Między deszczem a rynną

Między deszczem a rynną Wyd. WAM
Ks. Jacek Siepsiak SJ / Wyd. WAM

Bohaterowie opowiadań to postacie niezwykle barwne, które szukają odpowiedzi na najważniejsze życiowe pytania, często błądzą, przyjmują niekonwencjonalne metody działania, ale życie i problemy, jakimi żyją, w jakiś sposób prowadzą ich zawsze do spotkania z Bogiem.

Ojciec Siepsiak zastanawia się nad istotą grzechu, ogromem i złożonością ludzkich uczuć, dylematami życiowych wyborów, a także powszechnością zwykłych słabości. Bohaterowie biblijni to przecież tacy sami ludzie jak my...

A gdy ją przyprowadził do mężczyzny, mężczyzna powie­dział: „Ta dopiero jest kością z moich kości i ciałem z mego ciała! Ta będzie się zwała niewiastą, bo ta z mężczyzny została wzięta". Dlatego to mężczyzna opuszcza ojca swe­go i matkę swoją i łączy się ze swążoną tak ściśle, że stają się jednym ciałem. Chociaż mężczyzna i jego żona byli nadzy, nie odczuwali wobec siebie wstydu.

Rdz 2, 22b-25

DEON.PL POLECA

Gdy Bóg stwierdził, że nie jest dobrze, by człowiek był sam, przypro­wadził mu różne stworzenia. Ale to nie było to! Ich towarzystwo nie likwidowało samotności mężczyzny. Wtedy Bóg z żebra Adama ufor­mował Ewę. Jej obecność wprawiła mężczyznę w zachwyt. Poczuł, że już nie jest sam. Nazwał jąiszsza, bo sam byłisz (hebr.). Ona była wzięta z jego ciała. Stąd małżeńskie połączenie dwojga jest powro­tem do pierwotnej jedności. Wobec żony czy męża nie odczuwa się wstydu, tak jak nie odczuwa się go wobec samego siebie. Ciało tego drugiego jest moim ciałem. Dbając o nie, dbam o siebie. Św. Paweł w Liście do Efezjan pisze: Mężowie powinni miłować swoje żony, tak jak własne ciało. Kto miłuje swojążonę, siebie samego miłuje (5, 28). Wtedy wzajemna nagość i nieodczuwanie wstydu są wyrazem i wa­runkiem bliskości, takiego przylgnięcia, by człowiek nie był sam, by mógł się jednoczyć. Są wyrazem otwarcia. Obnażenie jest aktem zaufania, jest pokazaniem wszystkiego komuś, kto mnie nie zrani, bo mnie kocha i chce, by wszystko moje było jego, a jego moje. Byśmy byli jednym.

Ta wspólnota ciała tłumaczy również, dlaczego nieraz w Bi­blii żonę nazywa się siostrą. Rodzeństwo, a zwłaszcza bliźniaki, ma jakby jedno ciało, bo pochodzi ono od tych samych rodziców. Jed­ność małżonków powinna prowadzić do takiego zjednoczenia du­chowego i psychicznego, by jedno przeżywało nastroje i uczucia dru­giego, tak jak to się obserwuje u bliźniaków. I nieraz to widzimy u bardzo kochających się par.

Biblijny opis jest rajskim obrazem, który może się wydawać bardzo naiwny. Lawina rozwodów i związków „na próbę" zdaje się kwestio­nować jego prawdziwość. Wiemy z trzeciego rozdziału Księgi Ro­dzaju, że również Adam i Ewa zaczęli się kłócić. Po grzechu jedno obwinia drugie.

Dowiadujemy się też, że w ich wzajemne relacje wchodzą: ból, niezrozumienie, żądze, dominacja jednego nad dru­gim, wyzysk, bezowocny wysiłek i pot.

I wtedy pojawia się wstyd. Widzimy, jak kryją się w zaroślach, a Bóg w końcu daje im ubrania, by zasłonić ich nagość. Wstyd staje się ich obroną. Człowiek zraniony grzechem odczuwa potrzebę obro­ny. Już nie chce być nagi i wystawiony na wszelkie zranienia. Boi się, że ktoś go skrzywdzi. Nie ufa. I dlatego zakrywa to co w nim „najdeli­katniejsze". Bronią człowieka staje się oddzielanie od innych zamiast wcześniejszego szukania jedności chroniącej przed samotnością.

