Daj dziecku odejść!

(fot. Olga Filonenko / flickr.com)
Katarzyna Górczyńska

Nic dziwnego, że dumni ojcowie tak bardzo przeżywają moment odcięcia pępowiny tuż po narodzinach dziecka. To bardzo wzruszająca chwila i pierwsza ważna lekcja dla świeżo upieczonych rodziców.

Odcięcie pępowiny po raz pierwszy

Po 9 miesiącach w bezpiecznym, ciepłym i przytulnym miejscu, mały człowiek zderza się z okrutnym, zimnym i hałaśliwym światem. Już nie stanowi jedności z mamą, ale staje się odrębną istotą. Dosłownie. Właśnie dzięki odciętej pępowinie, która już nie będzie dostarczać jedzenia. Od tej chwili trzeba będzie nauczyć się wielu nowych rzeczy. Do tej pory mama prawie czytała w myślach i zaspokajała wszystkie potrzeby, odtąd o wiele z nich trzeba będzie zatroszczyć się samemu, chociażby ucząc się ich komunikowania. To bardzo trudny i stresujący moment dla małego człowieka, którego z wielką radością witają rodzice. Takie samo, rzec by można, rytualne przejście z jednego etapu życia w kolejny, dokona się jakieś 25 lat później. Jest ono nie mniej stresujące, bo znowu trzeba nabyć wiele nowych umiejętności. Jednak ten czas przygotowania do wyjścia spod rodzicielskich skrzydeł będzie bardziej świadomy, z możliwością podejmowania samodzielnych wyborów i przewidywania ich konsekwencji. To da znaczącą przewagę młodemu dorosłemu w zapanowaniu nad swoim życiem niż pulchnemu maluszkowi ćwierć wieku wcześniej, brutalnie wyrwanemu spod serca mamy i wręcz skazanemu na świat pełen chłodu i rażącego światła. Mimo to często do przecięcia po raz drugi pępowiny nie dochodzi…

Nie ma jak u mamy

DEON.PL POLECA

Statystyki pokazują, że prawie połowa mężczyzn w wieku 25-34 lat wciąż mieszka z rodzicami. Mimo, że kobiety szybciej usamodzielniają się od rodziców, to nadal ok. 1/3 z nich pozostaje w rodzinnym domu. I niekoniecznie chodzi jedynie o względy finansowe, choć te przeważają. Bo, że to one często determinują opóźnienie opuszczenia rodzinnego gniazda, to fakt. Sytuacja na rynku pracy, zwłaszcza dla młodych kończących studia, jest dość trudna i wielokrotnie pomoc rodziców, zanim młodzi dostaną swoje pierwsze wynagrodzenia, dające możliwość samodzielnego utrzymania się, jest nieodzowna. Jednak z roku na rok rośnie liczba niechętnych do opuszczenia rodzinnego gniazdka.

Znaczącym problemem staje się podejście, w którym młody dorosły nadal mieszka z rodzicami, bo… tak jest dobrze i wygodnie. Pomimo, że stać go na wynajęcie mieszkania i samodzielne zarządzanie zupełnie wystarczającym budżetem. Osobiście znałam 34-letniego mężczyznę, zajmującego dyrektorskie stanowisko, który z satysfakcją przyznał, że brudne ubrania ostatni raz widzi, gdy wkłada je do kosza, po czym wyprane i wyprasowane wyjmuje z półki. Dla niego powód do dumy, dla mnie dramat…

"Gniazdownicy", jak zaczyna się o nich mówić, nie wyprowadzają się z domu, bo, jak twierdzą, cenią sobie opiekę mamy i taty, domowe obiadki i czyste pranie na półce. Choć mam pewne wątpliwości czy chodzi o docenianie starań rodzicieli czy jednak o zrzucenie z siebie pewnej odpowiedzialności. Samodzielne mieszkanie wymaga jednak stworzenia pewnego harmonogramu zadań i organizacji. Rano nie będzie czekać śniadanie na stole, przynajmniej od czasu do czasu trzeba coś ugotować, ale wpierw zrobić zakupy. Kiedy przepełnia się kosz z brudną bielizną, należy nastawić pranie, pod warunkiem, że potrafi się ją włączyć. Naczynia same się nie umyją, jak to pewnie nie raz miało miejsce w domu. Szara poświata na meblach i sprzęcie sygnalizuje, że czas chwycić za szmatkę, a pozostawione na środku przedpokoju buty i ubrania na kanapie nadal tam są, jeśli nie miała miejsce nasza ingerencja. Nie mówiąc już o dopilnowaniu terminów zapłaty rachunków i innych finansowych zobowiązań. To wymaga dyscypliny, odpowiedzialności, sumienności i pewnego samozaparcia, które można w dużej mierze odpuścić, mieszkając z rodzicami. W końcu to ich mieszkanie, więc i ich obowiązki. Pozostanie przy rodzicach jest w związku z tym umotywowane obawą utraty określonego standardu życia.

