Jana Chrzciciela lekcja o tożsamości
„Nie wiesz kim być? Bądź sobą” - zachęcał parę dobrych lat temu w refrenie swojej piosenki jeden z niszowych zespołów polskiej sceny muzycznej. Bez względu na to, czy tę zachętę sformułujemy bardziej coachingowo: „Bądź sobą!”, czy bardziej poetycko: „Sobą bądź…”, pewne jest to, że pragnienie bycia sobą nosi w sobie wielu z nas. Wielu też doświadcza czasem bądź często tego, że nie wiedzą, kim są tak naprawdę.
Oczywiście - są kimś (ojcem, dzieckiem, wnuczkiem, matką, babcią etc.), mają jakąś rolę w społeczeństwie (są uczniami, pracownikami, obywatelami), są kimś z zawodu, ale kim są, gdy zdejmą szkolny mundurek, kitel, ubranie, do którego zobowiązuje ich biurowy dress code, habit itd.? Kim są, a kim na pewno nie? Jaka jest ich najgłębsza tożsamość?
Taka refleksja i takie pytania przychodzą mi do głowy, gdy myślę o zbliżającej się (24 VI) uroczystości Narodzenia Jana Chrzciciela. Jan dokładnie odrobił lekcję o tożsamości sumiennie. Przypomnijmy sobie jeden z jego dialogów z Żydami, który miał miejsce w Betanii:
Takie jest świadectwo Jana. Gdy Żydzi wysłali do niego z Jerozolimy kapłanów i lewitów z zapytaniem: „Kto ty jesteś?”, on wyznał, a nie zaprzeczył, oświadczając: „Ja nie jestem Mesjaszem”. Zapytali go: „Cóż zatem? Czy jesteś Eliaszem?” Odrzekł: „Nie jestem”. „Czy ty jesteś prorokiem?” Odparł: „Nie!” Powiedzieli mu więc: „Kim jesteś, abyśmy mogli dać odpowiedź tym, którzy nas wysłali? Co mówisz sam o sobie?” Odpowiedział: „Jam głos wołającego na pustyni: Prostujcie drogę Pańską, jak powiedział prorok Izajasz”.
Dialog Jana z wysłannikami z Jerozolimy zawsze mnie porusza. Uświadamia mi, że Jan dobrze wiedział, kim nie jest, nie przypisywał sobie (choć zapewne było to kuszące) ani bycia Mesjaszem, ani Eliaszem, ani prorokiem; wiedział jednak, kim jest. Nie określała tej odpowiedzi ani popularność (a cieszył się sporą, wszak ciągnęła do niego cała judzka kraina oraz wszyscy mieszkańcy Jerozolimy i przyjmowali od niego chrzest w rzece Jordan), ani nacisk wywierany przez pytających (abyśmy mogli dać odpowiedź tym, którzy nas wysłali).
Potrafił konkretnie odpowiedzieć na pytanie o to, co mówi sam o sobie; najwyraźniej zatem miał tę sprawę przemyślaną, przemodloną - odpowiada wszak słowami proroctwa Izajasza, zatem najpewniej przed Bogiem rozmyślał o tych kwestiach):
Jam głos wołającego na pustyni.
W przypadku Jana tę lekcję odrobili najpierw jego rodzice. To właśnie przy okazji jego narodzin odbyła się inna rozmowa: jego matki z sąsiadami. Ojciec zabrał głos na piśmie, bowiem od momentu zwiastowania narodzin syna nie posługiwał się mową. Ojcu tego, który miał być głosem, głos odebrano. Wczytajmy się w relację Łukasza:
Dla Elżbiety zaś nadszedł czas rozwiązania i urodziła syna. Gdy jej sąsiedzi i krewni usłyszeli, że Pan okazał tak wielkie miłosierdzie nad nią, cieszyli się z nią razem. Ósmego dnia przyszli, aby obrzezać dziecię, i chcieli mu dać imię ojca jego, Zachariasza. Jednakże matka jego odpowiedziała: „Nie, lecz ma otrzymać imię Jan”. Odrzekli jej: „Nie ma nikogo w twoim rodzie, kto by nosił to imię”. Pytali więc znakami jego ojca, jak by go chciał nazwać. On zażądał tabliczki i napisał: „Jan będzie mu na imię”. I wszyscy się dziwili. A natychmiast otworzyły się jego usta, język się rozwiązał i mówił wielbiąc Boga.
Niektóre przekłady różne od wydania Biblii Tysiąclecia słowa: Nie, lecz ma otrzymać imię Jan, tłumaczą: „Nie, lecz Jan jest jego imię”. On nie otrzyma tego imienia dopiero po narodzinach. On został nim nazwany już wcześniej - w czasie zwiastowania w świątyni. Święty Łukasz pisał, że anioł rzekł wtedy do Zachariasza: „Nie bój się Zachariaszu! Twoja prośba została wysłuchana: żona twoja Elżbieta urodzi ci syna, któremu nadasz imię Jan”.
