Przekleństwo czy błogosławieństwo?

Mimo dobrych doświadczeń, nie byłam gotowa na ponowne macierzyństwo (fot. jeanbowe)
Barbara Jankowska / "Być dla innych" / slo

Mateusz był dzieckiem chcianym. Ja kończyłam studia, mąż dobrze zarabiał, byliśmy pełni zapału. Rzeczywistość okazała się jednak trudna. Mały płakał nocami, mąż uspokajał go na rękach czasem do czwartej rano (po szóstej wstawał do pracy...), ja traciłam pokarm, ale uporczywie chciałam go karmić naturalnie. Rodzina stała z boku. „Musicie jakoś przetrwać te pierwsze miesiące” – słyszeliśmy na prawo i lewo. Jednym słowem – koszmar.

Po kilku miesiącach nasze życie się ustabilizowało. Nie wyobrażałam sobie jednak, żeby ten koszmar przeżywać jeszcze raz. A jednak stało się. Nie mogłam uwierzyć, że na pasku testu ciążowego znów widzę dwie wyraźne kreski! „Jak Pan Bóg może mi to robić?!” – pytałam sama siebie i dwa dni trwałam w depresji. Potem pogodziłam się. A gdzie w tym wszystkim miejsce na miłość do tego maleństwa, które rozwijało się we mnie? Przyszła później, tak jakbym musiała do niej sama dojrzeć. Sara urodziła się dokładnie rok i 3 miesiące po Mateuszu. Przeprowadziliśmy się z wynajmowanego mieszkania do babci, bo wiedzieliśmy, że wnoszenie dwójki dzieci i zakupów na trzecie piętro przekroczy moje możliwości.

Przyznaję, było ciężko. Jedno dziecko budziło w nocy drugie, trudno było wyjść samemu na spacer, nie mieliśmy podwójnego wózka. Musieliśmy liczyć na pomoc innych. To był pierwszy dialog, jaki Pan Bóg z nami przeprowadził – proszenie o pomoc nie przychodziło mi bowiem łatwo. Musiałam jednak trochę nagiąć swój dumny kark i otworzyć się na innych, choć nie zawsze postępowali tak, jakbym chciała. Kiedy Sara miała kilka miesięcy zaczęliśmy dostrzegać nietypowe zachowanie Mateusza. Sara zaczęła mówić – Mati wciąż milczał. Ona chętnie się przytulała – on „wisiał” w ramionach, prawie nie oddawał uścisku. Ona rozrabiała - on układał zabawki w rządku, podnosił je do okna i oglądał pod światło. Ona płakała, gdy się przewróciła, oczekiwała, że ją pocieszymy - on prawie nigdy nie płakał. Zatykał uszy przy niektórych dźwiękach, niekoniecznie najgłośniejszych. Kiedy przechodził koło młodszej siostry, jakby od niechcenia, dla zabawy, popychał ją lekko. Ale ona się nie przejmowała. Ledwo chodziła, a już nauczyła się odpowiednio manewrować ciałem, by go ominąć. To ona przejmowała inicjatywę w zabawie i mówiła do niego, mimo że on nie odpowiadał. I wtedy zrozumieliśmy, że Sara okazała się dla nas prezentem, którego nie planowaliśmy i który tak trudno było nam przyjąć. To ona okazała się najlepszym terapeutą brata – przy niej nauczył się bawić, zaczął mówić. Wszystkie te jego dziwne, autystyczne zachowania były wypierane przez te normalniejsze, zrozumiałe. Po dwóch latach znowu zaszłam w ciążę. Mimo dobrych doświadczeń, nie byłam gotowa na ponowne macierzyństwo. Kiedy już zaakceptowaliśmy tę nową sytuację – Pan Bóg zabrał nam to dziecko, ciąża okazała się martwa. Ja jednak byłam spokojna, choć widok małego embrionu na monitorze USG, jakby obejmującego się ramionami, pewnie zostanie ze mną na zawsze... Urodziłam jeszcze dwoje dzieci: dziewczynkę i chłopca. Jako nauczycielka języka angielskiego nie mam problemów ze znalezieniem pracy, którą mogę dostosować do potrzeb i konieczności opieki nad dziećmi. To one modliły się z nami o wyjście z długów, własne mieszkanie.

Kiedy jedynaki znajomych wieszają się na rękach rodziców: „mamo, nudzi mi się”, moje dzieci są samowystarczalne. Natalka (4-lata) jest jak zabawka interaktywna dla Sary (8): można ją przebierać, odgrywać różne role i obie są szczęśliwe. Jeremi (3) stoi na ustawionej z krzeseł bramce, gdy Mateusz (9) strzela, obaj krzyczą: goooool, i też się dobrze bawią. Oczywiście nie zawsze jest różowo. Dorastające dzieci nie zawsze chcą zrozumieć, że nie dostaną od babci (tak jak koledzy – jedynaki) po „dwie stówki” na urodziny ani najnowszej gierki na PSP, że czasami maluchy im coś zgubią lub zniszczą. Ale uczą się też dzielić, rozumieć, wybaczać, przeboleć straty. I oto jesteśmy – rodzice z czwórką małych dzieci, od kilku tygodni we własnym mieszkaniu. Owszem – zapracowani, zagonieni, ale z doświadczeniem, że w trudnych chwilach jesteśmy dla siebie wsparciem.

