Wolni przed ekranem

Młodzież, przeżywając kryzys autorytetu rodzicielskiego, szuka sobie innych idoli poza domem rodzinnym (fot. sxc.hu)
Jacek Siepsiak SJ / Posłaniec / slo

Jak chronić młodzież przed nadużyciami ze strony mass mediów? Nie wiem jak bezpośrednio. Bo oni nie chcą być chronieni; oni jako młodzi chcą pełną piersią czerpać ze świata, próbować wszystkiego, przecierać nowe drogi. Takie są prawa młodości i nic na nie nie poradzimy, a nawet więcej, nic nie chciejmy poradzić na te prawa, bo w przeciwnym razie zabijemy ducha młodości, wypaczymy okres dojrzewania i po prostu zaszkodzimy młodym.

A jednak boimy się, że ich młode życie zostanie skrzywione, że już na początku nastąpią nieodwracalne zmiany i zmarnują się nam nasi kochani. Rodzice, wychowawcy chcą chronić młode życie. Dlatego pytają, jak to robić wobec agresywnych mediów, które w imię wychowania sobie klienta zniewalają młodych ludzi, przyzwyczajają ich do śmieci, karmią byle czym, wprowadzają w świat iluzji, byle tylko uzależnić, zmusić do płacenia za bezwartościową papkę.

Chciałoby się zamknąć wszystkie drzwi i okna. Ograniczyć do nich dostęp! Sprawić, by nasi wychowankowie nie byli nimi zasypywani! Ale czy jest to możliwe? Czy na rynek zawsze, tylko że pod nowymi przykrywkami, nie będą wdzierały się śmieci? Powołuje się różne komisje, zwraca się uwagę na to, co jest lansowane. Ale jakże trudno dyskutować o gustach i nie wylewać dziecka z kąpielą. Czasy cenzury prewencyjnej już przerabialiśmy, a i tak wiemy, że i wtedy takie czy inne bzdury były obecne w mass mediach.

Niestety restrykcje nakładane przez rodziców często tylko zwiększają atrakcyjność zakazanego owocu. Młodzież, przeżywając kryzys autorytetu rodzicielskiego, szuka sobie innych idoli poza domem rodzinnym, i to często idoli modnych, lansowanych, bo im człowiek młodszy, tym bardziej jest zależny od mody, od tego, co inni mają. Niezależność od mody jest przejawem dojrzałości.

DEON.PL POLECA

Nie strasz! Pokaż co ma wartość

Inną drogą jest wychowanie do dojrzałości, czyli do umiejętności wybierania, oceniania samemu, co jest śmieciem, a co stanowi wartość; co mnie rozwija, a co redukuje. Kiedyś nazywało się to samodyscypliną albo ascezą. Asceza nie jest tu rozumiana jako odmawianie sobie wszystkiego co przyjemne, bo wynikiem takiej pseudoascezy było później „rzucanie się” na jakąkolwiek przyjemność, pierwszą z brzegu, byle dostępną. Chodzi raczej o przyuczanie do konieczności wyboru, do zastanawiania się, czy ta przyjemność będzie dobra tu i teraz. Jak to robić? Osobiście wolę metodę „marchewki” niż „kija”, więc zamiast straszyć, lepiej skłaniać do wyborów tego co lepsze. Nie możemy mieć wszystkiego, więc wybierajmy lepsze, a nie łatwiejsze. Dziecko może się tego nauczyć, np. wybierając to, co sobie ma kupić za skromne kieszonkowe, które nie starczy na wszystko, wybierając, który program chce obejrzeć w telewizji, kiedy ma ograniczone godziny oglądania, co zrobić na komputerze, gdy jego czas zabawy jest limitowany.

Człowiek jednak zawsze odczuwał potrzebę „jarmarku”, a nieraz prostego wyżycia się, odreagowania, zachowań niekontrolowanych. Media dostarczają i takich maożliwości. I nie zawsze mamy ochotę na europejski dramat psychologiczny w TV.

