Opowieść o „wrażliwej istocie z innej planety”

Mimo zależności od innych jej życie wewnętrzne będzie biegło własnym torem (fot. Érre Ortega)
Agata Demkowicz

Czy narodziny dziecka upośledzonego mogą stać się twórczym wyzwaniem dla jego rodziców? W jaki sposób przygotowywać je do wejścia w dorosłe życie? Problemy te porusza interesująca publikacja Anny Sobolewskiej pt. „Cela. Odpowiedź na zespół Downa”. Ukazała się przed kilkoma laty nakładem wydawnictwa W.A.B. Była nominowana do literackiej Nagrody Nike 2002.

Bohaterką książki jest Cecylia, córka Anny Sobolewskiej (historyka literatury, profesora w Instytucie Badań Literackich Polskiej Akademii Nauk) i Tadeusza Sobolewskiego (znanego krytyka filmowego). Dziewczynka urodziła się z zespołem Downa. W momencie wydania tej publikacji Cela miała dwanaście lat. Chodziła do piątej klasy szkoły integracyjnej.

DEON.PL POLECA


Powstanie publikacji poświęconej Cecylii autorka tłumaczy potrzebą zrozumienia swoich przeżyć po urodzeniu córki i doświadczeń innych rodziców dzieci z zespołem Downa. Opisując krok po kroku kolejne etapy życia i edukacji Celi, Anna Sobolewska udzieliła jednocześnie wielu praktycznych wskazówek rodzicom dzieci u, których dopiero zdiagnozowano to schorzenie. Wyjaśniła na przykład na czym dokładnie ono polega, jakie badania trzeba wykonać dziecku po stwierdzeniu zespołu Downa, gdzie należy szukać wsparcia w zakresie rehabilitacji. Do publikacji dołączono ponadto alfabetyczny wykaz kół Polskiego Stowarzyszenia na Rzecz Osób z Upośledzeniem Umysłowym. Autorka dzieli się także z czytelnikami opinią na temat możliwości kształcenia dzieci dotkniętych zespołem Downa w polskich warunkach. Porównuje je z zagranicznym systemem edukacji osób upośledzonych obowiązującym na przykład w Izraelu czy w kraju Basków.

Dar losu

Jak psychicznie oswoić się z faktem narodzin niepełnosprawnego dziecka? Autorka, korzystając z własnych doświadczeń, stara się odpowiedzieć na to pytanie w pierwszym rozdziale swojej książki. Przywołuje cytat, który po urodzeniu Cecylii stał się mottem dla niej i jej rodziny: „Trzeba przemienić w radość wszystko, czego odmawia nam szczęście” – napisał w liście do żony francuski filozof Emmanuel Mounier, ojciec upośledzonej Franciszki. „Być może to właśnie nazywa się poszukiwaniem szczęścia”.

Anna Sobolewska odwołuje się również do przemyśleń Janusza Korczaka i Jeana Vaniera (autora książki „Każda osoba jest historią świętą”), którzy uważali, że osoby niepełnosprawne nie potrzebują litości. Trzeba do nich „nieustannie dorastać”, „wspinać się”. „To oni potrafią nas <<błogosławić>>, czyli obdarzać szczęściem”. Wdrożenie w życie powyższych sugestii nie było jednak dla Anny Sobolewskiej łatwe. Wymagało czasu i samozaparcia. Musiała uporać się z własnym bólem bez ucieczki w iluzję (polegającą na nerwowym chodzeniu do różnych lekarzy i poszukiwaniem cudownego leku lub cudotwórcy) czy litość nad sobą. Mąż miał w sobie wiarę.

W rezultacie oboje z mężem dojrzeli pewnym momencie do zaakceptowania Celi tylko z samego powodu pojawienia się jej na świecie. Nie ciągnęli dziecka na siłę w „normalność”, ale starali się przeniknąć w jego świat, zrozumieć reguły jego myślenia i odczuwania. Nauczyli się nie porównywać córki z innymi dziećmi. W wychowywaniu Celi pomagała im lektura publikacji poświęconych zespołowi Downa. Korzystali również z konsultacji w ośrodkach wczesnej interwencji, które wskazywały im metody wspomagania córki w rozwoju. Z takiej perspektywy każde osiągnięcie Celi było darem losu i powodem do dumy. Żadne z rodziców nie zrezygnowało ze swojej pracy zawodowej. Cecylia stała się dla nich mobilizacją, inspiracją, a czasem nawet podporą.

