Kardynał z zapomnianego kraju
28 czerwca do grona pięciu nowych kardynałów, obok biskupów ze Szwecji, Mali, Hiszpanii i Salwadoru, dołączy Laotańczyk Louis-Marie Ling Mangkhanekhoun.
Komentatorzy uznali nominacje papieża Franciszka za sięgnięcie do "peryferii". Laos chyba od Watykanu najdalszy. Jeśli nawet w linii prostej Salwador wydaje się podobnie daleko, kulturowo azjatycki Laos jest znacznie odleglejszy. Kraj zajmujący obszar o wielkości trzech czwartych Polski ma ok. 6,5 miliona ludności.
Wciśnięty między Chiny, Wietnam, Kambodżę, Mjanmę (wcześniej Birmę) i Tajlandię to fragment dawnych Indochin, kraj o niełatwej, zagmatwanej historii, egzotyczny, parę wieków temu zwany Królestwem Miliona Słoni i Białych Parasoli. Buddyzm, którego symbolem jest m.in. także właśnie taki baldachimowaty parasol, jest tu główną religią.
Bardzo rozpowszechniony jest też animizm. Chrześcijanie stanowią blisko 2 proc., w tym protestantów jest dwukrotnie więcej niż katolików. Ci ostatni nie mają łatwo, choć znacznie gorzej bywało. W okresie komunistycznych rządów paramilitarna organizacja Pathet Lao bezwzględnie tępiła "obcą" religię.
Kard. Mangkhanekhoun (fot. youtube.com)
W dalszym ciągu pod sztandarem komunizmu Laotańska Republika Ludowo-Demokratyczna w latach 90. wstąpiła jednak na drogę ograniczonych reform. Otworzyła się szansa dla Kościoła,by wyszedł z podziemia. Oczekuje się, że nowa nominacja kardynalska utrwali odwilż w tym misyjnym kraju. Siedemdziesięciotrzyletni kardynał-elekt Ling wśród biskupów z tamtych terenów uchodzi za osobę miłą, przyjazną, otwartą, sprawdzoną w dziele ewangelizacyjnym. Daleki od stosowania metod konfrontacyjnych sprawnie operuje dialogiem, dążąc do tego, by władze państwowe dały Kościołowi więcej wolności. Rozumie też potrzebę wpisania katolicyzmu w laotańską tradycję.
Ostatnio mały katolicki Laos w Kościele powszechnym zaczął powoli wychodzić z całkowitego cienia.
Siedem miesięcy temu, w adwentową niedzielę w stolicy Laosu, w Wientianie, odprawiono jedyną uroczystą mszę w tym kraju, bo zjechali na nią wszyscy lokalni biskupi (czterech) i księża (21), nie licząc kilkunastu ważnych gości z zagranicy. Skrzyknął się cały niewielki Kościół laotański.
Obchodzono beatyfikację 17 męczenników z lat 1954-1970. Nie zabrakło wielu członków rodzin pomordowanych. Owi męczennicy za wiarę to dziesięciu misjonarzy francuskich i Włoch, jeden ksiądz z Laosu oraz pięciu laotańskich katechistów i młody świecki mężczyzna. Wśród beatyfikowanych katechistów jest bł. Luc Sy, kuzyn kardynała-elekta, niegdyś ojciec rodziny i oddany ewangelizator. Louis-Marie Ling Mangkhanekhoun, wtedy jeszcze diakon kształcony w Kanadzie i należący do instytutu świeckiego Voluntas Dei, katechizując w górach na północy, w najbardziej zaniedbanej części kraju, wpadł z kuzynem w zasadzkę, ale udało mu się uciec.
Dwa lata później został wyświęcony. W Laosie trafił później na kilka lat do więzienia, ale przetrwał je, nie tracąc wiary. Sakrę biskupią przyjął w 2001 roku. Od 2000 pełnił funkcję wikariusza apostolskiego w mieście Paksé (wikariat to jednostka organizacyjna Kościoła, kiedy nie ma jeszcze warunków do formalnego utworzenia diecezji), przewodniczącego Konferencji Biskupów Laosu i Kambodży w latach 2009-2014. Od lutego br. apostolski administrator Wientianu, stolicy Laosu.
Laos na mapie południowo-wschodniej Azji (fot. shutterstock.com)
Amerykańska dziennikarka pisząca o nowo mianowanych kardynałach zacytowała opublikowany dwa lata temu wywiad z biskupem Ling. "Z rzeczy pozytywnych można wymienić, że mamy świeckich żonatych katechistów, prawdziwych misjonarzy, którzy idą mieszkać w wioskach i stają się korzeniami ewangelizacji. Tak tworzą się więzi. W tej pracy uczestniczą seminarzyści". Przerywają oni studia po trzech latach, żeby nabyć dłuższe doświadczenie misyjne, żyjąc w górach wśród wieśniaków. Dziennikarka skontrastowała to z wydelikaconą, cieplarnianą atmosferą amerykańskich seminariów duchownych, w których młodzi izolowani są od wszelkich kontaktów z "nie-księżmi", ze świeckimi katechistami włącznie.
Idea ta bierze się ze wspomnianego Voluntas Dei (www.voluntasdei.org), instytutu, do którego kardynał Ling należy od czasów młodości. Organizacja ta sięga korzeniami do Zgromadzenia Misjonarzy Oblatów Maryi Niepokalanej (OMI) założonego w I poł. XIX wieku we Francji przez św. Eugeniusza de Mazenoda.
W Kanadzie (Quebec) o. Louis-Marie Parent OMI założył świecki instytut męski (żeński, także przez niego stworzony, już działał). W tym samym roku instytut "wyszedł w świat", najpierw właśnie do Laosu, potem do USA, Ameryki Łacińskiej i innych krajów Azji. W 1963 przyjęto żonatych katechistów, a kilkanaście lat później pary małżeńskie zdecydowane podjąć misyjne zadania. W kolejnych latach rozszerzono członkostwo na zasadzie afiliacji duchowej.
Duchowość tego instytutu świeckiego jest bardzo jasna i konkretna. Opiera się na regule 5-5-5. Pierwsze pięć wymogów zakłada tradycyjnie rozumiane dążenie do coraz większej bliskości z Bogiem poprzez codzienną modlitwę wewnętrzną czy medytację, czytanie Pisma św., Eucharystię, nabożeństwo do Najświętszego Sakramentu oraz nabożeństwo do Matki Bożej poprzez rozważanie tajemnic różańca.
Druga seria pięciu zasad życiowych, których celem jest pogłębienie ducha kontemplacji, pokory i braterstwa, odnosi się do stosunków z bliźnim. I tu rewolucji nie ma, a jednak nacisk na konkret robi wrażenie. Członka Voluntas Dei obowiązuje: 1. życie z Bogiem tu i teraz, 2. zaniechanie krytykanctwa, 3. zaniechanie "destruktywnego wewnętrznego i zewnętrznego narzekania", 4. gotowość do służby i 5. troska o pokój serca w klimacie dążenia do sprawiedliwości i braterstwa. Trzecia piątka zakłada codzienne spełnienie co najmniej pięciu uczynków miłosierdzia.
Jest takie słowo "purpurat" pamiętające czasy Cycerona. W średniowieczu określano nim wysokiego, bogato odzianego dostojnika królewskiego. Dwory królewskie przeminęły, a słowo to przetrwało w języku kościelnym. Ale w pokornych i ewangelicznych realiach misyjnego Kościoła Laosu go nie znajdziemy.
Skomentuj artykuł