Rodzajem takiej „broni" jest list rozwodowy. Służy temu, by oddzielić od siebie kogoś, kto mnie może zniszczyć, bo mnie zna „nagiego", zna mnie takiego, jakim jestem. Poznał mnie dokładnie przez lata małżeństwa i zna dokładnie moje słabości. Jeśli mu nie ufamy, to się go boimy. Rozwód ma nas odseparować, postawić obronny mur. Ale Jezus w Ewangelii mówi, że to niemożliwe, że nie da się oddzielić tego, co Bóg złączył: Lecz na początku stworzenia Bóg stworzył ich jako mężczyznę i kobietę: dlatego opuści człowiek ojca swego i matkę i złączy się ze swojążoną, i będą oboje jednym ciałem. A tak już nie są dwojgiem, lecz jednym ciałem. Co więc Bóg złączył, tego niech człowiek nie rozdziela (Mk 10, 6-9).

Tę wypowiedź Jezusa można rozumieć dwojako: jako nie­możność oddzielenia od siebie dwojga ludzi, którzy już stanowią jed­no ciało, albo jako krytykę tych, którzy zakazują małżeństwa, mają je w pogardzie i chcą, by ludzie żyli samotnie jako single. Tutaj „obroną" byłby nie tyle rozwód, co w ogóle niezawieranie małżeństwa, bycie razem na próbę, bez zobowiązań na całe życie, rodzaj układu, który można by bez konsekwencji rozwiązać. Jest to obrona przed ewen­tualną zdradą. Często ludzie, którzy zostali „zdradzeni" przez ważną osobę (np. przez rodzica, który odszedł), nie wierzą, że kochana oso­ba ich nie opuści. Dlatego nie chcą ryzykować „zdrady". Ale to też jest niemożliwe. Gdy się współżyje, to się staje jednym ciałem. I tego nie da się - ot tak - wyrzucić z siebie. To pozostaje w psychice czło­wieka na zawsze. Nawet przelotne związki tak naprawdę są czymś poważnym. I nie da się ich wymazać, żyć tak, jakby ich nie było. Wstyd chroni nas przed wpuszczaniem kogoś we własną intymność tylko dla zabawy lub na próbę. Bo to nigdy nie jest tylko zabawa. Choć można się przy tym dobrze bawić.

Trudno jest znaleźć dobre porównanie, przykład ilustrujący. Najlep­szym chyba jest obraz jednego ciała, organizmu. Mówi się, że po przeszczepie serca biorca przejmuje pewne cechy dawcy. Nie wiem, czy tak jest, ale jeśli to prawda, jest to niezła ilustracja tego, co się dzieje, gdy dwoje staje się jednym ciałem. Dwa życia stają się jed­nym i każde rozdzielenie jest okaleczeniem, niezależnie od motywa­cji. Bywa, że amputacja jest konieczna do przeżycia. To jednak nie zmienia faktu, że jest ona zawsze okaleczeniem i pozostawia nas kalekami.

W tym kontekście można powiedzieć, że singiel to kaleka. To mocne stwierdzenie. Wiem. Zwłaszcza gdy te słowa pisze zakon­nik, czyli ktoś, kto nie żyje w małżeństwie. Ale tę intuicję potwierdza chyba również Ewangelia, gdy Pan Jezus, wspominając o żyjących bezżennie dla królestwa niebieskiego, używa terminu mówiącego właśnie o okaleczeniu czyniącym niezdolnym do małżeństwa, a więc o kalectwie (por. Mt 19, 12, ale nie w tłumaczeniu na język polski, lecz w tekście greckim lub łacińskim, gdzie oddana jest gra słów poprzez potrójne użycie tego samego terminu). Nawet wdowieństwo bywa odczuwane jako okaleczenie. Do tego stopnia, że niejednokrotnie jed­no nie może żyć bez drugiego i wkrótce umiera.

Jezus chce dla nas życia, a nie śmierci. Stąd mówi, by ludzie nie oddzielali tego, co Bóg złączył. Zachęca nas, byśmy poszukiwali raju. Byśmy nie wierzyli w złą nowinę o samotności i poprzez małżeń­skie życie głosili światu dobrą nowinę o miłości, której warto zaufać. O takiej miłości, która nie zna wstydu, ponieważ zbudowana jest na za­ufaniu, na pewności, że jedno za drugie odda życie, jeśli trzeba. Bo prze­cież są jednym ciałem, które rozerwane może się wykrwawić na śmierć.

