Teologowie nie lubią kina?
Kino nie odwraca się od sacrum, mimo że żyjemy w coraz bardziej zeświecczonym świecie. Trudno wymagać od twórców inspiracji religijnej, skoro zostali wychowani w kulturze laickiej.
Rozmowa z o. profesorem Witoldem Kaweckim, redemptorystą, jednym z organizatorów Przeglądu Filmów Wartościowych o obecności sacrum we współczesnym filmie i o tym jaką wagę przywiązuje Kościół do sztuki filmowej.
KAI: Czy we współczesnych filmach jest mniej sacrum?
o. prof. Witold Kawecki: Kino nie odwraca się od sacrum, mimo że żyjemy w coraz bardziej zeświecczonym świecie. Trudno wymagać od twórców inspiracji religijnej, skoro zostali wychowani w kulturze laickiej. Nie można też nie dostrzegać swego rodzaju lobby, które świadomie promuje "duchowość" globalną, niereligijną, relatywistyczną, na bazie postmodernizmu, który jest dominantą współczesnej kultury. Jednak nie brakuje i w tej kulturze filmu naprawdę wartościowego.
A czy nie jest to spowodowane kalkulacją, że film, który dotyka sacrum, nie spodoba się publiczności i nie będzie kasowy?
- Zapewne jest i tak. Ale z drugiej przeczy temu spora liczba filmów religijnych, albo kryptoreligijnych, które przynoszą wielkie zyski. Takim filmem są "Ludzie Boga", który w pierwszych tygodniach po wejściu na ekrany miał olbrzymią publiczność. W zlaicyzowanej Francji obejrzało go 8 mln. widzów! Cóż dopiero powiedzieć o "Pasji" Mela Gibsona, która nie tylko była wielkim wydarzeniem duchowym, ale i zarobiła krocie. Ogromnym powodzeniem cieszyła się też "Wielka cisza". Więc jest zapotrzebowanie na tę tematykę, choć wielu twórców ulega "politycznej poprawności", nie szuka inspiracji religijnych, a w supermarkecie z kulturą ta tematyka uważana jest za niszową.
Czym tłumaczyć powodzenie tych filmów?
- Te dwa filmy zrobiły na mnie największe wrażenie spośród tych, które ostatnio oglądałem. "Wielką ciszę" oglądałem ją w kinie "Muranów" w sali wypełnionej po brzegi. Nigdy do tej pory, może z wyjątkiem "Pasji" Mela Gibsona, która jest filmem religijnym, nie odczuwałem takiej ciszy i kontemplacji jak podczas projekcji "Wielkiej ciszy" Philipa Groninga. Dlaczego ten film tak porusza? Dlaczego życie, które toczy się w klasztorze kartuskim Grand Chartres we Francji, tak urzeka ludzi? Myślę, że dlatego, iż jest to film o świadomości człowieka. Widz pozostawiony przed ogromną ciszą, prozaicznością życia mnichów w klasztorze Alpach, musi zadać sobie pytanie: kim jestem, jakie jest moje życie, jak je mogę na chwilę zatrzymać, jaki jest mój stosunek do obecności drugiego człowieka, do transcendencji, z którą się muszę zmierzać. Jest to film o Bogu, o ludzkich relacjach, malujący obraz naprawdę ewangelicznego życia, zaproponowany widzowi w świetle surowej zakonnej reguły, wydawałoby się nieprzystającej do współczesnego świata, a jednocześnie urzekającej w swym pięknie i spokoju.
Mnie w tym filmie najbardziej poruszyła potęga i heroizm świadectwa. Kiedy jeden z mnichów mówi, że kilka lat temu całkowicie oślepł, ale jest za to wdzięczny Bogu, bo będzie to z korzyścią dla jego zbawienia, to pomyślałem sobie jak słaba jest moja wiara, skoro nigdy bym tak nie powiedział, nawet gdyby spotkało mnie doświadczenie o wiele mniejszego kalibru.
Jako ksiądz i zakonnik mogę nie czuć widza świeckiego. Niemniej wydaje mi się, że może go porazić w tym filmie i jedno i drugie, także prostota życia, której wcześniej nigdy nie miał możności zobaczyć. Mnie to tak nie powalało. Natomiast urzekł mnie absolutny spokój epatujący z tego filmu. W pewnym momencie kapiące z dachu topniejące krople doprowadziły mnie do irytacji. Denerwował mnie także chrupot butów mnicha stąpającego po śniegu. W pewnym momencie przeżyłem kryzys, ale potem kamera poprowadziła mnie na łąki i pastwiska spokoju tak niebywałego, że pod koniec filmu byłem niemal w ekstazie metafizycznej. Uświadomiłem sobie jak jestem rozrywany przez życie, przez świat, przez różne sprawy, przez aktywność. Ten film był rachunkiem sumienia mojego kapłaństwa. Przyszedłem do klasztoru i powiedziałem współbraciom: wróciłem z kina nawrócony.
