Nadzieja zawsze umiera ostatnia

Klaudia czasem pyta, dlaczego ją to spotkało? – głos pani Beaty się rwie. Płacz. (fot. clayjar / flickr.com)
Michał Bondyra / slo

Klaudia ma sześć lat. Jej lekki uśmiech dziwnie koresponduje ze smutnymi oczami. Od tamtego, feralnego lutowego południa ma tylko jedno marzenie: "Chciałabym jeszcze stanąć na nóżki i… chodzić".

Tego dnia Klaudia z dziadkiem Staszkiem miała jechać do znajomych do Bolewic. Dziewczynka nie mogła się już doczekać. - Miałem coś do zrobienia, więc przyjechałem później - wspomina Stanisław Łukaszyk. Czterolatka wsiadła z dziadkiem do golfa. Zajęła jak zwykle miejsce na foteliku, z tyłu po prawej stronie. - Gdybym wiedział, co się później zdarzy, posadziłbym dziecko z przodu - robi sobie irracjonalne wyrzuty dziadek Klaudii.

Jechali drogą krajową nr 92. Kilkaset metrów za rondem w Bolewicku, koło Nowego Tomyśla, volkswagen kierowany przez pana Stanisława przygotowywał się do skrętu w lewo. - Wnuczce zachciało się siusiu. Zaraz obok był leśny parking. Wolałem zjechać na niego niż na pobocze. Włączyłem kierunkowskaz. Za mną w odległości 150-200 metrów jechała "wanna", taki TIR do przewozu materiałów sypkich. Jechałem wolno: 25 może 30 km/h. Na łuku pokazały się samochody. Zza ciężarówki za mną z olbrzymią prędkością wyskoczył jeep. To były ułamki sekund. Nagle miałem pełne lusterko… Potem obudziłem się w szpitalu… - relacjonuje to, co stało się kwadrans po dwunastej 26 lutego 2009 r.

Cud, że żyje

DEON.PL POLECA

Pan Stanisław nie odniósł poważnych obrażeń. Znacznie bardziej niż on ucierpiała Klaudia. Fotelik z nią był wręcz wciśnięty w przedni fotel pasażera. - Cud, że to dziecko żyje - kręci głową dziadek. Szczęściem w nieszczęściu, na miejsce wypadku prawie natychmiast zjawiła się karetka pogotowia. Przez przypadek. Wracała z Nowego Tomyśla do Międzychodu. - Dziecko było blade, szare i nie oddychało. Było na pewno zabezpieczone w foteliku. Nie pamiętam już, czy wyciągaliśmy przez szybę, czy przez siedzenie od strony kierowcy - powie później w sądzie Piotr Piekarski, sanitariusz ambulansu.

Karetka wiozła dziewczynkę do szpitala do Nowego Tomyśla. Po drodze przełożono ją do drugiej. - Koło nowotomyskiej Góry jest autostrada, tam ją przekładali. W Nowym Tomyślu ją opatrzyli i helikopterem Lotniczego Pogotowia Ratunkowego przetransportowali do Poznania - wspomina Beata Łukaszyk, mama Klaudii. Ze łzami w oczach pokazuje mi kartę informacyjną leczenia szpitalnego córki. Opis ma 18 stron. Obok wstrząśnień miała złamane obie nóżki, odbite płuco, zapalenie płuc wywołane gronkowcem, złamanie kręgu odcinka piersiowego kręgosłupa, złamanie trzonu kręgu TH2, obrzęk szyjnego rdzenia kręgowego, krwiak nadoponowy, złamany trzon piszczeli, przewlekłą niewydolność oddechową. Biegły sądowy stwierdził w swojej ekspertyzie, że następstwem wypadku będzie nieuleczalna bądź długotrwała choroba. - Pięć tygodni Klaudyna była na intensywnej terapii, kolejne trzy na chirurgii. Potem byłyśmy pół roku w ośrodku rehabilitacyjnym w Osiecznej, później w domu i w styczniu zeszłego roku znów na rehabilitacji w Bydgoszczy - wspomina mama. - Najgorzej wyglądała na OIOM-ie, ubrana na biało, wszędzie pozakładanych pełno kabli - dorzuca babcia Henryka.