Jeśli rodzice pokrywają znaczną część wydatków związanych z codziennym życiem (rachunki, żywność, opieka medyczna), to można zarobione pieniądze przeznaczyć na własne przyjemności i o nic więcej nie trzeba się martwić. W ten sposób 30-latkowie odwlekają ważne życiowe decyzje, związane z założeniem rodziny czy posiadaniem dzieci, na nieokreśloną przyszłość. Coraz później chcemy być dorośli, uważamy, że tzw. dorosłe wybory zamykają nam drogę do korzystania z uroków życia, więc realizujemy marzenia, póki wolni jesteśmy od zobowiązań. Dla jednych przejaw wygodnictwa, dla innych rozsądku i racjonalnego myślenia. Dla mnie przejaw niedojrzałości i wyuczonej niezaradności, a dla innych przejaw przedsiębiorczości i sprytu, bo trzeba być naprawdę obrotnym, by tak urobić sobie rodziców, że ci utrzymują pod swoim dachem 30-latków. Czyżby?

Daj, mama zrobi lepiej

Tu pojawia się jeszcze jeden problem - toksycznych relacji, które sprawiają, że w imię niewłaściwie pojętej miłości rodzice nie pozwalają dorosnąć swoim dzieciom. Z zamysłem troski i opiekuńczości, oddane mamuśki przygotowują posiłki, sprzątają, piorą i ubierają swoje dorosłe dzieci, a ponadto podejmują za nie decyzje i planują im życie. Tłumiąc poczucie obowiązku, odpowiedzialności i potrzebę samodzielności, wychowują pokolenie, przepraszam za dosłowność, nieudaczników i bezradnych maminsynków (odpowiednio proszę sobie to odmienić w rodzaju żeńskim), z czego rodzice, niestety, często nie zdają sobie sprawy, mając poczucie, wręcz przekonanie, że przecież będą żyć wiecznie. Życiowy niezdara prędzej czy później będzie jednak musiał zmierzyć się ze światem, co będzie dla niego bardzo przykrym i bolesnym doświadczeniem. Pod warunkiem, że w ogóle odważy się to zrobić. Bowiem wśród tych niezobowiązująco korzystających z darów losu jest spora grupa bardzo zalęknionych i pełnych trwogi. O co? O przyszłość. O to, jak ich życie będzie wyglądać, gdy rodziców zabraknie, gdy przyjdzie taki czas, że trzeba będzie samemu zadbać o sprawunki dnia codziennego. Szanowanie rodzicielskiego poświęcenia stanowi tylko pretekst dłuższego pozostania w domowych pieleszach. To poważny problem, który może mieć swoje konsekwencje.

Co z tego wynika?

Wychowani w poczuciu uzależnienia od rodziców, przyzwyczajeni do wyręczania, lekceważący istotność organizacji czasu, nie znający pewnych zasad społecznego funkcjonowania, niepotrafiący zarządzać czasem i pozbawieni umiejętności wykonywania domowych czynności, gubią się, stając przed sprostaniem określonym wymaganiom. Stają się bezradni, nie potrafią załatwić spraw urzędowych, zapominają o terminach płatności, nie kontrolują zobowiązań, nie umieją gospodarować domowym budżetem, bo dotąd tego nie robili. I chociaż zdarzają się silne osobowości, które potrafią w kryzysowej sytuacji zebrać się w sobie i zadaniowo podejść do problemu, w wielu przypadkach kończy się rozłożeniem rąk w geście bezradności.