Stawiając młodzież wobec konieczności wyboru, trzeba ją jednocześnie uczyć świadomości własnych potrzeb. Kiedyś to się nazywało rachunkiem sumienia, który nie polegał na wzbudzaniu w sobie wyrzutów sumienia i żalu, lecz bardziej na uświadamianiu sobie tego, co się ze mną dzieje na różnych poziomach: czynów, myśli, uczuć, zachcianek, lęków… Nazywano to świadomością różnych poruszeń duchowych. Dziecko powinno mieć okazję, by porozmawiać o swoich uczuciach, o tym, co się w nim dzieje. Bez tej świadomości bardzo trudno dojrzale podchodzić do mediów. Chcesz chronić dziecko przed „złym” wpływem mediów? To rozmawiaj z nim, miej dla niego czas, gdy chce porozmawiać o kłopotach, o swoich złościach i łzach, a także podzielić się zachwytami i radościami. Im bardziej będzie świadome swego wnętrza, tym bardziej będzie świadomie wybierać to, na co patrzy i czym się bawi.

Media zastępują wyobraźnię

Rozwój techniki, zwłaszcza możliwości informatycznych, prowadzi do tego, że media coraz bardziej zastępują naszą wyobraźnię. Wszystko jest gotowe, perfekcyjnie skomponowane, nie ma miejsca na aktywną pracę wyobraźni odbiorcy. To zupełnie inaczej niż przy czytaniu książki, kiedy wiele obrazów przychodziło nam do głowy podczas lektury i ich różnorodność dorównywała liczbie czytelników. Póki film nie zastąpił lektury szkolnej, Kmicic czy Oleńka mieli najrozmaitsze rysy twarzy. Teraz jesteśmy skazani na to, co wymyślili producenci. Będąc dzieckiem, potrafiłem zrobić zabawki z byle czego, a nawet umiałem sam je konstruować. W powodzi obrazów i zabawek nie tyle tworzymy, co wybieramy. Szkoda, bo to nas zubaża. Tracimy pewne zdolności. Jesteśmy bardziej pasywni, a mniej twórczy. Dzięki temu jesteśmy wygodniejszymi klientami, bo musimy kupować produkty mass mediów, by świat wokół nas uczynić bardziej „kolorowym”. Wyobraźnia to nie zależność. To warunek wolności. Im doskonalsza wyobraźnia, tym większa niezależność od modnych szlaków i od tego, co można tylko kupić. Możesz przecież wzbogacać sam świat wokół ciebie, a także przekraczać obce wizje. I do tego działać w świecie realnym, a nie wirtualnym. Akcja czytania dzieciom to też próba chronienia ich przed zubożeniem wyobraźni przez telewizję.

Patrząc z troską na młodzież, boimy się, że ona ucieka od rzeczywistości w świat wirtualny, w świat, gdzie nie ma konsekwencji podejmowanych działań, zwłaszcza tych nieodwracalnych, gdzie jest „normalne” to, że „zabili go i uciekł”. Boimy się, że tam wyuczone reakcje dzieci przenoszą do normalnego świata i kończy się to tragicznie; niekoniecznie rzezią w szkole, ale choćby niezdolnością do podejmowania ważnych decyzji życiowych. Boimy się, że media stają się ucieczką od prawdziwego życia. I tak bywa!

Jakie jest na to lekarstwo? Pewnie trzeba pokazać, że realne życie jest piękne; skonfrontować dziecko z wymaganiami przyrody, praw fizyki, praw społecznych. Uczyć je samodzielności. Zachęcać do sportu, nie trzymać ciągle pod kloszem. Im częściej dziecko będzie miało okazję, by sobie poradzić w świecie realnym, by zwyciężyć lub przegrać, tym łatwiej będzie traktowało świat wirtualny jako chwilę odprężenia, a nie jedyne pole, gdzie może się zaangażować na serio.