DEON.PL POLECA

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Tematy w artykule

Skomentuj artykuł

Przekleństwo czy błogosławieństwo?
Komentarze (43)
24 lutego 2010, 11:02
@joan Ja nie jestem zwolennikiem zniesienia celibatu (głównie ze względów ekonomicznych), ale chciałem tylko zwrócić uwagę na pewien problem. 
J
joan
23 lutego 2010, 22:44
Czasem wydaje mi się, że zniesienie celibatu miałoby przynajmniej jeden pozytywny efekt. Celibatariusze w końcu dowiedzieliby się, jak naprawdę wygląda wychowanie dziecka Brat robot, ja myślę, że aby kogoś zrozumieć nie trzeba mieć identycznych doświadczeń- potrzebna jest wrażliwość i empatia. Pisałeś, że łatwo teoretyzować z ambony- oj, łatwo, też tego nie lubię. Jednak jeżeli ktoś potrzebuje rady osoby duchownej, to w rozmowie indywidualnej jest całkiem inaczej, można liczyć na zrozumienie. Ludzie nie dzielą się na tych z dziećmi i tych bez dzieci. W Polsce start dla młodych jest bardzo trudny, różnie się układa w zależności od zdrowia, wsparcia ze strony rodziny itd, więc trud wychowania dzieci w jednej rodzinie nierówny trudowi w innej i też niełatwo pomiędzy nimi o zrozumienie. Czasami mam wrażenie, że księża łatwiej porafią zrozumieć, że mogą wystąpić problemy, a inne rodziny bazują tylko na własnych doświadczeniach i nie rozumieją np. tego jak ciężko radzić sobie bez pomocy rodziny albo, że mogą wystąpić inne trudności jakie akurat ich nie spotkały. Myślę zatem, że zniesienie celibatu nie jest potrzebne aby księża rozumieli problemy ludzi żyjących z małżeństwie.
Jadwiga
18 lutego 2010, 15:40
brat robot "Czasem wydaje mi się, że zniesienie celibatu miałoby przynajmniej jeden pozytywny efekt. Celibatariusze w końcu dowiedzieliby się, jak naprawdę wygląda wychowanie dziecka i codzienne życie rodziny." Moze i dobrze by było gdyby sie dowiedzieli. Ale kto by utrzymywał te dzieci i te rodzinę? My podatnicy?
A
Aura
18 lutego 2010, 09:49
Nie wierzę, że to byłby efekt pozytywny. Najpewniej sami przestaliby mieć czas na zaangażowanie się w podjętą funkcję. Przecież księża i siostry zakonne wywodzą się z rodzin, mają rodzeństwa zmagające się z problemami, często służą im nie tylko pomocą modlitewną.. A niejednokrotnie najbardziej bolesne są doświadczenia wywiedzione z dzieciństwa. Obserwuje się przecież zmagania rodziców, wujków, sąsiadów.. Do tego dochodzą niejednokrotnie lekcje katechezy w szkołach, i jeszcze sakrament spowiedzi - wyobrażam sobie, że to aż nadto, by wiedzieć o skali problemów związanych nie tylko z wychowaniem..
18 lutego 2010, 09:40
Ale niech Ci będzie trwajmy przy opinii że wychowywanie dzieci to czysta przyjemność. I tak się rodzą mity... Czasem wydaje mi się, że zniesienie celibatu miałoby przynajmniej jeden pozytywny efekt. Celibatariusze w końcu dowiedzieliby się, jak naprawdę wygląda wychowanie dziecka i codzienne życie rodziny. Spowiedź to średnie źródło doświadczenia w tym zakresie. Mit ciąży i rodzicielstwa ma w swobie wiele dobrego (ja też wolę pamiętać i myśleć tylko o dobrych chwilach), ale to zafałszowanie obrazu - ból, stres, zniechęcenie,  obawa, czy sobie poradzę, zmęczenie - z ambony łatwo teoretyzować i narzekać na rodziny nie decydujące się na większą liczbę dzieci.
