalnym? Czy w ogóle potrafią swoje życie przeżywać w kategoriach powołania, czyli: co Bóg ode mnie, od nas, od naszej miłości chce? Dopóki nie zejdziemy na ten poziom myślenia, będziemy mniej czy bardziej moralizować i szukać rozwiązań czysto strukturalnych. Może się wówczas okazać, że efektem będzie fikcja nad fikcjami, czyli nieważne małżeństwo.

Wcale nie mówię, że w tej niefikcyjności chodzi od razu o sto procent prawdy. Wtedy byśmy abstrahowali od tego, kim jest człowiek. W każdym z nas jest obszar, na którym zaprzeczamy swoim myśleniem i postępowaniem swojemu chrześcijaństwu - obszar grzechu. Jeżeli podczas spowiedzi znajduję w człowieku coś, co świadczy za nim, to go rozgrzeszam, zdając sobie sprawę, że droga do świętości jest właśnie drogą, procesem.

Od roku mam okazję wizytować parafie i spotykać różne wspólnoty - bywać w miejscach, gdzie Kościół wydarza się naprawdę w prostym życiu religijnym. Jedno z ważniejszych doświadczeń przeżyłem np. podczas ostatniej wizytacji w parafii Matki Bożej Królowej Polski, czyli w nowohuckiej Arce Pana. Spotykająca się tam wspólnota anonimowych alkoholików zachwyciła mnie ewangelicznym sposobem myślenia, odczuwania i traktowania siebie nawzajem. Takie wspólnoty nie są wprost prowadzone przez Kościół, ale właśnie w Kościele bardzo dobrze się odnajdują. Należą do nich nie tylko katolicy. Nikt zresztą nie pyta w tych grupach o wyznanie. Ale w dwunastostopniowy program wychodzenia z nałogu wpisana jest próba odbudowania duchowego wymiaru człowieka. I tu Kościół okazuje się dla nich prawdziwym partnerem.

Przeżywają to, o co w Ewangelii chodzi: zmaganie z własnym grzechem i doświadczenie wyzwolenia, które przychodzi z góry. Ponieważ posiadają głębokie doświadczenie własnej słabości, nie mają pokusy łatwego osądzania innych. Mają też zdolność do słuchania siebie nawzajem, dzielenia się własnym doświadczeniem, także duchowym. Taka wspólnota to czysta Ewangelia.

Inne miejsca, w których widać Ewangelię, znaleźć można wśród młodych, zafascynowanych ideą wolontariatu. Są ich tysiące. Angażują się w pomoc ubogim, chorym, pracują w hospicjach... To tylko przykłady tego, co może się dziać w parafiach.

Drugi wymiar, który spadł na mnie dość nieoczekiwanie, gdy zostałem przewodniczącym Zespołu Episkopatu Polski ds. Nowej Ewangelizacji, to właśnie wspólnoty ewangelizacyjne - niezwykle bogata rzeczywistość. W tej chwili jest ich w całej Polsce ponad trzysta. Ich członkowie podejmują się różnych form ewangelizacji. Zwykle zaczynają od ewangelizowania siebie, a potem wychodzą do ludzi z różnymi propozycjami, np. rekolekcji, szkoleń, kursów. Prowadzą także ewangelizację uliczną albo chodzą od domu do domu. Nie mówią o polityce (choć mają swoje zdanie w tej dziedzinie, i zapewne zgodnie z nim głosują). Mówią ludziom, że Jezus Chrystus umarł i zmartwychwstał oraz że Bóg kocha człowieka.

Na niedawny pierwszy Kongres Nowej Ewangelizacji w Kostrzyniu nad Odrą przyjechało 1300 ewangelizatorów, w tym ponad 1000 świeckich. Łączy ich przeżywanie Kościoła i uderzające poczucie odpowiedzialności za Kościół - przeżywane w jedności z jego hierarchią. Przewodniczący Papieskiej Rady ds. Krzewienia Nowej Ewangelizacji abp Rino Fisichella, który przyjechał do Kostrzynia, był zaskoczony dynamizmem tych ludzi.

