Nasze dzieci dojrzewają!

(fot. jonny2love / flickr.com)
Wolfgang Bergmann / slo

Z hukiem trzasnąłem za sobą drzwiami i znalazłem się na schodach, by poszukać chwili spokoju w pobliskim bistro przy szklance czerwonego wina. Kiedy jednak doszedłem do drzwi wejściowych, zatrzymałem się i zacząłem śmiać.

Nie, to jakiś absurd! Przecież jestem w końcu wykształconym psychologiem i pedagogiem, prowadzę poradnictwo i terapię dzieci i młodzieży, piszę książki, które wywołują dobry oddźwięk. A teraz? Teraz stoję przed bramą domu, w którym mieszkam, żeby uciec przed kolejną dyskusją z moim czternastoletnim synem. To jego wieczne wymądrzanie się bardzo działa mi na nerwy.

DEON.PL POLECA

Jestem bezradny, jak większość ojców mających dzieci w wieku dojrzewania. Matkom też nie jest łatwiej! Mimo wszystko jestem na dobrej drodze, w podwójnym znaczeniu tego słowa: najpierw, żeby się uspokoić - nie musi to być czerwone wino, ale może! - a potem, żeby się zreflektować i uśmiechnąć ("Ten łobuz mnie wykańcza, a przecież kiedyś było to takie słodkie, mądre dziecko!"), mówiąc krótko - złapać dystans. Wtedy jest się lepiej uzbrojonym do nowej rundy w tej wojnie domowej, którą młoda istota płci męskiej lub żeńskiej wraz z wybiciem trzynastego roku życia wznieca bezrozumnie i bezsensownie z byle powodu.

W trakcie mojej długiej praktyki spotkałem wielu mężczyzn sprawujących funkcje publiczne, znanych ze swej skuteczności i mądrej strategii, którzy skarżyli mi się, że nie radzą sobie z własnym dzieckiem. Podobnie zresztą jak ojcowie uprawiający inne profesje - murarze, nauczyciele gimnazjalni, technicy czy profesorowie, wszystko jedno. Wszyscy narzekali tak samo. Powód: córeczka albo synuś są właśnie w okresie dojrzewania.

Dzieci w tym wieku doprowadzają szczęśliwą dotąd, ogólnie biorąc, rodzinę niemal na krawędź kryzysu. Miejsce rozsądku i wzajemnej życzliwości zajmują rozbuchane emocje. Wahają się one raz w jedną, raz w drugą stronę. Najpierw na przykład córka w tym wieku siada ojcu na kolanach i chce się przytulać, jakby wróciła właśnie z przedszkola, a pół godziny później kręci się przed lustrem w o wiele za obcisłym podkoszulku w nieznośne wzory, tu nakładając jakiś puder, ówdzie cień, a na końcu pyta z nutą prowokacji i buntu w głosie: "Nie podoba ci się, co? Jasne, z tobą tak zawsze!". A przecież byłem bliski, z powodów pedagogicznych, piać hymny na cześć jej wyglądu. Ale ona nie słucha, trudno - tak czy owak mnie nie słucha!

Dwie minuty później przemyka obok z czarującym, złośliwym uśmiechem, do jakiego zdolne są czternastolatki: "Cześć, tato!". Ja grzmiącym głosem (a tyle razy występowałem przeciw autorytarności, władczym ojcom i dyscyplinie - zresztą słusznie!) rzucam za nią: "Stój, gdzie idziesz?". Córeczka rzuca mi pogardliwe spojrzenie, jakbym wchodził z butami w najbardziej intymne tajemnice jej młodzieńczego życia, do czego, jak wiadomo, nie mam jako ojciec najmniejszego prawa. Tymczasem ja chciałem tylko wiedzieć, gdzie znika i kiedy należy się jej spodziewać. "Nara" - usłyszałem, lecz tę odpowiedź zakwestionowałem jako mało precyzyjną. "Do koleżanki" - uzupełniła. "Aha, a potem? Dokąd się wybieracie?". "Zobaczy się" - i zamknęła za sobą drzwi.