OJ
Ojciec jedynaczki :)
18 lutego 2010, 08:56
Pewnie tak jak wszyscy opiekujemy się dzieckiem, biegamy na kolanach pod stołem rechocząc jak żaby, kiedy jest chora tez ją noszę na rękach. Moja córka jest całym moim życiem. I nie roztkliwia mnie to o czym piszesz, jest to naturalne. "kobieta z potem na plecach" i "ojciec co nosi do rana dziecko na rękach" - to tylko synonimy bohaterów artykułu. Dziwne bo nie doczytałem się w tekście że oni poświęcenie, a reszta luksus. Ale niech Ci będzie trwajmy przy opinii że wychowywanie dzieci to czysta przyjemność. I tak się rodzą mity...
E
es
17 lutego 2010, 18:29
Ojcze jedynaczki, wszyscy nosimy nasze dzieci i o nie dbamy- to i obowiązek i przyjemość, a Ty tego nie robisz? Nie muszą mieszkać w zagrzybionym pokoju ale mieć świadomość, że inni mają trudniej bo bez pomocy a oni ja wynika z artykułu przekonani, że to cała reszta ma luksus, a u nich poświęcenie. Autorka nie pisze tylko, że jej dzieci nie dostają prezentów, ale jest przekonana, że inni dostają. Ciekawa jestem ja Wy dbacie o Wasze rodziny skoro tak Was roztkliwia,że inni noszą w nocy płaczące dziecko.
OJ
Ojciec jedynaczki :)
17 lutego 2010, 18:12
Ludziska kochani ale się czepiacie, babka mówi jedynie, że jej dzieci nie dostają pieniędzy albo drogich prezentów, nie kładzie nacisku na to że jedynacy są rozpuszczeni i dostają co chcą. Nie sądzę żeby chciała generalizować czy upraszaczać. Jak czytam te posty to mam wrażenie że myślicie, że żeby ich przykład był wiarygodniejszy to powinni mieszkać w jednym zagrzybionym pokoju, spać na kupie i jeść odpadki... A nie nie moi drodzy... Pełen szacunek dla "kobiety z potem na plecach" i ojcu co nosi do rana dziecko na rękach. Fajna z Was rodzina!
Grażyna Urbaniak
17 lutego 2010, 13:56
Własnie dodałam komentarz do artykułu "Dziecko potrzebuje Boga", ale zniknął i zniknął też napisek "dodaj komentarz". Czy tam się coś zepsuło? Powtórzę go tutaj: Cyt.Jeden z błędów w wychowaniu religijnym małego dziecka polega na tym, że zbyt szybko i za wcześnie przekazuje się mu wytyczne o charakterze moralizującym. Czyli wg autorki najpierw rozkoszowanie się Bogiem, który kocha, potem Bogiem, który przebacza, następnie Bogiem który usuwa przeszkody. A pojęcia grzechu i kary wcale nie wprowadzać? A jak jakieś rezolutne dziecko spyta, dlaczego w takim razie Jezus cierpiał na Krzyżu, skoro Bóg tylko kocha, przebacza i usuwa przeszkody?
17 lutego 2010, 13:45
A warunki materialne? To jest pytanie o "granice" zaufania Bogu. To nie jest problem zaufania ale racjonalnego myślenia. Nawet największa wiara nie determinuje do wejścia na ruchliwą ulicę na czerwonym świetle. Problem jest, że kwestie wiary wprowadza się w przestrzeń planowania rodziny. Skutkiem jest wystawianie Boga na próbę. Bo inaczej tego nie można nazwać.
E
es
17 lutego 2010, 12:36
Podzielam zdanie, że dzieci przyzwyczajone do ciągłego otrzymywania prezentów wyrabiają w sobie przekonanie, że każdy im "powinien" coś dać. A przecież ten, kto nie daje wcale nie oznacza, że nie lubi czy nie kocha...Bo kim byśmy byli bez tej pomocy - samotną łódką na oceanie. I znowu mam wrażenie Izo, że nie zrozumiałaś. Chodziło o to, że autorka zasugerowała, że wielodzietni mają ciężej a "jednodzietni" lżej, bo dostają. Tu nie rozpatrywano tego kto kocha i czy prezent jest tego wyrazem. czasem ci, którzy mają mniej dzieci nic nie dostają w prezencie i są taką samotną łódką (jeżeli chodzi o pomoc) i wcale nie z wyboru. 
E
es
17 lutego 2010, 12:19
No i jeszcze odnośnie Twojej propozycji dla tych, którym artykuł nie podoba się- mnie bardzo się nie podoba, bo uważam, że przykłady z zycia znajomych- rodziców jedynaków sądobrane tendencyjnie- sama piszesz, że jest róznie bez względu na ilość dzieci. ta pani na pewno też ma różnych znajomych, ale w artykule chodzi o to aby przykłady potwierdzały pewną teorię odnośnie rodzin z jedynakami. ja nie mam ani jedynaka ani czwórki, ale nie odaważyłabym się napisać o swoich obserwacjach odnoście rodzin wielodzietnych- o tym, jak wysługują się starszymi dziecmi, nie poświęcają im czasu, bo dzieci mają się bawić ze sobą nawzajem- bo wiem, żę to byłoby krzywdzące. Ale nie mam zmaiaru napisać o swoim życiu. Autorka podjęła taką decyzję, żę napisze, jest tu możliwość komentowania- to z niej korzystam. Sama nie chcę dzielić się osobistymi sprawami i nie sądzę, żę to odbiera mi prawo do wyrażania swojej opinii.