Mam głębokie przekonanie, że w takich miejscach dzieje się Kościół. W tej chwili przygotowujemy się do październikowej ewangelizacji Krakowa. Przez tydzień trwała w tej intencji modlitwa w kościele św. Katarzyny na Kazimierzu. Nikt nie wierzył, że znajdą się ludzie, którzy zorganizują się tak, by modlitwa trwała sześć dni i nocy bez przerwy.

Najbardziej cieszy właśnie różnorodność tych wspólnot. Są wśród nich takie, które wyrastają z nurtu Odnowy w Duchu Świętym, ale są też bardzo tradycyjne - i dobrze im jest razem ze sobą. Okazuje się, że nie tylko potrafią się spotkać i porozmawiać, ale też razem się pomodlić, coś wspólnie odkryć i zrobić. Jest takie myślenie, że na stadion każdy musi przyjść z własnym banerem. Okazuje się, że nie musi.

Gdzie przebiega granica, poza którą Kościół już się nie odnajduje?

Takie granice łatwo wyznaczyć tylko teoretycznie, niekoniecznie w życiu, w którym są pomieszane i zwykle biegną przez sam środek człowieka.

Metropolita Warszawski zrobił coś głębszego niż tylko wyznaczenie granicy. Wskazał na naszą nieporadność w poszukiwaniu symboliki zdolnej nas jednoczyć, jeśli nie sięgniemy po znaki religijne. W Polsce, gdy ktoś organizuje manifestację polityczną, i tak musi ją zacząć od Mszy, bo nie ma jej od czego innego zacząć. Kardynał Nycz konsekwentnie tłumaczy, że Eucharystia nie jest czymś, co ma dostarczać spoiwa inicjatywom, które nie mają z nią nic wspólnego.

To pytanie, czy jesteśmy społeczeństwem, czy nie jesteśmy. Jeśli jesteśmy, to znaczy, że mamy pewien wspólny kod wartości. Na pierwszej krakowskiej odsłonie Dziedzińca Pogan siedmiu ludzi, którzy dzisiaj są po różnych stronach barykady politycznej, mówiło, że doświadczyli wspólnoty, zanim zaangażowali się w politykę na poziomie "partyjnym". Chodzi o doświadczenie "wokół czegoś", a nie "przeciwko komuś". Można zatem pytać, gdzie jest dzisiaj ten kod wartości? Gdzie jest DNA polskiego społeczeństwa?

Ze świadectw tych ludzi wynika, że poróżnienie nastąpiło z chwilą, gdy z terenu tej wspólnoty przeszli na obszar konkretnych realizacji wyznawanych przez siebie wartości, ale na sposób już polityczny. To obszar, który mnie, jako biskupa, nie interesuje. Nie mam ochoty wzmacniać żadnej z tych prób.

Polską religijność rozumiem tak, jak ją opisał ks. Tischner, mówiąc o "plusach dodatnich" i "plusach ujemnych". "Plusem ujemnym" jest fakt, że doświadczenia historyczne nie pozwoliły polskiemu Kościołowi na wypracowanie wielkiej teologii (poza fantastycznym w tej dziedzinie wiekiem XV i okresem międzywojennym). Za to czyniły go zawsze Kościołem nadziei i to na pewno jest "plus dodatni". Wspólnota dotknięta dramatem szukała nadziei w Kościele. I zawsze znajdywała!

Nie mam ochoty na recenzowanie takich postaw właśnie dlatego, że mnie nie interesuje szufladkowanie ludzi. Wciąż jestem przekonany, że w Kościele jest miejsce dla wszystkich. Ale bycie razem jest możliwe tylko wtedy, kiedy wiarę przeżywa się rzeczywiście jako wiarę. To znaczy w kategoriach personalistycznych. Wszystkie inne kategorie otwierają wiarę na łatwą ideologizację. Wtedy zaczynamy dzielić, potrzebujemy wrogów, sztandaru itd.