Nadzieja umiera ostatnia

Lekarze przygotowywali panią Beatę na najgorsze. Chociaż jak wspomina, nigdy nie usłyszała kategorycznego stwierdzenia, że córka nie będzie chodzić. To daje jej siły do działania. W domu role są podzielone. Rehabilitacją zajmuje się właśnie pani Beata. Jej mąż Robert i teść Stanisław walczą o sprawiedliwość w sądzie. Początki powrotu do normalności były strasznie trudne. - Klaudia pytała, dlaczego musi jeździć na wózku. Nie mogła się z tym pogodzić - mówi łamiącym się głosem matka dziewczynki. Opieka psychologa dała rezultaty. - Dobrze nastawił ją psychicznie. Mówił: "Jeszcze będzie dobrze, tylko musisz być cierpliwa" - wspomina pani Beata. Po chwili płacząc, wraca pamięcią do wypadku: "To było straszne, ona dotąd biegała, a tu nagle budzi się w szpitalu i nie może ruszyć nogami".

Nadzieja, że jednak stanie na nogi, daje niesamowitego "kopa" do pracy. Pracy wręcz tytanicznej. - Praktycznie codziennie wiozę ją do Nowego Tomyśla na "ambulatoryjną" rehabilitację z NFZ. Wieczorem jeżdżę prywatnie do Kuślina, 22 km stąd. Co drugi dzień przychodzi też studentka na ćwiczenia do nas, do domu - wylicza. I tak dzień w dzień, trwa to sześć godzin. Pani Beata pokazuje sprzęt do pionizacji, gorset i łuski. - Wkładam tu nóżkę, potem drugą, zapinam. Sama nie daję rady, potrzebna jest druga osoba do pomocy. I Klaudyna stoi… ile się da, minimum jednak pół godziny. Niekiedy, jak zainteresuje ją jakaś bajka, udaje jej się nawet tak stać dwie - mówi, pokazując działanie specjalnego stojaka z uprzężą. - Gorset wkłada w ciągu dnia na dwie, trzy godziny. Najgorzej jest latem, bo bardzo się nagrzewa. To jest po to, by nie przechylała się na lewy bok - wyjaśnia. Na noc dziewczynka ma zakładane na nogi specjalne łuski, by stopy były w dobrej pozycji. Lada dzień ma przyjechać materac. - Będziemy ćwiczyć na nim raczkowanie - mówi z uśmiechem mama. Do tego wszystkiego dochodzi jeszcze logopeda. - Lekarze mówili, że Klaudia ma porażone struny głosowe i mamy się przygotować, że nie będzie mówić. A teraz… śpiewa nawet piosenki - mówi z entuzjazmem matka 6-latki.

Mamo, patrz, idę już do szkoły!

Pani Henryka intonuje Po górach, dolinach… Klaudia najpierw zawstydzona, później pewniej dołącza przy drugiej zwrotce. - Zawsze lubiła śpiewać. Córka ma taką poświęconą figurkę, jak do niej szłyśmy, wnuczka mówiła: "Babciu, teraz się pomodlę za mamusię, za tatusia, za wszystkich". Potem razem śpiewałyśmy pieśni do Matki Bożej - przekonuje babcia dziewczynki, wspominając dzień przed wypadkiem. - To był Popielec, a ona chciała z nami jechać na rowerze. Bardzo to lubiła. Kobiety w kościele się dziwiły, że taka mała dziewczynka, a tak grzecznie siedzi i to na Mszy o 6:30 rano. Pani Henryka przytacza też zabawny incydent: "Wnuczka mówi do mnie: «Babciu, ksiądz tylko główkę mi posypał, oczu nie»". Od tamtego czasu Klaudia nie chce jeździć wózkiem do kościoła. - Przecież w kościele byliśmy dzień wcześniej, a tu nagle ten straszny wypadek - tłumaczy pani Beata. Zaraz potem dodaje: - Modlimy się. Klaudia czasem pyta, dlaczego ją to spotkało? - głos pani Beaty się rwie. Płacz.

Poza śpiewem Klaudia bardzo lubi gotować. - Jak robiłam sałatkę, zawsze mi pomagała i kroiła. Pierogi też lepiła. Teraz się stara, choć przez tę lewą, niesprawną rączkę jej nie wychodzi. Trochę się przy tym denerwuje - mówi pani Beata, z wykształcenia kucharz. - Lubi też gry o gotowaniu. Nieraz widzę, jak przyrządza na monitorze pizzę.