E
es
17 lutego 2010, 12:13
Izo, nie wiem kogo masz na mysli pisząc, że zależy nam na tym aby być samodzielnym. Może źle zrozumiałaś, ale nie chodzi co naganę, że ktoś korzysta z pomocy rodziny. Uważam, że w obecnych warunkach w naszym kraju start jest ogromnie trudny i ta pomoc jest potrzebna a i tak powinno być w rodzinie aby sobie pomagać. Ale czasem nie ma takiej mozliwości- rodzice nie chą pomóc, sami mają trudności, pomogają już innym dzieciom- różnie. Różnica pomiędzy sytuacją z pomocą, i bez pomocy jest przeogromna. Ci, którzy pomagają mają o całe niebo łatwiej, łatwiej zdecydować się na kolejne dzieci, i łatwiej w końcu stanąć na własnych nogach. i jeszcze jest się obiektem podziwu: tyle dzieci wychowali ! A ci, którzy muszą wszystko dzwigać na własnych ramionach- chociażby to wspominanie wielokrotnie mieszkanie- mając mniej dzieci wkładają wiećej wysiłku, żyją w gorszych warunkach i jeszcze są nazywani egoistami. Łatwo zdać się na opatrzność Bożą kiedy jest iskierka nadziei, że problem polega tylko na zdobyciu się na pokorę a pomoc chociażby skromna nadejdzie.
I
iza
17 lutego 2010, 11:41
Artykuł mi się podobał. Nie doszukałam się w nim negacji jedynaków (choć w domu mamy jedynaczkę). Znam jedynaki, które bawią się samodzielnie (oczywiście nie zawsze - bo ciągłe samotne zabawy też nie są wskazane) oraz takie, które same ze sobą się nudzą. Poznałam też takie rodzeństwo, które cały czas pytało "a w co mamy się teraz bawić" (same nie miało pomysłu na zabawę bo nikt im nie pozwalał na realizację własnych pomysłów - zabawy były im "narzucane"). Myślę, że co rodzina to w szczegółach jest inaczej. Trzeba wiele czasu aby, w miarę obiektywnie, zobaczyć przyczyny. Co do obdarowywania przez dziadków. Znam takich, którzy oddali by dziecku ostatni  grosz oraz takich, którzy rozumieją, że trzeba we wszystkim zachować umiar (oczywiście dla dobra wnuków). Podzielam zdanie, że dzieci przyzwyczajone do ciągłego otrzymywania prezentów wyrabiają w sobie przekonanie, że każdy im "powinien" coś dać. A przecież ten, kto nie daje wcale nie oznacza, że nie lubi czy nie kocha. I trzeba wielu rozmów aby to dziecku wytłumaczyć.  Co do pomocy rodzinie. Mam wrażenie, że bardzo zależy nam aby być jak najbardziej samodzielnymi, samowystarczającymi i samofinansującymi się. Sami siebie oceniamy wg tych kryteriów. Chyba to dobrze, że czasami życie przymusza nas do wykrzesania z siebie choć odrobiny pokory i przyznania, że potrzebujemy pomocy drugiego człowieka. Bo kim byśmy byli bez tej pomocy - samotną łódką na oceanie. A dla niezadowolonych z artukułu mam pewien pomysł. Zachęcam do podzielenia się z nami swoim życiem. Opisania 10 lat życia w ponad 50 linijkach tekstu - tak jak zrobiła to autorka. Uważam, że w tak małym tekście nie da się opowiedzieć wszystkiego co ważne - wszystkich zależności, relacji..... Książka - też byłoby mało. Ale zachęcam.   
E
ee
17 lutego 2010, 11:15
A warunki materialne? To jest pytanie o "granice" zaufania Bogu. W opisanej sytuacji warunku materialne nie były złe, więc trudno mówć o zaufaniu, o ogromnym zaufaniu mogą mówić rodziny w trudnej sytuacji- wtedy można się zastanawać: zaufanie czy brak odpowiedzialności. I co mamy na myśli mówiąc: warunku materalne? Można na pewno żyć ubogo, skromnie się ubrać i skromnie zjeść ale bez dachu nad głową- chociażby to był pokoik przy rodzicach- nie da rady. Dlatego określenie "warunku materialne" w kontekście oceny poświęceni-egoizmu jest krzywdzące czy też nieadekwatne. Może wypowiadają się osoby zamożne i dlatego wydaje im się, że w artykule mowa o trudnych decyzjach. Ale to sytuacja nawet moim zdaniem nie przeciętna, ale naprawdę dosyć dobra.