Czym skorupka za młodu nasiąknie, to wiadomo. Nie nasiąknięta niczym nie trąci, bo z pustego to i Salomon nie naleje. Taki przejaw niedojrzałości może mieć dramatyczne skutki w małżeństwie, kiedy to bardziej roztropna żona, musi ogarnąć niepozbieranego męża, a zaradny mąż prowadzi gospodarstwo domowe za dwoje. Często mniej zaradny i niedoświadczony małżonek nawet nie stara się niczego zmienić ,wychodząc z założenia jak w domu rodzinnym - jest ktoś, kto zrobi to za mnie. Wtedy to była mama, dzisiaj żona (lub mąż). Zrobi to przecież lepiej niż ja, ja się na tym nie znam. Tylko sęk w tym, że nawet nie próbuje tego poznać, zrzucając wedle znanego sobie wzorca, wszystko na jedną, tę drugą osobę. Do tego ciągłe porównywanie małżeńskiego funkcjonowania do schematów panujących w rodzinnym domu - do pewnego momentu można to składać na kark doświadczeń, wychowania i przyzwyczajeń, ale w małżeństwie należy wzrastać i w imię wzajemnej miłości, wspierać się, pomagać sobie i zmieniać się, jeśli to konieczne. Przychodzi jednak moment kresu: sił, cierpliwości, wiary w zmianę i bądź co bądź - upokorzenia. Jeśli mam być boginią domowego ogniska, to jednak nie służącą (odpowiednio odmieniamy sobie w rodzaju męskim, bo też się zdarza). Jeśli mamy być partnerami w małżeństwie, to dzielimy pewne obowiązki. Wspólnie uczymy się wychowywać wspólne dzieci, tymczasem wiele młodych małżeństw rozpoczyna wspólną drogę od próby nadrobienia zaległości wychowawczych teściów.

Pod warunkiem, że uda się ten związek małżeński w ogóle zawrzeć. Bo im bardziej przesiąkniemy zwyczajami z rodziny pochodzenia, tym trudniej znaleźć kompromis, dzieląc nowy dom z ukochaną osobą. Im jesteśmy starsi, tym stajemy się mniej elastyczni, tworzymy sobie pewne schematy i wzorce działania, które niechętnie modyfikujemy. Szablonowi i bardziej sztywni stajemy się mniej otwarci na zmiany, które niesie ze sobą obecność drugiej osoby, która wkracza w nasze życie ze swoimi nawykami i przyzwyczajeniami.

Odcięcie pępowiny po raz drugi

W cyklu życia każdej rodziny przychodzi czas na etap tzw. "pustego gniazda". Zadaniem wychowawczym rodzica jest przygotować dziecko do podejmowania określonych ról społecznych, przyjmowania na siebie zobowiązań i radzenia sobie z nimi bez jego pomocy. Uzyskanie samodzielności w dorosłości jest jednym z podstawowych celów, który powinniśmy osiągnąć w toku rozwoju. To naturalny i nieunikniony etap w życiu każdego człowieka.

Mądry rodzic pozwoli dziecku odejść, wręcz zachęci lub nawet wymusi na nim opuszczenie domu, właśnie w imię troski i miłości. Nie podyktuje dziecku jak ma żyć, ale poczeka w odwodzie, na wypadek gdyby był potrzebny. Służy radą, ale nie planuje przyszłości dziecka. Daje poczucie wolności, ale nie swawoli. Łączącym więzom nadaje nowe znaczenie, nieco je rozluźnia, zachowując jednocześnie poczucie tożsamości i świadomość przynależności do rodziny. Na zasadzie posiadania zaplecza, z którego można zawsze skorzystać. Ale to nie rodzic decyduje, kiedy dziecko posłuży się zgromadzonymi zasobami. Ono żyje swoim życiem, które niesie w sobie obraz życia rodziców, ale nie stanowi wiernej kserokopii. To, że dziecko nie chce zostać w domu, a rodzic nie chce go zatrzymać, jest prawidłowym wynikiem wieloletnich, wychowawczych działań. Odcięta w ten sposób pępowina już nie dokarmia, ale pozostawia ślad, świadczący o łączącej więzi. Dokładnie tak jak ćwierć wieku wcześniej. Tylko ilu rodziców porządnie odrobiło tamtą lekcję?

