Na nic doktoraty, gdy jest niekumaty

(fot. richard_holden/ flickr.com)
Marian Polak

Dlaczego warto studiować prawo? A na przykład dlatego, żeby poznać prawo (Murphy’ego), które stanowi, że ilość zazwyczaj przechodzi nie w jakość, tylko w bylejakość... Tak jest ze wszystkim, więc dlaczego podobnie nie miałoby być również ze szkolnictwem wyższym?

Tym bardziej że z badań antropologicznych już od dawna wiadomo, że najwyższy poziom intelektualny, niezależnie od epoki i ustroju społecznego, osiąga mniej więcej dziesięć procent ludzkiej populacji. Reszta też daje sobie radę całkiem nieźle, ale historia uczy, że wielcy innowatorzy, konstruktorzy, artyści, odkrywcy i rewolucjoniści stanowią zaledwie drobny ułamek każdego społeczeństwa.

Toteż przekonanie, że połowa każdego wchodzącego w dorosłe życie rocznika młodych ludzi jest w stanie - nawet przy najlepszych chęciach - sprostać oczekiwaniom rodziców, nauczycieli i właścicieli prywatnych uczelni i zdobyć tytuł magistra (albo chociaż licencjata), musi się - biorąc na rozum - opierać na umownym założeniu, że chodzi nie tyle o wykształcenie, ile o uzyskanie dokumentu potwierdzającego ukończenie studiów wyższych. A to zasadnicza różnica.

Młodzi ludzie, od całych dekad przekonywani słusznie o tym, że wiedza stanowi przepustkę do lepszej przyszłości, a studia to najlepsza lokata kapitału, chcą studiować. Garną się do nauki nie tylko ze względu na przyszłe korzyści materialne, ale także dla ambicji i prestiżu.

DEON.PL POLECA


W słuszności takiego wyboru utwierdzają ich raporty ekonomiczne, z których wynika, że dyplom "wart jest" prawie pół miliona dolarów. O tyle - jak wyliczył "The Economist" w 2005 roku - więcej zarobi w ciągu życia zawodowego absolwent uczelni wyższej w porównaniu z rówieśnikiem bez dyplomu. Mniej więcej, bo prognozy są - oczywiście - różne dla różnych grup zawodowych, a dla kobiet to nawet zdecydowanie mniej niż więcej, ale zawsze... Tak więc maturzyści szturmują uczelnie.

Jest tylko mały problem. Z badań prowadzonych na zlecenie OECD wynika, że co szósty nadwiślański magister to analfabeta funkcjonalny. Czyli wprawdzie potrafi składać litery, ale nie rozumie sensu tego, co przeczyta.

Niepokojących danych dostarczają też urzędy zatrudnienia. W ciągu minionej dekady bezrobocie wśród absolwentów szkół wyższych wzrosło w Polsce o 44 procent. W odniesieniu do ludzi po szkołach zawodowych i średnich ten wskaźnik też podskoczył, ale do 17 procent. Dyplom przestał być nie tylko przepustką do kariery, ale także ubezpieczeniem od bezrobocia.

Nie chodzi już nawet o profil kształcenia, czyli tradycyjną już nad Wisłą nadprodukcję humanistów, chociaż i w bieżącym roku akademickim rekord popularności padł - zwyczajowo - na psychologii (we Wrocławiu przypadało tym razem 44 chętnych na jedno miejsce). Niewiele mniejszym zainteresowaniem (około 20 kandydatów do jednego indeksu) cieszyło się zarządzanie i marketing oraz... dziennikarstwo.

Ale pracy brakuje także dla młodych prawników (tutaj dodatkową barierę stanowi konieczność zrobienia aplikacji), lekarzy (staż) oraz inżynierów. A nawet dla informatyków!

Kiedy dodać do tego oczywiste wskutek umasowienia obniżenie wymagań i poziomu kształcenia w szkołach wyższych, otrzymamy zjawisko pogłębiające się systematycznie na całym świecie - dewaluację dyplomu.