Jadwiga
17 lutego 2010, 11:00
Ostatnio opisywano problem dziewczyny - matki, która oddała swoje-zreszta zadbane dzieckjo do okna zycia. Okazało sie, ze chociaz bardzo kochała dziecko i chciała z nim byc - niestety po okresie zamieszkiwania w Domu Samotnaj Matki - musiała ten dom opuscic. ( Nie wiem jaki czas tam kobieta po porodzie moze pozostac) Po opuszczeniu Domu nie miała gdzie sie podziac, plątała sie po ulicach, czasem udało sie przenocowac u kolezanki. Wreszcie zrozpaczona włozyła dziecko do okna zycia, sama jak napisano-chciała popełnic samobojstwo. Tyle opisano. Nie wiem jak sprawa sie zakonczyła i czy wogóle ma jakis koniec.
Jurek
17 lutego 2010, 10:23
Zgadzam się z oceną artykułu przez m0cną. Nie przebija się w nim jakaś ocena rodzin wielodzietnych czy z jedynakami. Słiuszne jest zwrócenie uwagi, że Tam chodziło o zgodę na podjęcie trudu. I ta odwaga w podejmowaniiu trudu mi się właśnie spodobała. Myślę, że jest to prawdziwe świadectwo, w którym matka nie próbuje gloryfikowac swojej osoby, a raczej pokazuje swoją drogę dojrzewania do bycia matką. A warunki materialne? To jest pytanie o "granice" zaufania Bogu.
Jadwiga
17 lutego 2010, 08:18
Pieknie i ładnie ale pod warunkiem - ma sie rodzine i można na nia liczyc ( nie kazdy ją ma i nie kazdy jezeli ma moze na nia liczyc) - ma sie dach nad głowa u tej rodziny, Wtedy rzeczywiscie mozna powiedziec ze jest OK. Natomiast jezeli nie ma sie dachu nad głowa, nie ma rodziny - i...nie jest sie całkowicie zdrowym by podjąć jakakolwiek prace ( a z pracą jest trudno) to raczej za pomocą modlitwy mieszkanko z nieba nie spadnie ani zadna "dobra ciocia".
17 lutego 2010, 08:01
Ciekawe gdzie wyczytałeś o samych "skowronkach"? Słyszałem wielokrotnie z ambon.
A
ann
17 lutego 2010, 00:03
Znam jednak takie młode małżeństwa, które dzięki własnej, ciężkiej i dobrze platnej pracy kupili sobie domy lub mieszkania (oczywiście na kredyt) w ciągu 2 -3 lat małżeństwa. Nie twierdzę, że takich nie ma tylko dlatego, że ja nie znam. Jeżeli od początku małżeństwa mieszkali samodzielnie, płacąc za wynajmowanie, zupełnie samodzielnie zgromadzili wszystkie środki i samodzielnie spłacają raty, samodzielnie opiekują się dziećmi- to mam dla nich naprawdę szacunek i podziw. Z tego co widzę to ludzie zazwyczaj nie liczą jako pomoc w kupnie mieszkania tego, że mieszkają czasowo u rodziny albo, że dziadkowie pomagają w opiece nad dziećmi i mozna wydajniej pracować. Ale przecież artykuł nie dotyczy generalnie kupowania mieszkania. Chodzi mi o fakt, że ze wsparciem jest dużo łatwiej- ja osobiście nie skarżyłabym się wtedy na trudności. I trochę dziwne, że w ich otoczeniu wszystko wg schematów- jedynaki i się nudzą, i dostają kasę od rodziny. Jestem trochę wiekowa i trochę artykułów na ten temat poczytałam i posłuchałam wypowiedzi- zawsze rodziny wielodzietne opowiadają o swoich trudnościach i o tym jak innym pieniądze z nieba spadają. Pomoc rodziny jest nieoceniona, ten kto ją ma nie rozumie, że inni muszą sami troszczyć się o dzieci. Ogrom pracy jaki wkłada się w wychowanie dzieci nie zależy od ich ilości.
L
Lilijka
16 lutego 2010, 23:05
 podoba mi się artykuł, realistyczny, nie koloryzowany. a jednak mimo ukazanych trudności, niesie w sobie radość i jest dobrym świadectwem dla innych.... dziękuję :)
M
Maria
16 lutego 2010, 22:12
Droga ann. Jednak Ci odpowiem. Niezbyt uważnie czytałaś mój poprzedni wpis i samo świadectwo. Zacytuję więc:" Kiedy jedynaki znajomych wieszają się na rękach rodziców ... " - to ze świadectwa. Czy to oznacza generalizowanie? "Nic dziwnego, że potrzebowali pomocy i  ..." - to z mojego wpisu. Oznacza to, że zauważyłami,iż ta konkretna rodzina korzystała z pomocy. Znam jednak takie młode małżeństwa, które dzięki własnej, ciężkiej i dobrze platnej pracy kupili sobie domy lub mieszkania (oczywiście na kredyt) w ciągu 2 -3 lat małżeństwa.