Jestem inna

Od samego początku rodzice dziewczynki wprowadzali ją w świat literatury i filmu. Cela „przeżywa świat za pośrednictwem sztuki. Cała rzeczywistość ma dla niej odniesienia literackie i filmowe”. Na co dzień poruszała się w sferze symboli zaczerpniętych z książek i kina. W jej wyobrażeniach świata rzeczywistość była wymieszana z baśnią. Przeżywała w wyobraźni rozmaite przygody, przymierzała różne maski. Na przykład „Króla Lwa-Celi”. Dzięki temu bliscy Cecylii mogli zbliżyć się do jej emocji. Zwrócili oni uwagę, że córka wypróbowuje kolejne role po to, by przekroczyć granice upośledzenia i stać się normalną osobą. Z kolei w jej uwrażliwieniu na problem „innego” czy „obcego” w filmach i literaturze dostrzegali gorzką samoświadomość i potrzebę akceptacji.

Według opinii Sobolewskich Cela dotkliwie odczuwa swoje miejsce w społeczeństwie. Już jako mała dziewczynka postanowiła zostać chłopcem-siłaczem. Być może wcześnie zrozumiała, że małe, słabe dzieci, zwłaszcza dziewczynki z zespołem Downa, nie są dobrze przyjmowane przez otoczenie. Matka za poradą psychologa próbowała zachęcać ją do „bycia dziewczynką”. Kupowała jej sukienki i dziewczęce ozdoby. Wszelkie zabiegi pedagogiczne i podpowiedzi okazały się jednak w tym wypadku bezskuteczne. Z czasem Anna Sobolewska uświadomiła sobie, że Cela nigdy nie będzie w pełni funkcjonować jako kobieta. Zrozumiała ponadto, iż niektóre problemy związane z jej upośledzeniem i wychowaniem są nierozwiązywalne i trzeba to zwyczajnie przyjąć.

Kiedy będę dorosła

W chwili pojawienia się książki Anny Sobolewskiej na rynku wydawniczym Cela wkraczała w okres dojrzewania. Najbliżsi obserwowali jak ujawniają się u niej aspiracje ku dojrzałości. Było to widoczne na przykład w wyraźnym rozluźnieniu emocjonalnego związku z matką na rzecz przypływu uczuć do ojca. Oboje z mężem zaczęli również zastanawiać się nad jej przyszłością. Matka dziewczynki nie godziła się z faktem, że wielu ludzi nie będzie doceniało wysiłku Celi w jej upartym dążeniu do normalności. Chciałaby żeby świat zachwycał się Cecylią tak jak ona i jej bliscy. Jednocześnie zdawała sobie sprawę z tego, iż nie jest realne. Z kolei Tadeusz Sobolewski wyraził przekonanie, że jego córka mogłaby zaoferować otoczeniu duży potencjał zdolności, gdyby nie bariera w postaci dodatkowego chromosomu. Nie jest do końca pogodzony z losem i widzi bunt córki, która usiłuje przekroczyć swoje upośledzenie. Cela „szuka wyjścia z pułapki”, a on stara się towarzyszyć jej w tych poszukiwaniach. „Jest solidarny” z Celą „w jej buncie”.

Mimo tych barier Sobolewscy podjęli starania, by ich córka odnajdywała swoje miejsce w normalnym świecie. Na tyle, ile to jest w jej przypadku możliwe. Postanowili zadbać o edukację dziewczynki, żeby nie zmarnować jej gotowości do uczenia się. Chcieliby wspomagać ją w nauce jak najdłużej. Mimo że w przyszłości może ona okazać się nieprzydatna, ponieważ osobom z zespołem Downa ciężko znaleźć pracę, a do warsztatów terapii zajęciowej wykształcenie nie jest w zasadzie potrzebne.

A co sądzi o swojej przyszłości sama Cela? Podczas jednej z rozmów z ojcem powiedziała: „Nie mów mi o przyszłości. Ja nie mam żadnej przyszłości”. Trudno ocenić jak ona to rozumie. Jej matka sądzi, że uda się im w pewnym stopniu usamodzielnić córkę. Zaczęła powoli oswajać dziewczynkę z samodzielnością zostawiając ją na przykład samą na krótko w domu. Według Justyny Sobolewskiej, siostry Celi, Cecylia jako dorosła osoba uniknie nacisku konwencji społecznych. Nie grozi jej społeczny konformizm. Mimo zależności od innych jej życie wewnętrzne będzie biegło własnym torem. W rzeczywistości jest i nadal pozostanie wolnym człowiekiem.