Mnie obchodzi przede wszystkim pytanie, jak poprowadzić człowieka do osobistego spotkania z Jezusem - osoby z Osobą. Na tym osobowym poziomie religii człowiek odkrywa własną grzeszność, co zmienia go w podejściu do innych. Odkrywa także, że w Chrystusie inni są mu zadani, a nie przeciwstawiani czy wykluczani.

U Jana są co najmniej trzy rozumienia świata: nie tylko jako siedliska zła, ale też miejsca, które jest odkupione, oraz świata jako po prostu rzeczywistości stworzonej przez Boga. Warto wsłuchać się, co głosi Kościół. W przygotowanym na rozpoczynający się niebawem Synod Biskupów dokumencie "Instrumentum laboris" można przeczytać, że umiejętność rozeznawania rzeczywistości, czyli prorockiego rozumienia chwili obecnej, jest warunkiem bycia ewangelizatorem. Ale - dodaje dokument - ten tylko ma ową umiejętność, kto nosi w sobie przekonanie, że także w tym świecie jest możliwe życie Ewangelią. Zatem, kto nie ma przekonania, że ten świat jest otwarty na Ewangelię, nie może być ewangelizatorem.

Redaktorzy dokumentu dają za przykład zjawisko sekularyzmu. Wszyscy twierdzą, że sekularyzm jest czymś negatywnym. I słusznie, gdyż sprawia, iż brak Boga przestaje być odczuwany jako brak. A jednak "Instrumentum laboris" - dokument, który powstał w wyniku przedsynodalnej refleksji wszystkich Kościołów lokalnych - zauważa także, iż sekularyzm otwiera na samego człowieka i jego ważne pytania... Na gruncie sekularyzmu jest możliwe spotkanie z drugim w imię człowieczeństwa. Kościół nie musi stawiać murów. Jeżeli dla kogoś świat jest aż tak zły, że potrzebuje się od niego grodzić, ten działa poza misją Kościoła.

Nie znaczy to, że Kościół ignoruje lęki chrześcijan. W najwcześniej przygotowanym dokumencie, tzw. "Lineamenta", rozesłanym przez sekretariat Synodu Biskupów do wszystkich Kościołów, znalazło się wskazanie, by rozeznawać nie tylko to, co dzieje się w świecie, ale także reakcje chrześcijan na świat, nawet jeśli jedyną ich reakcją jest "lęk i oszołomienie".

Na przykład wolności. Istnieje pokusa, by to w niej widzieć źródło obecnych problemów. Słychać w Polsce głosy, że efektem wolności słowa jest zniszczenie wszystkich autorytetów, a w związku z tym najlepiej byłoby wrócić do cenzury. A czy nie jesteśmy oszołomieni zmianami? Jesteśmy. Tischner we wstępie do polskiego wydania jednej z książek Altermata pisał, że to, co świat przeżył w lat dwieście, my robimy w dwadzieścia. Szybkość zmian jest taka, że wszyscy się gubią. Tylko na to pogubienie można różnie zareagować: albo schowaniem się w kryjówce, albo przeciwnie - jeszcze uważniejszym przyjrzeniem się światu.

Trudno protestować np. przeciwko globalizacji, bo ona i tak będzie się działa. Można się natomiast jej bać: bać się migracji, wymiany myśli, wymieszania wartości, wyzwania, jakim jest dialog.

Wypowiedzi biskupów docierają do nas poprzez media, a one lubią kreować rzeczywistość. Mam wrażenie, że dyskurs medialny w Polsce na temat Kościoła jest obok tego, co tak naprawdę w nim się dzieje, niezależnie od tego, czy któryś z biskupów mówi (bądź nie mówi) o wolności.

Nie czuję się powołany do tego, by utyskiwać na media. Po Dziedzińcu Pogan jeden z zaproszonych dziennikarzy narzekał, że nikt się nie pokłócił, więc nie ma o czym pisać. Swoją rolę w tej inicjatywie rozumiałem tak: Kościół ma stwarzać miejsce do spotkania, dlatego zadawałem pytania, ale nie brałem udziału w dyskusji. Uważam, że inicjowanie miejsc spotkania ludzi z różnych stron jest wpisane w samo sedno tego, o co w Kościele chodzi.