3
36QZ7
16 lutego 2010, 21:53
podoba mi się, wreszcie pojawia się normalna zmordowana baba, która nie mówi wciąż że z każdą nową ciążą była cała w skowronkach. Chyba mało czytasz o ciążach. Tak jest- czasem w skowronkach kiedy akurat jest dobry czas a czasem załamanie i lęk co będzie kiedy jest trudna sytuacja, a potem najczęściej rodość z kolejnego dziecka pomimo trudności. Ciekawe gdzie wyczytałeś o samych "skowronkach"? To świadczyłoby o nierozumieniu przyszłych obowiązków gdyby nie było obaw. Akurat tutaj nie sprawdziło się: więcej dzieci- mniej kasy- nie jest źle.
A
ann
16 lutego 2010, 21:42
Mario, autorka sama pisze o pomocy rodziny- nic nie wymysliłam. Pomieszkiwanie u rodziny, chociażby na krótki czas to ogromna pomoc- nieporównywalna ze stówką w prezencie dla dziecka, a i taką nie każdy ma. I to jest właśnie pomocne w późniejszym kupnie własnego mieszkania. Egoistą można być bez względu na ilość dzieci, powiedziałabym nawet, że to raczej mały związek. Nie, nie mam problemów nieuświadomionych- całkiem świadomie denerwuje mnie generalizowanie. Nie zauważyłam, aby ta pani pisała o znajomych, ale o rodzinach z jednym dzieckiem. Dlaczego zakłada, że jedno dziecko=prezenty od rodziny? Nie ma takiej zasady. Oczywiście masz rację, że mogą być egoiści posiadający dwoje dzieci, albo jedno, albo wielodzietni zaniedbujący dzieci, albo wielodzietni egoiści "jadący" na pomocy państwa, rodziny i wysługujący się starszymi dziećmi, albo wielodzietne rodziny zdane na siebie, albo rodzice dwójki czy jedynaka zdani na siebie- bywa bardzo różnie. Jeżeli to miałoby być świadectwo, to najlepiej o własnej sytuacji i tyle. Może dla kogoś kto ma jedno lub dwoje dzieci i jeszcze do tego pomoc rodziny, to wydaje się, że czwórka dzieci nawet z pomocą to ogrom pracy. Ale samodzielnych jest bardzo mało, więc mało kto wie, jak to ciężko i ten kto korzysta z pomocy nie ma prawa oceniać innych.
J
Jakub
16 lutego 2010, 21:33
podoba mi się, wreszcie pojawia się normalna zmordowana baba, która nie mówi wciąż że z każdą nową ciążą była cała w skowronkach. mają jako rodzina problemów tysiace. tragiczne i szczęśliwe chwile. bez patosu z potem na plecach. wcale nie uwazam zeby generalizowala, przecietna rodzina - duzo dzieci - mniej kasy, naturalne nie ma sie czego czepiać. szacun. fajne teksty dobieracie. pan albo pani "slo" - fajny dział
M
Maria
16 lutego 2010, 21:26
ANN. Też uważam, że Twoja emocjonalna reakcja mówi coś o Tobie (jakieś nieuświadomione problemy?) W świadectwie nie doczytałam się generalizowania, że rodziny z jedynakiem "to źle". Autorka mówi tylko o swoich znajomych. Ponadto, dlaczego zakładasz, że bez pomocy rodziny nie stać na własne mieszkanie. Anglistka zarabia dobrze, a i jej mąż pewno też nieźle. Zauważ, że dziecko autystyczne, to również spory wysiłek dla rodziców. Nic dziwnego, że potrzebowali pomocy i nauczyli się o nią prosić. A może jednak tylko dwoje dzieci, to niekiedy wygodnictwo i egoizm?
P
pop
16 lutego 2010, 21:00
 Gratulacje i wielki szacun!!! Takich swiadect trzeba wiecej aby swiat był normalny!!
A
ann
16 lutego 2010, 15:01
AP, to może przecytaj ponownie aby zobaczyć czy nikt tu nikogo nie osądza i się troskę nie przechwala. Poza tym, autorka pokazuje na trudnści a ja twierdzę, że to nie są trudności.
A
ann
16 lutego 2010, 14:58
Oczywiście że ktoś może stracić pracę w przyszłości ale wystarczy oprzeć się na warunkach aktualnych. Oni mieli tę pomoc a inni jej nie mają. Ne ma mowy a razie o tym co może stać się w przyszłości.