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Daj dziecku odejść!
Komentarze (9)
MM
~Mqqqq mqqqq
31 stycznia 2021, 14:45
ja mając 21 lat wyprowadzilam sie z domu, nie ukrywam ze tata mnie do tego zmusił - wtedy bylam na noego wsciekła, mieszkalam na pokoju gdzie placilam 350zl miesiecznie, studiowałam dziennie no i musialam dorabiac na utrzymanie i zyc skromnie - dzis moge powiedziec ze to bylo dla mojego dobra, obudzilo to we mnie bicje zeby nie zyc jak biedak, zeby zdobyc dobrze płatną prace i prace dodatkową (prowadzilam zajecia sportowe po pracy), moim zdaniem zycie z rodzicami pod jednym.dachem do 30stki czy dluzej to kompletny brak ambicji tej osoby i wielki błąd rodzicow, takie "dziecko" w ogole nie ma motywacji do tego zeby sje rozwijac, dobrze zarabiac czy w koncu zwiazac sie z kims o kogo bedzie dbac z wzajemnoscia, moim zdaniem to pozbawianie przez rodzica doroslej osoby odpowiedzialnosci czy samodzielnosci, taka osoba zyje z dnia na dzien bez ambicji, bez checi i motywacji do zmian na lepsze
A
Acik
21 listopada 2014, 10:05
Mam 31 lat i nie widze w tym nic złego ze mieszkam z matką ona dba o mnie ja dbam o nią jest ok !!!!! Każdy ma wybór !!!!!
M
Migotka
20 listopada 2014, 10:16
Fajnie byłoby już pracować,nie trzeba biegać do mamy po pieniądze.To jest plus :),ale co z tego żyje się tylko pracą i dalej życiem rodziców tak na prawdę.
Małgorzata
20 listopada 2014, 09:06
Nie ma co generalizować. Pewnie są tacy ludzie, którzy dla własnej wygody są "przy mamusi" ale, że tak powiem, dawniej też tak bywało :) Moje dzieci jeszcze studiują, ale wiedzą, że wyprowadzą się wtedy kiedy będą chciały - ten dom jest również ich domem i mogą mieszkać tutaj jak długo zechcą. Ale pod pewnymi warunkami oczywiście:) I doskonale znają te warunki już teraz. Podstawowy warunek jest taki, że dom to nie bezpłatny hotel tak więc trzeba w nim sprzątać, prać, gotować, jak córki będą już mialy swoje odchody, to również dokładać się do rachunków. Jesteśmy również swojego rodzaju wspólnotą, więc każdy z nas musi znaleźć czas na podtrzymywanie relacji w tej rodzinie, nawet jeżeli ma się mnóstwo zajęć. I dlatego niedziela u nas jest dniem dla rodziny - staramy się jak najwięcej czasu spędzić razem: msza święta, obiad, jakiś film wspólnie obejrzany, spacer albo gry w domu. I powiem Wam - fajnie tak się mieszka razem :)
A
A.
20 listopada 2014, 07:42
Acha i jeszcze czynsz.
A
A.
20 listopada 2014, 07:41
Taka prawda ,że nie każdego stać na wyprowadzki. Mieszkanie,woda,prąd,jedzenie niestety kosztują.
A
ana
20 listopada 2014, 03:34
co z nadopiekuńczymi rodzicami, którzy sami cie wyręczaja we wszystkim bo chca i nie daja ci nic dotknąć ani zrobić samemu ? od takich  czyli uciekać jak szybciej i jak najdalej sie da?
A
Ania
19 listopada 2014, 21:26
Moim zdaniem trzeba odróżnić gniazdownictwo, które jest pasożytowaniem od mieszkania z rodzicami dorosłej osoby. Zupełnie inczej jest gdy dorosly człowiek mieszka z rodzicami na takich samych zasadach jak dziecko, czy nastolatek - nie dokłada się do wydatków, nie dba o opłaty, rachunki, faktury, nie robi zakupów, nie gotuje, nie pierze, nie doba o sprawy remontowe. To jest pasozytkowanie i spora wina samych rodziców, że na to pozwalają. jednak inazcej jest gdy pod jednym dachem z rodzicami mieszka człowiek, który dokłąda się do rachunków, sam je opłaca, robi zakupy, sprzata, pierze, remontuje itd. Sama mieszkam pod jednym dachem z rodzicami i mowy nie ma o pasożytowaniu. Pilnuje opłat, r do wszystkiego się dokładam, robię zakupy, gotuję, piorę. Mowy nie ma żeby rodzice robili coś za mnie. czemu w wieku 34 lat mieszkam z rodzicami - nie wezmę kredytu na 30 lat. Po pierwsze żaden bank mi go nie udzieli. Po drugie jako osoba niezamężna nie wezme na siebie takiego zobowiązania jak kredyt na 30 lat. Czemu nie wynajmuję z kims mieszkania? Bo nie chcę. To mija świadoma, dobrze przemyślana decyzja. Za pieniądze, które wydawałabym na wynajem wolę robić sukcesywnie remont każdego pokoju, łazienki, kuchni. A jak założę rodzinę, co jeszcze jest przecież możliwe - wtedy we dwoje postanowimy co dalej.
A
Alaya
19 listopada 2014, 22:08
Masz rację Aniu, że czym innym jest gniazdownictwo, a czym innym mieszkanie z rodzicami, wynikające, nie z wygodnictwa i wyboru, a życiowej sytuacji. Poza tym to pierwsze jest problemem, który dotyka całej rodziny w penym momencie, to drugie, jeśli jest świadomą decyzją obu stron, czyli rodziców i dziecka, może przynieść wiele korzyści.