Nieciekawe dla mediów było też np., że najchętniej zapraszanymi do rozmowy osobami przez uczestników Przystanku Woodstok były siostry zakonne, które w liczbie powyżej setki pojawiły się tam jako ewangelizatorki.

Dlaczego akurat siostry miały takie powodzenie?
Ci niby tak bardzo pobuntowani, kiedy chcą rozmawiać o życiu, to wolą rozmawiać z zakonnicami niż z biskupami czy z księżmi. Z prostego powodu: siostra pokazuje sobą pewien system wartości i to świadectwo jest czytelne, gdyż...

Niewątpliwie również dlatego. Kongres Nowej Ewangelizacji, który zorganizowaliśmy w Kostrzynie, w łączności z inicjatywą Przystanek Jezus (przy Przystanku Woodstock), również nie zainteresował specjalnie mediów, choć było to wydarzenie obejmujące wszystko, co można w Kościele robić. Były wykłady teologiczne, rekolekcje z Eucharystią i liturgią pokutną, a potem było wyjście ewangelizacyjne do ludzi, którzy przyjechali do tego miasta z innego powodu. Nikt nikogo nie przeganiał, nie było wojny. Biskup Regmunt stał w kolejce do mikrofonu, by złożyć świadectwo o tym, co przeżył w ciągu kilku dni na tym miejscu. Żaden ksiądz nie wyklął woodstockowiczów. Nuda!

Rzeczywistość kościelną zapewne nie jest łatwo medialnie uchwycić. Bo ostatecznie rozgrywa się w ludzkim wnętrzu. Dlatego, powtarzam, nie chodzi o utyskiwanie na media. Chodzi o to, by tego, co ważne w Kościele, szukać głębiej - na poziomie personalnym: między konkretnym człowiekiem, Bogiem a wspólnotą.

Jest parafia w Krakowie, w której na wspólną refleksję nad Pismem Świętym przychodzi co tydzień setka dorosłych osób. Spotkania prowadzi proboszcz. Jest popyt, jest i podaż.

To sensowne pytanie. Po soborze powstało tyle nowych i różnorodnych wspólnot, że zaczęto się zastanawiać, czy niektóre z nich nie mogą poprowadzić parafii. Niektórym wydawało się nawet, że mogą zastąpić parafię. Ciekawe, że Jan Paweł II powiedział "nie", choć wiedział, ile jest życia gęstego od Ewangelii w tych nowych wspólnotach. Na Kongresie Nowej Ewangelizacji biskup Czaja z Opola zauważył, że nie chodzi o to, by czymś zastąpić parafię, tylko żeby owe 40 procent (średnio) ludzi przychodzących w Polsce do kościoła co niedzielę miało w sobie zapał ewangelizacyjny. Czyli by odkryło, że ich wiara ma wymiar otwierający na innych, wzywający do tworzenia relacji itd. Każdy, kto jest na liturgii, powinien mieć w sobie taką postawę. Wbrew pozorom łatwiej jest powiedzieć, że ci aktywni to członkowie neokatechumenatu czy ruchu "Światło i Życie", a resztę trzeba po prostu obsłużyć.

To także pytanie o możliwości oddziaływania. Nie mam żadnego wrażenia, żeby owe wydarzenia były w Polsce nakręcane przez Kościół hierarchiczny, w szczególności przez biskupów.

Doskonałą próbą jest, moim zdaniem, wspólne orędzie Kościoła katolickiego w Polsce i Rosyjskiej Cerkwi Prawosławnej, zwrócone nie do Kościołów, tylko do narodów. Został podjęty niezwykły wysiłek: to nie odbyło się tak, że my piszemy list, w którym prosimy o przebaczenie, a potem czekamy na odpowiedź. To była rzeczywista próba słuchania się nawzajem. Przygotowanie dokumentu trwało dobre kilka lat. Są też inne, oddolne - społeczne (ale z udziałem ludzi Kościoła / Kościołów) inicjatywy, jak np. Polsko-Rosyjskiej Grupy ds. Trudnych. Miałem szczęście uczestniczyć w jej trzech spotkaniach (mam nadzieję brać udział w następnych). To bardzo wartościowe doświadczenie.