Abel był pasterzem trzód, a Kain uprawiał rolę.

Rdz 4, 2

Kain zabił Abla. To zdanie na stałe wryło się w nasząświadomość, jest związane z naszą kulturą. Czujemy, że ta tragiczna historia to nasza historia, że wyrośliśmy z cywilizacji, która w pewnym sensie jest napędzana rywalizacją między braćmi.

Kain był rolnikiem, a Abel pasterzem. Kain był starszy, pierwo­rodny, ale Abel bardziej spodobał się Bogu. Tak myślimy. Sądzimy, że Kain się rozzłościł, bo Bóg bardziej ukochał jego brata. Typowy problem w rodzinie. Rodzi się nowe dziecko. Rodzice troszczą się o niego bar­dziej niż o starsze. I to będące do tej pory oczkiem w głowie czuje się porzucone, mniej kochane, i chce zniszczyć to młodsze, które zajęło jego dotychczasowe miejsce przy mamie. I rzeczywiście: Pan wejrzał na Abla i na jego ofiarę; na Kaina zaś i na jego ofiarę nie chciał patrzeć(Rdz 4, 4-5). Czy to znaczy, że Bóg nie kochał Kaina? Myślę, że nie. W tej scenie Bóg cały czas rozmawia z Kainem, do Abla nie zwraca się ani razu. Po prostu Abel okazał się w czymś lepszy, odniósł jakiś suk­ces. A może będąc młodszy, potrzebował więcej zachęty, potrzebował pochwały, zauważenia. I Bóg mu to dał. Natomiast pozycja Kaina była tak mocna, że nie widać było potrzeby pozytywnego wzmocnienia. Tak też bywa w rodzinach: słabsze potrzebuje więcej troski. Równo to nie znaczy jednakowo. A jednak! Jakże straszne emocje wywołuje poczu­cie krzywdy, choćby nieuzasadnione. Co się dzieje w nas, gdy nagle zabraknie tych oznak miłości, które do tej pory były dla nas zarezerwo­wane? Mamy poczucie zdrady. I wtedy chcemy „zabić" rywala.

Wiemy, że Kain uprawiał rolę. To nie jest bez znaczenia. W pierw­szych historiach biblijnych zwykle nomadzi, pasterze są postaciami pozytywnymi, natomiast ludzie z miast i osad uprawiający ziemię są bardziej podatni na grzech i korupcję, ich życie jest bardziej „upadłe". Wystarczy wspomnieć choćby Sodomę. To jest trochę dziwne, gdy zważy się, iż w raju ludzie uprawia­li ogród i żywili się tylko roślinami. Dopiero po potopie mamy formalne przyzwolenie ze strony Stwórcy na jedzenie zwierząt. Z tego by wyni­kało, że dla redaktorów biblijnych rolnictwo było bardziej pierwotne i bardziej zbliżone do ideału rajskiego. Kain jest starszym bratem, a więc tym bratem bardziej związanym z tradycją. To on włada ziemią, nie musi się nigdzie włóczyć, dba o interes rodzinny. Jest tutaj, jest punktem odniesienia. To on dba o bezpieczeństwo. Jemu się ufa.

Podobnie bywało w wielu naszych rodzinach. W okresie uprzemysłowienia część rodzeństwa zostawała na ojcowiźnie, a inni (zazwyczaj młodsi) wyruszali w świat w poszukiwaniu pracy i no­wych możliwości. (Przypomina się syn marnotrawny i jego starszy brat). Gdy bano się rozdrobnienia fortuny rodzinnej, dziedziczył ją najstarszy syn, a reszta rodzeństwa musiała sobie radzić inaczej: przez wstąpienie do stanu duchownego, bogate zamążpójście, ka­rierę wojskową lub dworską albo po prostu wyruszając w świat i li­cząc na szczęśliwy los. Najczęściej ten starszy, rolnik lub pan na włościach, był ostoją tradycji rodzinnych. To do jego domu wracało się jak do swojego. To on wspierał rodzeństwo w klasztorze czy gdzie indziej. Do niego w razie trudności zwracano się o pomoc. I do jego domu wracano na starość. On opiekował się rodzicami i stawał się głową rodziny. Siłą rzeczy on był najbardziej tradycyjnie religijny. Jego zaścianek stawał się twierdzą wartości wyniesionych z dzieciństwa. Czy ten starszy miewał powody do zazdrości? Na swoich barkach wiele dźwigał, jego życie nie było łatwe. Co prawda posiadał ojcowi­znę, ale w pewnym sensie spłacał rodzeństwo, pomagał im, a więc musiał się dzielić owocami swojej pracy. Ci młodsi robili różne karie­ry - bardziej lub mniej udane. Często żyli w wielkim świecie, o któ­rym być może ukradkiem marzył. Może miał poczucie zacofania, tego, że życie wyznaczyło mu mniej kolorowy los.