Mama dziewczynki zauważa, że jej córka miała zawsze doskonałą pamięć: - Po wypadku jest trochę gorzej. By coś zapamiętać, kilka razy musi to powtórzyć. Mimo to dwa razy w tygodniu jeździ na zajęcia do zerówki. - Do przedszkola integracyjnego. Ma sześć godzin zajęć tygodniowo. Panie biorą ją we wtorki i piątki, by mogła pobyć z rówieśnikami - uśmiecha się Beata Łukaszyk. - Najbardziej lubię Jagódkę - cicho wtrąca Klaudia. Od września pójdzie do pierwszej klasy. - Jeśli dyrektor się zgodzi, to będzie uczyła się w tym samym czasie co inne dzieci w szkole, tyle że na parterze - mówi z nadzieją jej mama. Klaudia pokazuje swój ulubiony plecak z misiem. - Mamo, patrz, idę już do szkoły!

Walka z wiatrakami?

Poza Klaudią państwo Łukaszykowie mają 3-letnią Anię. Imię dla niej wybrała Klaudia. - W opiece nad młodszą córką pomagają nam rodzice - mówi mama rodzeństwa. To oni też opłacają rachunki i żywność. Rehabilitacja i wypadek pochłonęły olbrzymie środki. - Wózek kosztował 12 tys. zł, parapodium - 7,5 tys. zł, gorset 1600 zł, łuski 700 zł, materac 230 zł. Do tego dochodzi jeszcze prywatna rehabilitacja - 80 zł za wizytę i opłacenie studentki, która "bierze" 20 za dojazd - wylicza. Koszty urastają do równowartości miesięcznej pensji.

Ponieważ wina oskarżonego, mimo upływu ponad dwóch lat i wydawać by się mogło niezbitych dowodów, nie została udowodniona, Klaudii nie przysługuje renta. - Można ją zasądzić po prawomocnym wyroku. Na razie dostaliśmy 20 tys. zł z OC sprawcy. Ale wie pan, ja już nie mam zdrowia do tego procesu - mówi podenerwowany pan Stanisław, który wraz z synem Robertem od 13 rozpraw bezskutecznie walczą o sprawiedliwość. Pan Stanisław pokazuje protokoły, pisma i wnioski z rozpraw. Wytyka też kluczowe kwestie, które już na pierwszy rzut oka wydają się być co najmniej dziwne. - Samochód oskarżonego nie został odholowany na parking policyjny, tylko zabezpieczony koło stacji benzynowej jego ojca, policjanci przesłuchiwali mnie od razu, a oskarżonego prokuratura dopiero w maju. Poza tym przez trzy rozprawy kwestionowano, czy Klaudia siedziała w foteliku. Sprawca ma też olbrzymią wadę wzroku. Czy mając -18 dioptrii w lewym oku można mieć bezterminowe prawo jazdy? - mówi rozgoryczony. Pani Beata dodaje też, że kolejna opinia biegłego wskazuje na jego ewidentną winę, ze względu na nadmierną prędkość.

Jako oskarżyciele posiłkowi pan Robert i pan Stanisław w Sądzie Okręgowym w Poznaniu złożyli zażalenie na opieszałość Sądu Rejonowego w Nowym Tomyślu. 8 marca poznański sąd wniosek odrzucił. Kolejna rozprawa odbędzie się 27 maja. W Nowym Tomyślu. Może tym razem państwo Łukaszykowie doczekają się wyroku, a Klaudia pieniędzy na skuteczniejszą rehabilitację?

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Nadzieja zawsze umiera ostatnia
Komentarze (3)
G
gość
31 maja 2011, 21:16
Ludzie pomóźcie tej rodzinie - przecież są na pewno dobrzy prawnicy katolicy.
Jacek
31 maja 2011, 19:57
Około rok lub dwa lata temu, w areszcie w Krasnymstawie powiesił się kierowca, który po pijanemu wjechał w grupę dzieci. Rozumiem tego człowieka, którego przerosła jego wina. Nie rozumiem istoty z powyższej historii, która nie wie, co to wina - i którą w tej sytuacji, obecnie, trudno mi nazwać człowiekiem.
P
Pracownik
31 maja 2011, 16:03
Zwrot kosztów za parapodium, łuski, materac i gorset można otrzymać z NFZ i PCPR. Te instytucje zrefundują także do 4500 zł za wózek.