A
ann
16 lutego 2010, 14:55
Mocna, oczywiście, że artykuł nie jest o samowystarczalności fnansowej, nikt tak nie twierdził. Ale o- jak mówisz- trudnych decyzjach. A moim zdaniem te decyzje nie były takie trudne, bo było wsparcie. Oczywiście, jeżeli rodzina proponuje, to należy przyjąć pomoc. Ale nie sugerować, że to im jest trudno a innym łatwo. Odwaga jest wtedy kiedy podejmujemy trudne decyzje i musimy zmierzyć się z nimi samodzielnie. I po co te wzmianki o tym co wg jej wyobraźni dostają jedynaki. Może mają mniej niż jej dzieci kiedy ich rodzice są zdani na siebie. A to jak wychowamy dzieci akurat na szczęście nie zależy od ich ilości.
RK
Robert Kożuchowski
16 lutego 2010, 14:48
Jeszcze raz moi mili podkreślam, każda sytuacja życiowa jest inna. To są krótkie uogólnienia, trak jak i tenże artykuł nie pokazuje wszelkich mozliwych sytuacji. Bracie robocie, współczuję i czuje twoja troskę by dziecko miało godne warunki życia. W takich sprawach trzeba się pytac samego Ducha Świetego: " Co mam zrobić Duchu?" Piszę tylko o niektórych postawach, nie o waszych moi mili.
16 lutego 2010, 14:45
Inni ludzie to nie tylko babcia :). Na pieniądzach, czy ujmując to szerzej - na samowystarczalności - nie można polegać. Nikt nie wie, czy nie straci pracy, czy go nie okradną, czy nie zachoruje. Sytuację opisaną w artykule odebrałam jednak zupełnie inaczej - tam nie chodziło o samowystarczalność finansową. Tam chodziło o zgodę na podjęcie trudu. I ta odwaga w podejmowaniiu trudu mi się właśnie spodobała. Nie odebrałam tego artykułu jako potępiającego rodziców, którzy wychowują tylko jedno dziecko. Po prostu pokazane zostały blaski i cienie obu modeli rodziny (z jednym dzieckiem jest łatwiej finansowo, z wieloma dziećmi jest łatwiej uczyć funkcjonowania w społeczności). A to, że coś jest trudniejsze w danym "modelu" to nie znaczy, ze jest niemożliwe.
16 lutego 2010, 14:34
Bracie robocie. Mam kasę- to rodzę. Mam warunki-to rodzę. To kalkulacja, to nie jest zaufanie. A poźniej trudniej zajść w ciąże kobiecie,a konsekwencje tabletek antykoncepcyjnych są straszne ( sporo by pisać). To jest dopiero głupota, ufac samemu sobie. Naturalnie to tylko uogólninie, bo każda sytuacja życiowa jest inna jak pisała -ann. Być może, w każdym razie moja wiara i zaufanie nie jest dostatecznie silne, aby decydować się na kolejne dziecko pomimo problemów z miejscem w mieszkaniu, kredytu na 30 lat i braku rodziny w kręgu najbliższych 400 kilometrów, przy zerowej dostępności państwowych żłobków i przedszkoli. Posiadanie dziecka kiedy nie ma się na to warunków uważam za skrajną nieodpowiedzialność. Nie mam zamiaru rozmnażać się za wszelką cenę.
A
ann
16 lutego 2010, 14:27
Nie kasę, tylko chociażby gościnną babcię, na początek wystarczy, a co proponujesz- ławkę w parku? Jeżeli pracujesz i mieszkasz w Polsce to chyba wiesz jak można sobie za pensję kupić mieszkanie.
RK
Robert Kożuchowski
16 lutego 2010, 14:14
Bracie robocie. Mam kasę- to rodzę. Mam warunki-to rodzę. To kalkulacja, to nie jest zaufanie. A poźniej trudniej zajść w ciąże kobiecie,a konsekwencje tabletek antykoncepcyjnych są straszne ( sporo by pisać). To jest dopiero głupota, ufac samemu sobie. Naturalnie to tylko uogólninie, bo każda sytuacja życiowa jest inna jak pisała -ann.
A
ann
16 lutego 2010, 14:11
A rodzenie kilkorga dzieci kiedy nie ma się pracy ani usłużnej babci- to zaufanie? Ja mam wątpliwości. To nie zaufanie, to głupota. No właśnie, zawsze w takiej sytuacji mówi się o zaufaniu, ale ja myślę, że to zaufanie polega na tym, że jednak jest jakieś rozwiązanie, może skromne i niewygdne- jak np. pokoik w teściowej- ale jest.  A kiedy nie ma nawet tego?