Takie uczucia mogą rodzić trwały smutek. Może dlatego Bóg spytał Kaina: Dlaczego jesteś smutny i dlaczego twarz twoja jest ponura? (Rdz 4, 6). Może też dlatego w pewnym momencie starszy brat rolnik ma ochotę wykrzyczeć: Czyż jestem stróżem brata mego? (Rdz 4, 9). No tak, bo taką odpowiedzialność dźwiga. W razie kłopo­tów wszyscy zwracają się do niego. Ale na co dzień są zwykle daleko i nie ma jak wpływać na ich życie, odpowiadać za to, co robią. Żyją jak chcą, dlaczego więc ma się troszczyć o nich?

Ale to jeszcze nie powód do zabicia. Czemu Kain zamordował? Był rolnikiem. Teraz rolnik to ktoś spoza miasta. Wtedy, w Biblii, to był właśnie osiadły człowiek, czyli nie mieszkał w namiocie, ale w osadzie - ówczesnym mieście. Nomada, ciągle wędrujący, był symbolem za­ufania. Bo nie miał nic trwałego, w czym mógłby pokładać nadzieję. Zostawała mu wiara. Natomiast ci z miasta mieli mury obronne. Za­mykali się na noc. Kisili się trochę we własnym sosie. Grzech łatwo się rozprzestrzeniał w takim zagęszczeniu. Nie można było się „przewie­trzyć", odejść, poszukać nowych dróg. Do tego dochodziły problemy z własnością. Do kogo należy dany skrawek ziemi? Nomada mógł zawsze przenieść się gdzie indziej. Rolnik musiał trzymać się ziemi pazurami. A wtedy łatwiej o zabicie rywala, o zabicie tego, kto mi cią­gle depcze po piętach. Lecz przecież Abel był pasterzem. Nie preten­dował do gruntów rolnych. Dlaczego więc Kain go zabił?

Tekst tego chyba wprost nie mówi. Ale karą dla Kaina jest to, że rola nie będzie mu już rodzić i w konsekwencji musi pójść na wygnanie. Nie może zostać na ojcowiźnie i niejako przejmie rolę młodszego rodzeń­stwa. Pójdzie w świat szukać szczęścia. Skoro nie ma młodszego brata, to uprawna ziemia nie może już spełniać swojej roli. Ojcowizna ma służyć wszystkim dzieciom, a nie tylko tym, które ją uprawiają. Kain zabił kogoś, kto na niego liczył, kto mu ufał (m.in. poszedł z nim na pole).

Być może mylę się, lecz sądzę, że mamy tu do czynienia z problemem udźwignięcia roli opiekuna. Kain jako starszy brat po­winien się opiekować Ablem. Ale nie potrafi tego zrobić. Abel-nomada wymyka mu się. Do tego, sam Kain potrzebuje opieki Boga (Ro­dzica), a widzi, że Abel ma jej jakby więcej. Kain chce, by nim się opiekowano, więc likwiduje rywala do tej opieki i jednocześnie zrzu­ca z siebie obowiązek opieki nad młodszym. I tak się staje. Kain co prawda zostaje wygnany, ale Bóg obiecuje zemstę nad każdym, kto go zabije, czyli bierze go pod swoją opiekę.

Myślę, że obserwowany obecnie proces rozchodzenia się rodzeństw jest okazją do tego, by poszukać Kaina w sobie. Nie musi­my zabijać. Wystarczy widywać się tylko okazyjnie i bez zobowią­zań, by osiągnąć cele Kaina. Starszy brat z przypowieści Jezusowej po prostu nie chciał marnotrawnego u siebie w domu!

Ale nie musimy być Kainami! Tylko czy mieszczuch z chło­pem mogą sobie powiedzieć: wszystko, co moje, jest i twoje?

Między deszczem a rynną - zobacz więcej

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Między deszczem a rynną
Komentarze (0)
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.