Nie. Nie? Nie!

(fot. Rolands Lakis / flickr.com)
Joanna Winiecka-Nowak

Nie? Nie. Nie? Nie! No to nie. Tak w skrócie można przedstawić rozmowę, którą ostatnio słyszałam na placu zabaw. Dumny z siebie pięciolatek zostawił zrozpaczoną babcię z nieco mniej zrozpaczoną kurtką i udał się na huśtawkę. Moralny sukces był po jego stronie. Nikt mu nie będzie mówił, że ma się ubrać. Nawet, jeśli jest mu zimno. Ma się własny honor, prawda?

Młodych uparciuchów jest wokół nas wielu. Bardzo wielu. Czasem wydaje się, że w pewnych grupach wiekowych dominują. Sztandarowy przykład to słynny "bunt dwulatka". Pomiędzy drugim a trzecim rokiem życia malec odkrywa, że jest odrębną jednostką, która może mieć swoje własne zdanie. Zaczyna sprawdzać, na co może mieć wpływ i kiedy rodzice mu ulegną. Kolejny trudniejszy moment następuje u dziewięcio- dziesięciolatków. W tym czasie dzieci zaczynają myśleć krytycznie. Dostrzegają, iż ich rodzice nie są idealni i popełniają błędy. Starają się więc przeforsować własne - niewątpliwie słuszne - zdanie.

Bezkompromisowość i nieustępliwość cechuje również wielu nastolatków. Dziecko zmienia się wtedy w dorosłego. Hormony szaleją, a w mózgu zachodzą zmiany, jakie nie śniły się naukowcom. Dla wyczerpanych walką rodziców jest jednak mała pociecha - okresy buntu i uporu są normalne, a nawet konieczne, do prawidłowego rozwoju młodego człowieka. Dzięki nim kształtuje on swój charakter i dorasta do samodzielności.

W przypadku niektórych dzieci można odnieść wrażenie, że rodzą się fabrycznie z buntem dwulatka, który płynnie przechodzi w etap nastolęctwa w najgorszym wydaniu. Jeśli mamy takie poczucie, to prawdopodobnie wychowujemy choleryka. Dziecko obdarzone tym rodzajem temperamentu już od urodzenia czuje, że wie lepiej. Od wszystkich. Stworzone jest po to, by przewodzić, ustanawiać zasady i egzekwować ich realizację. W końcu ktoś musi się zająć tymi biednymi rodzicami i dziadkami, prawda? Choleryczne niemowlę tak długo krzyczy, aż zostaną spełnione jego warunki - nosi je wybrana osoba w określonym miejscu, lub dostaje kaszkę w odpowiednim talerzyku. Starszak nie założy niebieskich spodenek, bo we wtorki nosi zielone. Pierwszoklasistka nie napisze linijki kółek, bo to jest idiotyczne i niech Pani sama sobie takie głupoty wypisuje. Względne zamiast jednej linijki zapisze kółkami trzy kartki. Jak coś robić to z oddaniem. I uporem.

DEON.PL POLECA

Nieustępliwość pojawia się też u dzieci o innych temperamentach. U flegmatyka przyjmuje ona postać biernego oporu. Bez zbędnych komentarzy dziecko wysłucha naszych poleceń i następnie skrzętnie ich nie wykona. Wobec naszego niezadowolenia okaże głębokie dziwienie - czy to możliwe, że my faktycznie chcieliśmy od niego wykonania tak nudnego zadania? U melancholika upór wyraża się na przykład w skrupulatnym i perfekcyjnym wykańczaniu zadań. Tu sytuacja ulega czasem odwróceniu. My już gnamy do następnego punktu programu, zaś nasza Zosia za żadne skarby świata nie pozwala sobie przerwać rozpoczętej czynności. Ale ani u flegmatyka, ani u melancholika upór nie jest tak zauważalny jak u choleryka. Nie na darmo mówi się, że obcowanie z nim może być łatwe. Wystarczy tylko znać i przestrzegać dwóch ustanowionych przez niego zasad - (1) "Rób co ci każę", (2) "I to natychmiast". To typ lidera, który w życiu może naprawdę wiele osiągnąć. Niestety, jako rodzice musimy podjąć rzuconą mam rękawicę i wywalczyć sobie zdecydowany prymat w rodzinie.