Z drugiej strony "studia dla wszystkich" to podniesienie ogólnego poziomu społeczeństw, nawet jeśli studia przestały - przynajmniej na najniższych szczeblach edukacji wyższej - oznaczać lepszą przyszłość zawodową czy szersze perspektywy finansowe. Zawsze to lepiej wiedzieć, niż nie wiedzieć (nawet kiedy mamy w pamięci, że Pismo stanowi inaczej), a dyplom - choćby leżący w szufladzie - z reguły poprawia samopoczucie. No ale potem, to już działa prawo Lema, które stanowi, że "w naszych czasach nikt nic nie czyta, nawet jak czyta, to nie rozumie, a jak zrozumie, to od razu zapomina". Za to, dzięki powszechnej edukacji wyższej, wszyscy potrafimy - w razie czego - skorzystać z internetu.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Na nic doktoraty, gdy jest niekumaty
Komentarze (9)
1
123456789
14 maja 2013, 13:00
Psychologia to nie nauka humanistyczna, ani trochę. Jest, jeśli już, co najwyżej nauką społeczną. Nauki humanistyczne to wszelkie filologie, historia itp. Psychologia jest nauką empiryczną, opiera się na eksperymentach, obserwacji i statystyce, ma swoje metody badawcze - obserwacja, wywiad/rozmowa, kwestionariusz/test.
O
ooboo
14 kwietnia 2012, 18:05
Brakuje pracy dla informatyków? Czy dla niedouczonych informatyków? Bo dla informatyków pracy jest dość.
G
Gośka
7 grudnia 2010, 18:21
...kierunek studiów wybrałam bez konkretnych planów na przyszłość, już w trakcie zrozumiałam, że bardzo lubię "administrację" a nauka idzie mi znacznie lepiej niż w szkole średniej. Wiedza przekazywana na wykładach i ćwiczeniach jest zwyczajnie interesująca i znacznie łatwiej odnaleźć przykłady w życiu codziennym... niż natknąć sie na "ameby" czy "całki":) po obronie "licencjata" fascynacja naukami humanistycznymi została, chociaż życie skierowało po dyplom magistra już nie na administrację czy planowane prawo, lecz na rachunkowość:) ...gdy zaczęłam szukać pracy bardzo szybko okazało się, że dyplom administratywisty dał mi bardzo wiele...świadomość, że w moim mieście bez stosownego "poparcia" chleba z tego nie będzie! szybką drogą dedukcji wybrałam księgowość, niestety profesjonalne kursy w renomowanych instytucjach są bardzo drogie, a bez teorii nie ma co marzyć o praktyce. Przy odrobinie szczęścia udało mi się znaleźć staż za wynagrodzeniem 400 zł netto... i tak przez rok czasu nauczyłam się podstaw, później praktyka w kilku instytucjach już na umowę o prace lecz wciąż za grosze...właściwie do dziś:) cały czas się uczę ale wiem, że kiedyś się opłaci;) najważniejsza jest umiejętność odnalezienia się na lokalnym rynku, świadomość konieczności zmian...czasem radykalnych, bo dopiero praca pokaże ile tak naprawę jesteśmy warci i czy dobrze oceniliśmy własne możliwości. Dyplom niczego nie gwarantuje ale też niczego nie przekreśla... :)
G
ground_level
21 października 2010, 22:12
- Panie doktorze. Czy to już nastał czas wybierania P R E T O MO R Ó W? (pyta studentka po zakończonych zajęciach) - ?!?? - Bo wie pan, ja chciałam pisać tą, no tą... tą (łapie się za głowę), no ... pracę inżynierską u pana! - !
D
dr
21 października 2010, 19:56
Nie zgodzę się z ostatnim zdaniem.
W
wykształcenie
10 października 2010, 08:42
Pozostaje tylko uczyć sie jezyków i zwiewać za granicę... tam juz dawno wyleczono się z takiego myślenia i system edukacyjny od pierwszych lat nastawiony jest na segregacje tych najzdolniejszych w których lokuje sie pieniądze i czas od tych co to sa przeciętni, . NIE NIE i jeszcze raz NIE. wszedzie jest tak samo. a w domu i tak najlepiej - bo znajomo. nikt nie bedzie ładował kasy w jakiegos imigranta. oczywiscie popieram nauke języków - bo to zawsze sie opłaci. a poza tym system kształcenia wyzszego np w Niemczech nie jest na wyższym poziomie niż u nas :)
W
wykształcenie
10 października 2010, 08:38
 potrzebne jest społeczeństwu bardziej niż jednostce. to nam - społeczeństwu potrzebne sa wykształcone jednostki. do roboty nadaje się  każdy a do myślenia tylko wykształcony. NIE zbudujemy nowoczesnego społeczenstwa XXi wieku bez wykształconych ludzi - społeczenstwa w wiekszości wykształconego. i to dobrze, że mamy wielu humanistów. bo przede wszystkim chodzi o myślenie. myslenie ma przyszłość. 
I
ivo
8 października 2010, 21:25
Wszystko fajnie pięknie, ale jak taki młody absolwent idzie na rozmowę o pracę i słyszy: "oczywiście bardzo się cieszymy, że ma pan wykształcenie wyższe, ale jednak szukamy kogoś z kilkuletnim doświadczeniem zaowodowym". W Polsce za wiele rzeczy trzeba by się zabrać, żeby to miało ręcę i nogi. Na razie mamy albo tylko ręce, albo tylko nogi. Musimy się wyzbyć przkonania że uniwersytet rozwiąże nasze problemy. To stereotypowe myślenie, i jak każdy stereotym nie sprawdza się w normalnym życiu. Po prostu nie wszyscy muszą studiować, nie do każdego zawodu potrzebne jest wyższe wykształcenie! Może lepiej wybrać dobre technikum a potem zamiast na studia wybrać się na staż? Zacząć pracę? Szlifować język i wyjechać za granicę ale nie na zmywak tylko do jakiejs sensownej rozwojowej pracy? Opcji jest więcej i inteligentny człowiek powinien je dostrzegać. CZęsto o sukcesie przesądzają nieszablonowe decyzje. A decyzja o studiach jest niestety najczęsciej szablonem.
I
ivo
8 października 2010, 12:14
 Najsmutniejsze z tego wszystkiego jest to, że parcie na dyplom i wyciąganie za uszy funkcjonalnych analfabetów powoduje, że tracą na tym ci najlepsi. Giną w tłumie miernoty, nauczyciele akademiccy nie mają dla nich czasu, obniża się poziom zajęć żeby wszyscy "nadążali"... Autor tego artykułu stawia trafniejsze diagnozy niż eksperci z Ernst&Young którzy opracowali za grube miliony ekspertyze dla MNiSW... i której pokłosiem jest najnowszy projekt ustawy... Pozostaje tylko uczyć sie jezyków i zwiewać za granicę... tam juz dawno wyleczono się z takiego myślenia i system edukacyjny od pierwszych lat nastawiony jest na segregacje tych najzdolniejszych w których lokuje sie pieniądze i czas od tych co to sa przeciętni, którym umożliwia sie całkiem przyzwoitą, ale umasowiona edukacjię i tych których uczy się przede wszystkim po to żeby sie nie demoralizowali i nie przeszkadzali społeczństwu sie rozwijać. Nikt ni euznaje tego za dyskryminację, a i jest to tez bardziej zgodne z oczekiwaniami samych uczniów i studentów.