Publikacja Anny Sobolewskiej zachęca do zainteresowania się światem wewnętrznym osób upośledzonych. Pokazuje, że jest on niejednokrotnie bogatszy niż u „zwyczajnych” ludzi: pełen wrażliwości, intuicyjnej mądrości i bezinteresownego zachwytu. Na te same aspekty zwracał uwagę również profesor Wiktor Zinn, który prowadził w Krakowie studium wiedzy o sztuce dla niepełnosprawnych „Zbliżenia”. A w jednym ze swoich wywiadów powiedział: „W oczach Pana Boga wszyscy jesteśmy niepełnosprawni”.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Opowieść o „wrażliwej istocie z innej planety”
Komentarze (9)
Olinka
22 marca 2010, 17:51
Może trzeba przyjąć, że normalne jest to, co z natury przychodzi, pochodzi od Boga. Choroba dziecka, homoseksualizm, śmierć - to wszystko mieści się gdzieś tam pewnie w boskim planie, podobno bez woli Boga nie działoby się nic, a i na obraz Jego i podobieństwo wszyscy jesteśmy stworzeni: hetero i homoseksualisci, osoby chore od urodzenia - psychicznie czy fizycznie i tak dalej. I tak w perspektywie Boga jesteśmy pyłem i brudem. Nie wszystko, co pochodzi z natury jest normalne. Niektóre - powszechne nawet, zjawiska występują za przyzwoleniem Boga. A przecież nie są Jego zamysłem, skoro od Niego pochodzi tylko to, co dobre i piękne. Co do obrazu Boga: nie jestesmy z Nim identyczni, ponieważ stworzeni na Jego obraz, jesteśmy jednak niedoskonali i tylko w mniejszym lub większym stopniu wierni Boskiemu obrazowi. Ponadto - homoseksualizm jest tylko skłonnością, samą w sobie neutralną. To, co homoseksualizm czyni złym, jest działanie pod jego wpływem. Chyba nikt przy zdrowych zmysłach nie potępi homoseksualisty, ocenie podlega tylko postępowanie zgodne z prawem Boga, lub odwracające się od Niego. Z perspektywy Boga jesteśmy Jego ukochanymi dziećmi. To nasza perspektywa i świadomość naszych słabości, sprawiają, że czujemy się jak proch. Naszą perspektywą powinno być życie wieczne... bracie_robot, ucałuj swoją córeczkę i życz jej życia ze świadomością ukochanego dziecka Bożego :)
22 marca 2010, 17:44
W jednym się z Tobą zgodzę bracie_robot: Myślę, że podstawa to szacunek dla drugiego człowieka. Ale bez dopowiedzenia: moje stanowcze NIE dla grzechu (a takim są min. zachowania homoseksualne) to tylko pół prawdy, w której się wszystko może zmieścić - także przyzwolenie na zło. Pisałem o homoseksualizmie jako naturze człowieka (nie preferencji, którą się wybiera, ale jako orientacji, która po prostu jest) nie podejmując zagadnienia zachowań homoseksualnych (znam katechizm KK w tym temacie i wątek szacunku jest tam tak samo silnie obecny jak wątek nazwania grzechem seksu osób tej samej płci). Jeśli przyjmiemy jednak fakt, że homoseksualizm - tak jak heteroseksualizm - jest pewną naturą ludzką daną od Boga (od Boga pochodzącą, tak jak np. talent do pięknego śpiewu czy wrodzone kalectwo), jak sobie mają z tym poradzić wierzący homoseksualiści? Traktować jak zadanie? Przez całe życie w pewnym stopniu sobie samemu (samej) zaprzeczać?
Jurek
22 marca 2010, 17:26
W jednym się z Tobą zgodzę bracie_robot: Myślę, że podstawa to szacunek dla drugiego człowieka. Ale bez dopowiedzenia: moje stanowcze NIE dla grzechu (a takim są min. zachowania homoseksualne) to tylko pół prawdy, w której się wszystko może zmieścić - także przyzwolenie na zło. A wracając do arytkułu. W moim przekonaniu bardzo wiele cennych spostrzeżeń, chociażby to: W rezultacie oboje z mężem dojrzeli pewnym momencie do zaakceptowania Celi tylko z samego powodu pojawienia się jej na świecie. Nie ciągnęli dziecka na siłę w „normalność”, ale starali się przeniknąć w jego świat, zrozumieć reguły jego myślenia i odczuwania. Ale mogę tylko mniemać, że to jest właściwy kierunek w tej sytuacji bo mimo nawet znacznej pomocy rodzice i tak sami muszą się z tym wyzwaniem zmierzyć.. Oby, mimo wszystko, potrafili odczytać swoje dziecko jako dar.