Na samym wstępie musimy dokładnie wiedzieć, czego tak naprawdę chcemy. Warto podyskutować ze współmałżonkiem nad zasadami panującymi w rodzinie. Wyszczególnić te, które muszą być zachowywane obligatoryjnie. Doświadczenie pokazuje, że ich lista nie powinna być zbyt długa - trudno walczy się na wielu frontach na raz. Jeśli chcemy wprowadzić gruntowne zmiany w naszym życiu, warto podzielić je na etapy, i w ślad za "październikiem, miesiącem oszczędzania" może nastąpić "listopad, miesiąc utrzymywania porządku na biurku".

Po etapie wstępnym następuje trudniejsza część - wprowadzenie zasad w życie. Tu możemy być pewni tylko jednego - czeka nas krwawa walka, którą dla dobra dziecka musimy wygrać.

W przypadku buntującego się dwulatka sprawa jest w miarę prosta. Najlepsze, co możemy zrobić to przeczekać i zignorować atak niesubordynacji. Rzucający się na ziemię maluch wreszcie zrozumie, że jego upór jest bezcelowy. Niestety, w niektórych przypadkach, zwłaszcza przy poskramianiu furii sklepowych lub przy pośpiesznym wychodzeniu z domu, będzie potrzebna melisa dla opiekuna. Próby pertraktacji i ulegania przyniosą odwrotny efekt - doprowadzą do eskalacji konfliktu. Dziecko uzna, że nie tylko postępuje słusznie, jest przy tym skuteczne. Jedynym odstępstwem jest zagrożenie zdrowia, życia ewentualnie inny ciężki uszczerbek dla malca lub pozostałych członków rodziny. Wtedy należy podjąć szybkie działanie, na przykład zabrać wijącego się malca w bezpieczne miejsce.

Jeśli nasz uparciuch jest nieco starszy, powinno mu się wyjaśniać narzucane mu zasady. Łatwiej jest wypełnić polecenia, które wydają się logiczne i ważne. Samo "Nie dotykaj garnka" brzmi jak rozkaz, który warto złamać dla samej tylko satysfakcji. Bardziej skuteczna będzie informacja o grożących konsekwencjach ("Garnek jest gorący, możesz się oparzyć") i - jeśli da radę - częściowe ich doświadczenie ("Czujesz, jak ciepła jest łyżka, którą mieszałam zupę?"). Tu oczywiście trzeba ogromnego wyczucia rodzica. Dziecko może przypadkiem zrobić sobie krzywdę lub zechcieć powtórzyć doświadczenie samodzielnie. Należy też pamiętać o jednym - nie wdajemy się w dłuższe dyskusje dotyczące zasadności naszego postępowania. W przeciwnym wypadku grozi nam seria paneli dyskusyjnych przy zapinaniu każdego guzika osobno.

Jeśli uparciuch nie chce wypełnić naszych poleceń, powinny dosięgnąć go naturalne konsekwencje, łączące się w logiczną całość ze stawianym wymaganiem. Oczywiście w rozsądnych granicach. "Dopiero jak zrobisz lekcje, zagrasz na komputerze. Nie sprzątnąłeś swojego pokoju, nie możemy teraz zaprosić koleżanki. Uderzyłeś siostrę, musisz iść uspokoić się do kąta. Nie zjadłeś obiadu, nie będzie deseru." Trening czyni mistrza, po kilku tygodniach lub miesiącach gimnastyki umysłowej każdy rodzic dojdzie do perfekcji w tej przydatnej sztuce argumentacji.

Jeszcze lepszą ścieżką jest motywacja pozytywna, przedstawiana przed wykonaniem zadania. Pokazujemy dziecku, jak wiele może osiągnąć przełamując swój upór i wykonując nasze polecenia. Ci, którzy zjedzą obiad, dostaną deser, a właściciel posprzątanego pokoju będzie mógł zaprosić koleżankę. Za dobrze wykonane, bardzo trudne zadanie można przyznać nawet drobną nagrodę materialną na przykład naklejkę. Tu niektórzy rodzice zaprotestują - dziecko powinno samo poczuć chęć do wykonania zadania, a nie być przekupywane. Z drugiej strony my też chętniej pracujemy, gdy mamy świadomość premii. Wybór metody należy do każdego z nas osobno. Z doświadczenia wiadomo natomiast, że dobrze sprawdzają się całe systemy motywacyjne - zbieranie punktów, kropeczek czy żetonów, które po ustalonym czasie nasz milusiński może wymienić na nagrodę. Na przykład za piękne odrobienie lekcji rysujemy na planszy serduszko. Dziesięć serduszek uprawnia do wspólnego wypadu z tatą na rolki. Systemy takie pozwalają na długotrwała pracę nad jednym problemem. Niestety oznaczają również pracę nad wytrwałością rodziców.