Uczenie młodych wybierania nie zwalnia dorosłych z odpowiedzialności za własne decyzje, tzn. wybory tego, na co pozwalają patrzeć młodym. Mają pozwalać czy nie na oglądanie tzw. „scen” przez nieletnich? Tym bardziej, że coraz więcej w mediach filmów, w których nie chodzi o nic innego jak o przemoc i pornografię. Ale też jest wiele niewątpliwie wartościowych dzieł, w których „sceny” są integralną częścią przekazu.

Myślę, że kryterium wyboru w takich wypadkach winien być przewidywany skutek. Jeżeli sądzę, że dziecko jest jeszcze na tyle małe, że owe sceny będą tak szokujące, iż to przede wszystkim one zostaną w jego świadomości, to obcowanie z taką „sztuką” może być wręcz szkodliwe. Natomiast, gdy jest to tylko uwypuklenie przekazu zrozumiałego dla dziecka, jeżeli nie gubi ono kontekstu tych scen, to mogą one nawet uwrażliwić sumienie, a może i wprowadzić dojrzalej w „świat dorosłych” (dojrzalej, bo jednocześnie pokazując przyczyny i następstwa takich scen, cały ich kontekst).

Krzysztof Zanussi nie przestrzegał przed oglądaniem „scen”, ale przed oglądaniem tylko „scen”. Tzn. rujnują nas takie sytuacje, gdy włączamy telewizor i zajmujemy się czymś innym, np. gotowaniem lub sprzątaniem, i tak naprawdę nie śledzimy akcji. Natomiast, gdy usłyszymy krzyk lub podniecające dźwięki, to mechanicznie podnosimy wzrok na ekran. Gdy „scena” się skończy, powracamy do swoich zajęć. Śledzimy tylko „sceny” bez ich kontekstu. To gorszy, a niczego nie uczy.

"Wydaje mi się, że na szczęście nie jestem niewolnikiem telewizji. Mnie wystarczy oglądnąć wiadomości wieczorem i co jakiś czas jakiś film… Natomiast znam sporo ludzi, którzy bez telewizji nie potrafiliby normalnie żyć. Są niewolnikami seriali czy też programów typu „talk show”. Agnieszka, lat 18"

Posłaniec

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Wolni przed ekranem
Komentarze (4)
A
Anna
15 grudnia 2009, 14:58
Niestety czuję się trochę żle po tym wpisie 19 latki Małgorzaty. Jestem babcią na emeryturze. Wyksztacenie wyżse UJ. Słucham radia Maryja. Czy trzeba mnie przed nim chronić bo sama nie rozeznaję co jest dobre ?
Jurek
30 października 2009, 19:24
No cóż. Porównanie z o. Rydzykiem jest jak najbardziej prawdziwe. Ale nie lubię tych porównań bo kierują naszą negatywną uwagę na Radio Maryja i Telewizję Trwam, bez rzetelnej oceny tych mediów. Dzisiaj w dobrym tonie jest pojeździć sobie po o. Rydzyku, Radiu Maryja. A ja korzystam często z tych mediów i oceniam, że z roku na rok są coraz lepsze. Ale to tak na marginesie. Mimo, że moi synowie mają 22, 23 lata wiem co oglądają, jakiej muzyki słuchają. Ale nie na zasadzie strażnika. Często oglądam razem z nimi różne filmy czy zachęcam do programów, których sami by nie obejrzeli. Ale nie oszukujmy się. To jest praca od podstaw. Żadne programy edukacyjne, prelekcje itp nie pomogą. To jest przejmowanie wzorców przez dziecko od swoich rodziców. Świetnie to opisane jest (w relacji ojciec-syn) w książce: "Baranek i lew"
S!
S''apere !
30 października 2009, 19:02
A ja uważam, że porównanie z O. Rydzykiem było bardzo trafne i zupełnie na miejscu. Z autopsji wiem, że niektórzy ludzie (przede wszystkim starsi) "wierzą" w o. Rydzyka bardziej niż młodzi w media!!
C
czyt.
22 września 2009, 18:51
Niesmaczne to porównanie; babcie i O. Rydzyk to nasi bliźni, media - nie. Każdemu należy się szacunek.