Nie jest tak, że jak się człowiekowi coś powie i on to zrozumie, to się automatycznie zmieni. Nie wystarczy komuś wytłumaczyć, co to jest cnota, jak naiwnie sądziła grecka filozofia. Ktoś może zrozumieć i chcieć się zmienić, a grające w nim emocje i zranienia wszystko zniweczą.

Pamiętam w latach 90. spór o katedrę greckokatolicką w Przemyślu - rzymscy katolicy nie chcieli oddać grekokatolikom zabranego po wojnie kościoła. Wśród krakowskich księży padały różne głosy (kilku z nich pochodziło z tamtych stron). Najbardziej rozsądne zdanie miał człowiek, który właściwie miał prawo do radykalnych tez, gdyż Ukraińcy zabili mu matkę. Był to ksiądz pułkownik Daca, który dodawał, że Ukraińcy też trzykrotnie uratowali mu życie w czasie wojny. Czy każdego stać na taką równowagę?

Na przykład doradca prezydenta Putina ds. polityki zagranicznej, mówiąc o rosyjskiej drodze do Europy, stwierdził, że jest możliwy albo wariant polski, albo fiński. Fiński jest wariantem czysto pragmatycznym: ustalmy pewne warunki brzegowe (praktyczne, formalne, zwł. ekonomiczne) i jesteśmy w Europie. A polski wariant jest kompletnie niepragmatyczny, bo z Polakami trzeba rozmawiać o przeszłości, o wartościach i nie wiadomo, o czym jeszcze. Ale to właśnie polski wariant jest sensowniejszy - mówił doradca Putina - gdyż jest wariantem rzeczywistym: jeśli się powiedzie, będzie drogą do rzeczywistej jedności. Natomiast wariant fiński jest nieco "naskórkowy" - wystarczy, że zmienią się ustalone warunki brzegowe i powierzchowna jedność zostanie rozsadzona.

Mówiłem, gdzie się Kościół dzieje. Podczas wizytacji widać Go w całej różnorodności. Bogactwie i brakach. Są parafie, gdzie setki ludzi przychodzi regularnie na katechezę dla dorosłych czy np. na szkołę modlitwy. Są jednak także i takie, gdzie poza ministrantami (dobrze, że są) nie ma żadnej konkretnej, małej wspólnoty. Mamy jednak czas Nowej Ewangelizacji.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Tematy w artykule