Nie przesadzam. Zmartwieni ojcowie i matki są naprawdę bezradni. Młodzi liczący dwanaście do szesnastu lat (choć czasem wydaje mi się, że okres dojrzewania młodych ludzi w ogóle się dziś nie kończy), są bardzo wyczuleni na każde słowo, jakie pada z ust rodziców, wypowiadane czasem w bezsilnej złości, czasem z głęboką troską. Wszystko bardzo biorą sobie do serca, lecz równocześnie bardzo się starają, by broń Boże, nikt tego nie spostrzegł. Uważają (i od tej reguły nie ma właściwie wyjątków), że są mało warci i nieatrakcyjni.

Dlatego podaję trzy pedagogiczne i psychoanalityczne wskazówki:

1. Okres dojrzewania jest stanem wewnętrznego głębokiego rozbicia. Z jednej strony dzieci dojrzewają do samodzielności i niezależności, co wywołuje w nich sporo zamętu, lecz zarazem rodzi dumę (wszystko to zwielokrotnia gra hormonów, która również sprawia, że bardzo impulsywnie odbierają rzeczywistość). Równocześnie w całym tym zamęcie najchętniej wgramoliliby się mamie na kolana. Okres dojrzewania jest - patrząc z zewnątrz - fazą głębokiego regresu w rozwoju człowieka. Wymaga to od rodziców wielkoduszności, na którą w istocie stać tylko buddyjskich braminów albo ojców pustyni, a nie rodziców, którzy oprócz dziecka mają jeszcze na głowie pracę zawodową i wiele innych obowiązków. Co z tego wynika? A. Okres dojrzewania dziecka trzeba przeczekać, nic innego nie można zrobić. B. Ta nieco rezygnacyjna postawa nie może iść jednak za daleko: czternastolatki potrafią nie tylko bezmyślnie walić w ściany i nabijać sobie przy tym guzy, ale ładują się też w autentyczne niebezpieczeństwa. Wtedy koniec z rodzicielskim luzem! Wtedy rodzice muszą wziąć stery w swoje ręce.

2. Lecz uwaga! Okres dojrzewania jest treningiem przygotowującym do dojrzałego życia. Jeśli rodzice, czując swoją bezsilność, przyjmą w postępowaniu z nastoletnim dzieckiem głównie metodę nakazów i zakazów, może się zdarzyć, że po kilku latach zamiast z kwitnącą, świadomą siebie córką albo mądrym, realnie patrzącym na życie synem, będą siedzieć przy stole z mrukliwym, zamkniętym, wiecznie niezadowolonym, a nawet depresyjnym stworzeniem, co dla nich będzie jeszcze gorsze niż bezczelność młodego człowieka.

3. Dlatego C.: Postępowanie autorytarne musi cechować duże wyczucie. Wymaga ono początkowo przyjęcia wewnętrznego i zewnętrznego dystansu i mądrego, ostrożnego kierowania dzieckiem. Dzieci w okresie dojrzewania nie pragną, ba, nie tęsknią za niczym bardziej niż za siłą swoich rodziców. Siła nie oznacza jednak podnoszenia głosu. Siła to suwerenne, życzliwe towarzyszenie dziecku, niekiedy przestroga podana bez wymądrzania się, bez chęci nieustannego kierowania jego decyzjami - małe, słowne komunikaty, które znaczą: my, matka i ojciec, kochamy cię.

Siła niekiedy wymaga jednak - choć rzadko - twardego uderzenia pięścią w stół. To robi wrażenie, wierzcie mi. I przynosi ulgę udręczonej duszy. Jednak jak zawsze przy wychowywaniu, trzeba zachować odpowiednie proporcje.