A co jest takiego atrakcyjnego w "Ludziach Boga" ?
- Film Xaviera Beauvoisa to przykład jak dzisiaj robić kino religijne. To rekonstrukcja dramatu, który wydarzył się naprawdę. Opowiada historię zamordowania siedmiu francuskich trapistów w Algierii. Jest tu dramatyczna fabuła niczym w trillerze. To, co urzeka, co sprawia, że nie jest to film nachalnie religijny, opowiadający pobożną historię, to emanujący z niego humanizm. Pokazuje braterstwo, miłość bliźniego, prawdziwe - bez żadnych dwuznaczności - męskie relacje między zakonnikami. Pokazuje też wierność, odwagę, postawienie na wartości niematerialne. Wspaniała jest scena jak mnisi idą w modlitwie do Boga zabijani przez fanatyków islamskich. Jest to film piękny, do bólu religijny. Nie jest w swej wymowie antyislamski, ale podaje dłoń w kierunku tych, którzy krzywdzili. To piękny film.
Czy film religijny to tylko taki, który odnosi się do wartości chrześcijańskich?
- W obrębie nazewnictwa mamy prawdziwy urodzaj. Można wymienić film biblijny, film religijny, film moralnego niepokoju, film metafizyczny, czy wreszcie film kryptoreligijny.
Filmem stricte religijnym będzie opowieść o życiu Jezusa Chrystusa, św. Józefa, czy innych świętych, inspirowany scenariuszem biblijnym, powstały na zamówienie ośrodka religijnego Przykładem jest film "Jezus z Nazaretu". Blisko niego sytuuje się film biblijny odnoszący się bezpośrednio do czasów Starego czy Nowego Testamentu, jak np. "Mojżesz", "Wielki Rybak", i cała gama filmów często kiczowatych. Film moralnego niepokoju to film artystyczny, świecki, który jednak przemyca potężny ładunek religijny, chrześcijański, a czasami nawet katolicki. Mistrzem świata takiego gatunku jest Krzysztof Kieślowski, który nazwał cykl swoich filmów "Dekalogiem". To nie były filmy religijne, ale dotykające problemów egzystencjalnych człowieka i próbujące na nie odpowiedzieć. Były to filmy o religijności ukrytej. Filmu kryptoreligijny z kolei pod powłoką świeckości ilustruje nieraz pewną myśl teologiczną, a nawet historię zbawienia. Przykładem jest dzieło braci Wachowskich "Matrix", gdzie pod postaciami świeckimi kryją się postacie biblijne i odbija się soteriologia, czyli idea odkupienia. W takich filmach religijność pozostaje ukryta, choć naprawdę jest ona myślą przewodnią. Mamy także filmy metafizyczne. Jest ich sporo, a ich twórcy nie chcą się przyznać do tego, że idą w kierunku absolutu, w kierunku Boga, choć stawiają pytania o życie po śmierci, o sens cierpienia, o wieczność.
A gdzie można zakwalikować "Stalkera"?
- Ten film wybitnego reżysera Tarkowskiego z 1979 roku z całą pewnością jest dziełem metafizycznym, przekraczającym ramy gatunku, jest odyseją filozoficzną, jest poezją obrazu, intelektualnym zamysłem podejmującym uniwersalne problemy ludzi. Jak pamiętamy to opowieść o zagadkowej wizycie na Ziemi przybyszów z kosmosu. Stalker czyli przewodnik prowadzi Pisarza i Profesora przez apokaliptyczny krajobraz obszaru zwanego Strefą do zagadkowej Komnaty, gdzie można spełnić najbardziej skryte marzenia. Z ekranu padają słowa, jakby na podsumowanie filmu: "Ludziom nie zostało nic. Po co niszczyć wiarę?". W tym filmie Tarkowski mówi nam o swojej epoce - to krytyka totalitarnego systemu, to obraz duchowych spustoszeń który ten system przyniósł ze sobą. Ale ten film to także obecność tajemniczej boskiej siły, którą w filmie udało się pokazać tylko nielicznym jak Bressonowi czy Bergmanowi. Tarkowskiemu także.
A filmy Bergmanna?
- To filmy moralnego niepokoju, filmy o kondycji człowieka. Jeśli spojrzymy na nie pod kątem antropologicznym i teologicznym, jeśli weźmiemy pod uwagę, że teologia jest nie tylko nauką o Bogu, ale także mową o człowieku, który walczy ze sobą, niekiedy także i z Bogiem i do tego Boga zmierza, to w takich kategoriach możemy uważać filmy Bergmanna za kryptoreligijne. Z całą pewnością możemy w jego filmach doszukać się metafizyki, przekazanej w piękny, artystyczny sposób.
Czy w filmach współczesnych polskich reżyserów można dostrzec jakieś wątki religijne czy metafizyczne ?
