Gdzie są zabawki z tamtych lat?
Kto swoje dzieciństwo przeżył w szarej, peerelowskiej rzeczywistości lat 70., ten pamięta, jak mizerny był wybór zabawek na rynku. W większości ówczesnych polskich domów można było znaleźć dokładnie ten sam, skromny zestaw gier i zabawek. Parę z nich było naprawdę udanych, inne zachowały się w naszej pamięci ze względu na wyjątkową... antyfunkcjonalność.
Z tego czy innego powodu dziś są uznawane za kultowe i myśli się o nich z rozrzewnieniem.
Jednym z trafionych produktów polskiego przemysłu zabawkowego były z pewnością Bierki - Gra Marynarska. Ćwiczyły zręczność i koncentrację. Godzinami i do znudzenia mogłam grać z rodziną w wybieranie z kupki harpunów, bosaków i wioseł. Emocji, gdy udało mi się wyjąć bez poruszenia trójząb (czyli najwyżej punktowaną bierkę), było co niemiara. A kiedy moi rodzice odmawiali udziału w dalszej zabawie, trzeba było znaleźć sobie inne zajęcie.
Najczęściej sięgałam po Mózg Elektryczny - grę, która uczyła wiedzy o świecie. Trzeba było połączyć kraje z ich stolicami, nazwiska wynalazków z przedmiotami itd. Prawidłowe połączenie sygnalizowane było zapaleniem się malutkiej żaróweczki. A ponieważ wskazówki czyli kabelki zakończone bolcami były podłączone do baterii, każdy prędzej czy później odkrywał, że jak się je poliże, to fajnie kopią w język. I to była dodatkowa frajda z tej gry.
Dodatkowych efektów nie było przy grze Mastermind, za to podobnie trzeba było wysilić umysł. Przeciwnik wymyślał różnokolorowy kod, a druga osoba próbowała go zdekodować używając pionków w różnych barwach. Ta gra logiczna była wydawana u nas na licencji brytyjskiej. Krajowa Agencja Wydawnicza umieściła na okładce mężczyznę i kobietę w tajemniczych niebieskich kombinezonach na czarnym tle. Zainspirowana filmami o kosmosie, byłam przekonana, że w Mastermind grają astronauci na pokładzie statków kosmicznych.
Dzieciaki czujące w sobie pociąg do muzyki najczęściej dostawały w prezencie pianinko Viola. Zabawka ta szybko okazywała się przekleństwem dla wszystkich domowników, bo wydawała naprawdę koszmarne dźwięki.
Irytujące, tępe elektroniczne brzmienia nie przeszkadzały jednak użytkownikom walić w klawisze do oporu. Podobnie upiorną do otoczenia zabawką były Riki Tiki, czyli dwie kulki zawieszone na sznurku, którymi obijało się o siebie nawzajem. Zabawa była nie tylko hałaśliwa, ale i kontuzyjna, bo kulki najczęściej uderzały w nadgarstki grającego. Najlepsi, niezrażeni siniakami, potrafili podbijać kulki raz na górze, a raz na dole.
Chłopcy marzyli oczywiście o samochodzikach. Prawie nikogo nie było stać na zagraniczne resoraki, więc Wartburg 353 był jednym z bardziej pożądanych modeli. O jego klasie niech świadczy fakt, że miał zdalne sterowanie.
Po kablu łączącym sterownik z autem co prawda, ale miał! Można się także było świetnie bawić w Autostradę z samochodzikami na kluczyk. W skład zestawu wchodziła trójwymiarowa plansza i dwa nakręcane autka. Mimo małych rozmiarów "autostrady" (był zaledwie jeden ślimak i parę zakrętów) dostarczała ona bawiącym się nie lada atrakcji, kiedy samochód przejeżdżający pod wiaduktem automatycznie uruchamiał wóz stojący wyżej i potem oba jeździły po makiecie.
Każdy pamięta pewnie też - najczęściej używany podczas zabaw na podwórku - pistolet Precyzja. Ach, i ten odgłos spustu! Obowiązkowo miał go każdy, kto w głębi duszy czuł się Hansem Klossem albo porucznikiem Borewiczem. Natomiast mali strategowie bawili się figurkami miniaturowych żołnierzyków. Kupowało się w woreczkach foliowych w sklepach z zabawkami. W środku było około 60 figurek żołnierzyków w pozycji kucznej, leżącej, stojącej oraz artylerzyści. W mieszkaniach, które od 30 lat nie zmieniły właścicieli, czasem jeszcze pod dawno nieprzesuwanymi meblami znajduje się tych miniaturowych weteranów dawnych bitew...
Nie mam rodzeństwa, więc najczęściej bawiłam się sama. Jedną z moich ulubionych zabawek był kartonowy kalejdoskop, w który potrafiłam się naprawdę długo gapić, próbując przewidzieć, jaka kompozycja pojawi się przed moimi oczami za chwilę. Kolorowe szkiełka były świetną odskocznią od ówczesnej szarej rzeczywistości i sporą konkurencją dla braku ciekawych programów w czarno-białej telewizji.
Skomentuj artykuł