Więcej w książce: Sztuka rodzicielskiej miłości - Wolfgang Bergmann

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Nasze dzieci dojrzewają!
Komentarze (7)
WB
wych. bezstresowe?
2 czerwca 2013, 11:01
 To co autor przedstawia, to jakiś mega horror, tak jakby dojrzewanie w obecnych czasach wiązało się z niesamowitymi trudnościami, nieznanymi 50 lat temu, czy 200 lat temu. Jeśli dzieci zachowują się tak, jak to autor pisze, to swiadczy nie tyle o problemach wynikających z huśtawki hormonalnej młodego człowieka, ale niewłaściwym wychowaniem dziecka od początku jego życia. Dziecko zachowuje się tak, jak się mu pozwala, niezależnie od tego czy ma 3 lata, czy 13 lat.
A
Anglia
2 czerwca 2013, 00:18
Co za wodolejstwo. Jazmig, dzieki za kolejny celny komentarz.
jazmig jazmig
1 czerwca 2013, 14:12
Dziwne, mam pięcioro dzieci, trójka już "dojrzała", ale nie miałem sensacji o których mowa w tym artykule. Chyba dlatego, że od urodzenia każdego z dzieci traktowaliśmy ich jako pełnoprawnych członków rodziny i nie tworzyliśmy naszych relacji na zasadzie zakazów i nakazów ... ... Nie kłam, bo to nieładnie. Bez zakazów i nakazów nie można nikogo wychować. Chodzi jedynie o to, żeby każdy nakaz i zakaz uzasadnić merytorycznie.
jazmig jazmig
1 czerwca 2013, 14:09
Drogi panie, dzieci wychowuje się od małego, w tym KONIECZNIE autorytarnie! Dziecko ma słuchać rodziców, a rodzice mają wiedzieć, dokąd dziecko wychodzi, bez względu na jego wiek. Gdy stanie się samodzielne i wyprowadzi się z domu, wtedy niech robi co chce i ponosi tego konsekwencje. Niech pan nie powtarza andronów o partnerstwie, bo pan sam i pańska rodzina jesteście ofriarami waszej głiupoty. Dojrzewanie dziecka jest zupełnie normalnym zjawiskiem, a problemy pojawiły się wtedy, gdy grupa durni narzuciła innym doktryny i poglądy niemające najmniejszego uzasadnienia w życiu i praktyce. Moje córki zawsze mi mówiły dokąd idą, przyjmowały w swoim pokoju swoich gości i nie musiały się tłumaczyć, kogo goszczą, byle do godz. 21 goście opuścili nasz dom, a gdy były licealistkami, to o godz. 22 szły spać, a nie szwendały się po barach i dyskotekach. Jako studentki mieszkały w innym mieście, ale żadnych problemów z nimi nie było, ponieważ od małego były uczone odpowiedzialności za swoje postępowanie. Dlatego pańskie rady są kompletnie bezwartościowe, a skoro nie radzi pan sobie ze swoimi dziećmi, to niech pan nie doradza innym, bo niczego pan w tej materii nie umie.
G
gienek
1 czerwca 2013, 13:34
jestem ojcem dwojga nastolatków. Owszem zdażają się niemiłe chwile. Ale bez takich extremalnych sytuacji jak tu. Nie lubię jak się generalizuje pisząc o ludziach.
A
Adam
1 czerwca 2013, 11:36
Dziwne, mam pięcioro dzieci, trójka już "dojrzała", ale nie miałem sensacji o których mowa w tym artykule. Chyba dlatego, że od urodzenia każdego z dzieci traktowaliśmy ich jako pełnoprawnych członków rodziny i nie tworzyliśmy naszych relacji na zasadzie zakazów i nakazów ...
MB
Mateusz Bendek
1 czerwca 2013, 10:07
"Dzieci w tym wieku doprowadzają szczęśliwą dotąd, ogólnie biorąc, rodzinę niemal na krawędź kryzysu. Miejsce rozsądku i wzajemnej życzliwości zajmują rozbuchane emocje" Gdzie zajmują, tam zajmują. Współczuję autorce, że tak właśnie jest w jej domu. Pech to pech... a tendencyjność to tendencyjność.