Wychowując młodego uparciucha trzeba wziąć pod uwagę jeszcze jedną kwestię. Wiele dzieci ma dużą potrzebę samodzielnego decydowania i stanowienia zasad. Stwórzmy im czasem możliwości realizowania się. Nawet dwulatek może wybierać sobie ubranie ("Którą sukienkę dziś założysz - tę czerwoną czy zieloną?"), a kilkulatek raz w tygodniu decydować o trasie spaceru. Szuflada do samodzielnego gospodarowania lub własna roślina doniczkowa mogą przynajmniej po części zaspokoić potrzebę rządzenia. Jeśli zaś musimy w szybki sposób przełamać opór u dziecka szczególnie zaciętego, skorzystajmy z indiańskiego fortelu. Ogłośmy konkurs - kto pierwszy się ubierze, Helenka czy Julka? Lub zaproponujmy zawody - uda się pozbierać te klocki, zanim mama policzy do piętnastu? Dla osobników szczególnie rządnych poczucia siły można nawet spytać: "Do ilu mam policzyć?". Te kontrowersyjne dla niektórych sposoby trzeba dawkować z umiarem. Przy ich nadużywaniu możemy uzyskać odwrotny efekt - upór się pogłębi.

Zanim jednak zabierzemy się do reformowania naszego milusińskiego musimy przyjrzeć się problemowi w szerszym kontekście. Upór i nieposłuszeństwo w niektórych przypadkach wynikają z trudnej sytuacji zewnętrznej. Mogą być na przykład sposobem wymuszania zainteresowania opiekunów. Ogniskują uwagę mamy zaabsorbowanej nowo narodzonym dzieckiem. Wymuszają dłuższe chwile fizycznego kontaktu w przypadku bardzo zapracowanych rodziców. Są też reakcją na problemy szkolne. Niechęć do przyjmowania poleceń i uporczywe obstawanie przy swojej woli cechują także dzieci rodziców zbyt spolegliwych lub nadmiernie surowych. Pierwsi darowują kary i obawiają się stawiać wymagania. Warto im się przeciwstawić - przecież na pewno ulegną. Drudzy egzekwując prawa bez okazywania miłości powodują powstanie oddolnego ruchu oporu. Tłumione lękiem uczucia prowadzą w końcu do jawnego buntu dziecka. Tego typu problemy wychowawcze będą zwłaszcza budzić rodzice niestali w przekonaniach i skonfliktowani ze sobą.

Jeśli czujemy, że w nasze rodzinie występuje któryś z tych problemów, warto zdecydować się na działania kompleksowe - wizytę w poradni, rekolekcje małżeńskie lub chociaż poważną rozmowę ze współmałżonkiem.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Nie. Nie? Nie!
Komentarze (4)
O
ortografanatyk
15 października 2014, 17:26
(1) "Rób co ci karzę" Z uporem dwulatka: każę. Bo ukarzę.
DL
dysgrafia leksykalna
15 października 2014, 18:03
Nie można tak, a miłość braterska? ie każdy jest świetny w tym co Ty, jest taka choroba dysgrafia.
A
Anglia
15 października 2014, 22:32
Pomysl tez jednak o milosci do tych ktorzy przeczytaja takie zle napisane slowo i bedac wzrokowcami beda je powtarzac ku swojej stracie. Dlatego IMHO warto korygowac publiczne artykuly. Poza tym chorzy na dysgrafie na ogol wiedza o swojej przypadlosci i dlatego beda sprawdzac swoje prace slownikami elektronicznymi lub prosic o korekte najblizszych, bez obrazania sie. Pozdrawiam
O
ortografanatyk
16 października 2014, 18:31
Ja mam dyskalkulię. W związku z tym nie jestem matematykiem ani inżynierem, a w sklepach jestem zdana na i miłosć braterską (siostrzaną?) pań kasjerek. Sama w kasie nie pracuję. Zostawiam to zajęcie tym, co nie chorują na dyskalkulię. Pisanie artykułów proponuję zostawić tym, co na dysortografię nie cierpią. A grę w kosza tym, co mają dwa metry wzrostu. Niech każdy robi to, w czym jest świetny, To, w czym jest dobry. To, czego nie partaczy. Poza tym jeśli w artykule długim na jakieś siedem pokręceń scrollem jest jeden błąd, to Autor nie ma dysortografii, bez obaw. Poza tym wpisywanie cyferek przy weryfikacji jest ciosem w moją dyskalkuliczność.