Skomentuj artykuł

Plusy ujemne
Komentarze (10)
N
Neon
10 października 2012, 07:33
Czemu kapłani ledwo szeptem czytają ewangelię o nierozerwalności małżeństw i boją się wypowiedzieć na temat związków niesakramentalnych..., owieczek ubędzie ? A może 1/3 nie warto sprowadzać na ziemię??? Złodzieje słuchają, kłamcy słuchają,niech cudzołożnikom nie będzie lżej. jakies przyklady? Bo ja takiego tryndu nie zauważyłem w Kościele. A jestem w nim świadomie i z doświadczenia a nie z tradycji czy z przyzwyczajenia.
T
teresa
9 października 2012, 19:36
Czemu kapłani ledwo szeptem czytają ewangelię o nierozerwalności małżeństw i boją się wypowiedzieć na temat związków niesakramentalnych..., owieczek ubędzie ? A może 1/3 nie warto sprowadzać na ziemię??? Złodzieje słuchają, kłamcy słuchają,niech cudzołożnikom nie będzie lżej.
N
Neon
9 października 2012, 19:15
Super wywiad. Mam wrażenie, że redaktorzy zadawali pytania z zamiarem udowodnienia postawionej tezy, ale mądry biskup im się nie dał; konsekwentnie pokazywał, że oblicze polskiego Kościoła nie jest tak jednolite (albo "ostro dwudzielne"), jak im się to wydaje. I tak to jest - tyle twarzy Kościoła, ile twarzy chrześcijan. Jaki sens ma szuflatkowanie? Cóż. Biskup Ryś jest inteligetny i mądry. A dziennikarze, hm.. tylko inteligentni. Inni dziennikarze zadawaliby inne pytania, bardziej mądre.
TW
teresa w.
9 października 2012, 18:01
Na wstępie dziękuję,że ten kod wejdzie. Nie doczytałam,mam niewielką pamięć i koncentrację,a chodzi o najważniejsze. Nie znalazłam w biblii słowa,jakoby Bóg przychylnym okiem patrzył na związki pozasakramentalne-przed nim nieważne.Dlatego wysoką palisadą otoczę to przekonanie,przed całym kościołem ,a nawet przed Panem ,iż moje małżeństwo jest ważne. Będę siedzieć tak długo,aż Piętaszek zechce przyjąć to moje patrzenie, a sądy odczepią się na amen.  Zadać sobie trzeba pytanie-dlaczego ludzie muszą działać poza misją kościoła, bo ten pomylił rozdanie? A może nie znalazł się żaden kapłan,który zechciałby poprowadzić na fundamencie Dobrej Nowiny duszpasterstwa niezwiązanych cywilnie po rozwodzie cywilnym?  Definicja małżeństwa jest jasna. Zatem czego dopełnia sakrament?Myślę,że to jest ludzka droga świętości-wyłączność,wytrwanie,itd. Zapominamy o tym podstawowym powołaniu do świętości.Jan Paweł II.
MR
Maciej Roszkowski
9 października 2012, 17:49
 Podziały, wrogowie, wymachiwanie sztandarem, to bylo zawsze, bo nie jesteśmy ( swojej masie) świeci. Dopóki możemy szczerze, odpowiedzieć na wezwanie "przekażcie sobie znak pokoju"  i choćby na tę krótka chwilę poczuć się jednością, to nie jest tak źle. Oby te chwile były coraz dłuższe. 
Janusz Brodowski
9 października 2012, 16:34
"W każdym z nas jest obszar, na którym zaprzeczamy swoim myśleniem i postępowaniem swojemu chrześcijaństwu - obszar grzechu. " Też tak to widzę. Niestety na własnym przykładzie.
TZ
Tomek Z
9 października 2012, 15:57
Zapewniam Cię Marku, że bp. Ryś do nikogo personalnie nie powiedział o sztandarach. Nie nameży on do tego porkoju ludzi. Ja widzę tu przenośnię, która akurat nie wpasowuje się w pochody, o których piszesz. Gdybym się jednak mylił, również z góry przepraszam :)
M
Marek
9 października 2012, 15:40
"Wtedy zaczynamy dzielić, potrzebujemy wrogów, sztandaru itd." brzmi jak odrobina dziegciu w kontekście zbliżającego się marszu niepodległości i kontrowersji z nim związanych, lub może marszu "obudź się Polsko". Jeśli była to próba subtelnego zniechęcenia (zaszufladkowania tak unikanego) do ludzi dzierżących flagę polski na marszach wszelakich, to podziwiam kunszt, jeśli nie to przepraszam.
TZ
Tomek Z
9 października 2012, 12:57
Lekko mnie zaskoczyło to co powiedział doradca prezydenta Putina. Nie wiedziałem, że takich mądrych ludzi ma u boku pan Putin. Oby ich słuchał :)
A
Anka
9 października 2012, 12:03
Super wywiad. Mam wrażenie, że redaktorzy zadawali pytania z zamiarem udowodnienia postawionej tezy, ale mądry biskup im się nie dał; konsekwentnie pokazywał, że oblicze polskiego Kościoła nie jest tak jednolite (albo "ostro dwudzielne"), jak im się to wydaje. I tak to jest - tyle twarzy Kościoła, ile twarzy chrześcijan. Jaki sens ma szuflatkowanie?