- Zwróciłbym uwagę na Wojciecha Smarzowskiego, reżysera takich filmow jak "Dom zła", "Róża", czy "Wesele". Wiele nagród zdobywa Grzegorz Zgliński za "Wymyk". W przesłaniu, metaforze tych filmów można widzieć pewne elementy wątków religijnych.
A Kolski i Koterski?
- Do rangi popularnego zwrotu urósł tytuł filmu Koterskiego: "Wszyscy jesteśmy Chrystusami". Czy jest to tylko metafora czy film realizuje zamysł wcielenia Chrystusa w dzisiejszego człowieka, można by nad tym dyskutować. Jest kategoria filmów, które posługują się językiem, terminologią, obrazem, skojarzeniem religijnym, religijnymi filmami nie są. Można wygłosić piękne kazanie o Bogu nie wymieniając słowo Bóg. To samo możemy odnieść do filmu.
Mówiliśmy już o potędze kina, że może ono ewangelizować, a nawet, jak w przypadku Księdza Profesora, nawracać. Tym bardziej dziwi, że teologowie nie chodzą do kina i nie interpretują wartościowych filmów na użytek duszpasterski.
- Takie zarzuty już słyszałem i to na "wyższym piętrze", bo kierowane do biskupów: czy chodzą do teatru i filharmonii, czy oglądają filmy. Mogę jednak zapewnić, że wielu księży chodzi do kina i korzysta nawet z oferty popkultury. Znam kilkunastu zagorzałych księży kinomanów, którzy swoją wiedzą filmową zawstydzili by pół Polski. To jest ukryta rzeczywistość, bo oni chodzą po cywilu i nikt o tym nie wie. Jednak - to fakt - rzadko wykorzystują tę wiedzę do swoich kazań, katechez, teologii praktycznej. Weszli w pewien żargon teologiczny, przyjęli pewien sposób mówienia o Bogu i nie zrozumieli, nie dorośli, albo nie potrafią przełożyć tego na kod kulturowy.
Ja należę do tego kręgu duchownych, którzy nie tylko chodzą na seanse filmowe i teatralne, ale zajmują się tym naukowo. Kierunek "teologia kultury", który założyłem na UKSW, wraz z Instytutem Wiedzy o Kulturze realizuje dialog teologii i kultury oraz różnych dziedzin sztuki. Uprawiamy teologię piękna, teologię obrazu, teologię wizualną.
Kiedyś w parafiach wisiały gabloty, gdzie recenzowano filmy próbując odstraszyć od tych, gdzie były "momenty". Odnosiło to odwrotny skutek, bo robiło tym filmom reklamę. Dzisiaj nadszedł czas innej promocji kina w Kościele. Czy w dobie zalewającej nas z ekranu szmiry nie powinno się stworzyć może nie alternatywnej sieci kin parafialnych, ale przynajmniej organizować w parafiach projekcji filmów wartościowych?
- Problem jest szerszy. Musimy zwracać uwagę na lepszą edukację kulturową duchowieństwa, także w zakresie wyposażenia, estetyki kościołów, architektury, bo za dużo kiczu religijnego wdziera się do naszego religijnego życia. Pomysł z projekcją wartościowych filmów jest dobry. Gdyby się udało wciągnąć do tego chociaż połowę polskich parafii, stworzyć wspólnego dystrybutora, kino obwoźne, dzięki czemu za grosze ludzie mogliby oglądać wartościowe filmy, to byłoby cudowne.
Póki co mamy Przegląd Filmów Wartościowych, który Ksiądz Profesor współorganizuje. Jakimi kryteriami kierujecie się przy doborze repertuaru?
- Kilka lat temu Papieska Rada ds. Kultury ustaliła listę ok. 50 filmów wartościowych, na której znalazły się filmy światowej sławy reżyserów. Kierowano się trzema kryteriami; wartością religijną, walorami artystycznymi i przesłaniem moralnym. To stało się dla nas inspiracją. W pierwszej edycji mieliśmy filmy z tej listy. W kolejnych uwzględnialiśmy coraz mniej, uzupełniając repertuar filmami najnowszymi, w tym także premierami. Pokazywaliśmy też filmy kasowe, jak np. "O północy w Paryżu" Woody`ego Allena, po to, żeby przyciągnąć widzów i nie "zamęczyć" ich samymi filmami wymagającymi wysiłku w odbiorze. Ewenementem naszego przedsięwzięcia jest muzyka komponowana prze młodych twórców specjalnie na potrzeby przeglądu, emitowana podczas projekcji filmu. Ten eksperymenty został zaakceptowany przez widzów i wpłynął na frekwencję. Podczas ostatniego, ubiegłorocznego przeglądu przez salę kina "Świt" przewinęło się tysiąc pięciuset widzów.
Skomentuj artykuł