A
ann
16 lutego 2010, 14:07
Mocna, oczywiśćie, że babcia może i wiedziałabym powinna pomagać. Ale nie zawsze może/chce. W artykule przedstawia się tę rodzinę jako przeżywającą trudności przeciwstawiając ją rodzinie z jedynakiem, którzy dostają rzekomo jakieś stówki od dziadków. Dla mnie opisana sytuacja to nie są trudności. Nie żaliłabym się w takiej sytuacji,że miałam ciężko. Ta rdzina miała komfort- pomoc łącznie z możliwością zamieszkania. I dobrze, fajnie, tylko niech niesugerują, że to oni się poświęcają a inni są wygodni.
16 lutego 2010, 14:03
A rodzenie kilkorga dzieci kiedy nie ma się pracy ani usłużnej babci- to zaufanie? Ja mam wątpliwości. To nie zaufanie, to głupota.
A
ann
16 lutego 2010, 14:01
Panie psychologu, Robercie, chyba mało czytasz, bo widziałbyś, że tak zawsze pisze się o rodzinach- dużo dzieci =powięcenie i dobrze wychowane dzieci a mołodzietni=egoizm i nudzące się dzieci i to mnie wkurza.Nie mam zranienia, nie ciesz się. Po prostu samodzielnie z mężem wychowaliśmy dwoje dzieci i włożyliśmy więcej wysiłku niż niejedna wielodzietna rodzina. Ciężko to było nam, a nie takim, dla których problem to zgiąć kark po pomoc. Ja jestem dumna, ale ja mam powód. Wierzyć to nie znaczy postępować nieroztropnie. Łatwo "zaufać" Bogu kiedy wiadomo, że można zamieszkać w babci. Zaufanie nie zwalnia nas z działania. Kiedy nie ma rodzinki, na której można się uwiesić.,trzeba myśleć samemu, a ie tylko liczyć, że pewnie Pan Bóg przyjdzie z pomocą i ześle mieszkanie z nieba. A rodzenie kilkorga dzieci kiedy nie ma się pracy ani usłużnej babci- to zaufanie? Ja mam wątpliwości.
16 lutego 2010, 13:55
A mnie się podoba. To piękne świadectwo o podejmowaniu trudnych decyzji. Polemizując z Anną - babcia przecież należy do rodziny. I po to są inni ludzie, żeby pomagać. Nie jest nigdzie powiedziane, że trzeba być samowystarczalnym. Można tu wręcz sparafrazować kazanie Jezusa: "Błogosławieni, którzy nie są samowystarczalni, do nich bowiem należy moje królestwo... biada wam samowystarczalni, bo już niczego nie potrzebujecie"
RK
Robert Kożuchowski
16 lutego 2010, 13:50
ann-masz problem. Artykuł opisuje pewnarzeczywistość. Ty się zaś z nią nie zgadzasz, ty się sama ze sobą nawet nie zgadzasz bo sama piszesz, cytuje: "Każda historia rodzinna jest inna..." Więc ta, która tu jest opisana jest akurat taka. Wnioski wyciągasz, których tu nie ma. Pokazane jest tu szczęście, a to cię irytuje. Protesujesz. Zapewne masz w sercu jakiś duży problem. Jakieś zranienie. Trzeba takie trudne sprawy w ciszy przez jakiś czas przemodlić, dotrzeć do źródła zranienia i oddać to Jezusowi. Inaczej się nie da. Artykuł jest wspaniały, pokazuje działanie Opatrzności Bożej. Wierzyć znaczy calkowicie zaufać.
A
Aura
16 lutego 2010, 13:47
Ann Masz rację,  artykuł jest tendencyjny ale zauważ, że osiągnięciem dla autorki było "ugięcie karku", pokora wobec Boga i ludzi, którzy szli z pomocą. Za każdym z nas idzie inna historia..
A
ann
16 lutego 2010, 13:35
Bardzo nie podoba mi się ten artykuł, bo jest tendencyjny. Chęć pokazania, że ta rodzina przeżywa trudności, ale się poświęca i to porównywanie z jedynakami itd. A w życiu nie jest tak prosto wg schematów. Ta rodzina przede wszystkim nie jest samodzielna- na początku mieszkanie u babci i pomoc rodziny, a problem tylko taki, że trzeba o tę pomoc poprosić. Wiele rodzin mając mniej dzieci musi włożyć o wiele więcej wysiłku i poświęcenia bo nie zawsze jest rodzina, która może pomóc i babcia , u której można zamieszkać. Ciekawe jak poradziliby sobie wynajmując mieszkanie. I skąd przekonanie, że jedynaki dostają jakieś stówki od kogokolwiek? Z tekstu wynika, że to własnie te dzieci korzystają z pomocy rodziny. Każda historia rodzinna jest inna, nie ma powodu aby ci, którzy mają więcej dzieci uważali się za lepszych, a taka myśl wyłania się z tego tekstu. Samodzielna rodzina na pewno nie dałaby rady kupić mieszkania, jedncześnie płacąc za wynajmowanie i samodzielnie bez pomocy opiekując się dziećmi. Trzeba się pochwalić własnymi osągnięciami.