22 marca 2010, 16:01
Może trzeba przyjąć, że normalne jest to, co z natury przychodzi, pochodzi od Boga. Choroba dziecka, homoseksualizm, śmierć - to wszystko mieści się gdzieś tam pewnie w boskim planie, podobno bez woli Boga nie działoby się nic, a i na obraz Jego i podobieństwo wszyscy jesteśmy stworzeni: hetero i homoseksualisci, osoby chore od urodzenia - psychicznie czy fizycznie i tak dalej. Myślę, że podstawa to szacunek dla drugiego człowieka. Wartość człowieka nie musi być mierzona zarobkami, wykształceniem czy stopniem pobożności. I tak w perspektywie Boga jesteśmy pyłem i brudem. Mamy duszę skażoną grzechem pierworodnym (moje nieochrzczona wciąż pięciomiesięczna niewinna córka nosi więc w sobie śmiertelny grzech, jakąś naturalną skazę, z której powodu kiedyś umrze) i ciało podatne tak bardzo na pożądania...
Olinka
22 marca 2010, 15:34
To ciekawe, że niektórzy katolicy tak bardzo lubią posługiwać się kategorią normalności w dyskusjach o homoseksualizmie. Zastanawiam się, czy równie ochoczo posługują się nią w dyskusjach o niepełnosprawnych dzieciach. My w ogóle powinniśmy zastanowić się, co jest normalnością. Szczególnie w odniesieniu do ludzi i stosunków międzyludzkich. człowiek autystyczny lub z zespołem Downa też uważa swój świat za normalny. Kto zdecyduje, jakie odbieranie rzeczywistosci jest "normalne"? A kwestia homoseksualimu? To temat na długą dyskuję...
22 marca 2010, 07:59
Przyjaciółka mojej znajomej, matka dwójki dzieci przygarnęła (adoptowała, oczywiście z mężem) dziecko alkoholików, które przez picie matki (nie wiem, czy to słowo pasuje do tego przykładu) w ciąży ma duże zmiany osobowości: problemy z nauką, nadpobudliwość, agresję. Jak czasem sobie narzekam, że nie daję rady z dzieckiem, że małe mieszkanie albo ciężko w pracy przypominam sobie takie osoby: to są prawdziwi święci, ci najlepsi i nie potrzebują do tego żadnego papierka z Watykanu.
Jadwiga
22 marca 2010, 07:04
Zespół Downa...rzeczywiście o takich dzieciach trzeba pisac z miłością. Znam jednak rodziny z upośledzonymi psychicznie  dziecmi - ale nie z zespołem Downa. Obie rodziny ( dwie rózne) naprawdę otaczaja miłoscią swoje dzieci. Ale, jak napisałam - to nie zespół Downa. Dzieci te są agresywne, złośliwe, pełne ekspresji niszczenia czegokolwiek, bicia, sprawiania innym bólu. Jedynym wytłumaczeniem jest tutaj choroba układu nerwowego, gdyz jak napisałam wzorców takich nie mają. Do tego dochodzi brak jakichkolwiek hamulców w dziedzinie zaspakajania seksualnego, a takie osoby sa nad wyraz pobudliwe., Naprawde podziwiam tych rodziców - i rozumiem innych, którzy w takiej sytuacji nie daja rady. Bo bedac w takim domu przez chwile mnie samą "ponosi" a przede wszystkim czuję strach przed takim 14-15 latkiem wiekszym ode mnie i agresywnym. 
22 marca 2010, 01:30
To ciekawe, że niektórzy katolicy tak bardzo lubią posługiwać się kategorią normalności w dyskusjach o homoseksualizmie. Zastanawiam się, czy równie ochoczo posługują się nią w dyskusjach o niepełnosprawnych dzieciach.
Olinka
21 marca 2010, 21:26
Nie podoba mi  się sformułowanie, której nizej cytuję: "Mimo tych barier Sobolewscy podjęli starania, by ich córka odnajdywała swoje miejsce w normalnym świecie." Jeżeli będziemy używać słowa normalny, jako przeciwieństwa słowa niepełnosprawny, to Cela nie zostanie naprawdę przyjęta przez nas...