Święty Ambroży komentował: „Jan jest jego imię. A więc nie my mu je nadajemy, gdyż je od Boga otrzymał. Ma swoje imię, które my przyjmujemy, ale którego wybór nie zależał od nas. To jest właśnie zasługą świętych, że imiona swoje otrzymują od Boga. Tak np. Jakub został nazwany Izraelem. Tak Pan nasz został nazwany Jezusem, zanim się narodził, któremu imię nadał nie anioł, ale Ojciec (…)”.
Tak, imię to jeden z najważniejszych elementów tożsamości człowieka. Oczywiście na ten temat więcej mogliby powiedzieć specjaliści z dziedziny onomastyki, ja jednak chcę podkreślić, że w przypadku Jana ewangelia podpowiada nam, że mocny rys jego tożsamości nadało właśnie wybrane dla niego przez Boga imię. Imię jego ojca znaczyło: „Jahwe pamięta”. I rzeczywiście - Bóg nie zapomniał o marzeniu Zachariasza o tym, by radować się potomstwem. Ale nie tak miał się nazywać jego syn, lecz Jan (co po hebrajsku oznacza „Jahwe się zmiłował/cieszący się łaskawością Jahwe”. Wedle słów anioła wielu miało się cieszyć z jego narodzenia, to on miał być napełniony Duchem Świętym i synów Izraela nawrócić do Pana oraz pójść przed Nim „w duchu i mocy Eliasza, żeby serca ojców nakłonić ku dzieciom, a nieposłusznych - do usposobienia sprawiedliwych”, to on miał przygotować Panu lud doskonały).
Pisałam już kiedyś o tym, że Elżbieta i Zachariasz mieli odwagę na najwcześniejszym etapie życia syna obronić jego tożsamość, mimo że było to nie w smak sąsiadom, mimo że było to na przekór tradycji, a ta - jak śpiewał Tewje Mleczarz - jest przecież najważniejsza (choć - jak wiemy - i jego stosunek do tejże zmienił się z upływem czasu i refleksji…).
Ewangeliści co prawda nie piszą nam za wiele o czasie młodości Jana. Zdawkowe Łukaszowe: „Chłopiec zaś rósł i wzmacniał się duchem, a żył na pustkowiu aż do dnia ukazania się przed Izraelem”, pozwala jedynie zakładać, że owe wzmacnianie się duchem wiązało się także w wewnętrzną refleksją o jego życiu, misji i powołaniu. Pustkowie, na którym żył, sprzyjało takim myślom, otaczała go przecież cisza, a kontakt z ludźmi miał najpewniej ograniczony (ciekawe, choć bazujące tylko na pisarskiej wyobraźni, rozważania snuł na ten temat Jan Dobraczyński w swojej książce poświęconej Chrzcicielowi pt. „Grom uderza po raz trzeci”). Być może przez niektórych był postrzegany jako samotnik, jako specyficznie ubrany dziwak, stosujący oryginalną dietę składającą się z szarańczy i leśnego miodu, jako ekscentryk albo indywiduum, które trudno zrozumieć…
To właśnie jednak na pustyni zostało do Jana skierowane słowo Boże, to tam rozeznał, że już czas, by obchodzić całą okolicę nad Jordanem i głosić chrzest nawrócenia. Właśnie w tej okolicy dopadli go ze swoimi pytaniami wysłannicy, o których wspomniałam u początku tego wpisu.
Jan odpowiedział im, że jest głosem, a zatem sobą - Janem. Wiele lat uczył się istoty swojego imienia; dokonywało się to także przy Chrystusie. To przy Nim akceptująco odkrywał siebie, ciąg dalszy swojej historii, swoje miejsce na tym świecie. Wskazał Baranka, był przyjacielem Oblubieńca, cieszył się Jego radością i wystarczało mu to, kim jest, a jednocześnie stał się przez to bardziej sobą. Dlatego gdy jego uczniowie poszli za Jezusem, nie zatrzymywał ich, nie trzymał na uwięzi; chciał, by Chrystus wzrastał, a to, że on się „umniejszał”, nie było dla niego „ujmą”, ponieważ stało się to, co sam zapowiedział: przyszedł Ten, który jest od niego większy, który chrzcić będzie Duchem Świętym.
Tę pełną pokoju akceptację potwierdził pieczęcią swojej śmierci, gdy spełnił do końca powierzone mu posłanie, zostając wierny swoim przekonaniom i wartościom. W prefacji na uroczystość jego narodzenia śpiewamy: „Aż do końca Jan świadczył o światłości, a przez swoje męczeństwo złożył Chrystusowi najpiękniejsze świadectwo”. Umierając w taki a nie inny sposób, Jan po raz kolejny pokazał, że rozumie, kim jest: do końca świadczył o światłości, a jego imiennik, Ewangelista Jan, w Prologu czwartej ewangelii zapisał przecież:
Nie był on światłością,
lecz [posłanym], aby zaświadczyć o światłości.
Wobec tych, którzy nie rozumieli Jana, głos zabrał Ten, który jest Słowem. Jan zaświadczył o Jezusie, Jezus zaświadczył o Janie:
Jezus zaczął mówić do tłumów o Janie: «Coście wyszli oglądać na pustyni? Trzcinę kołyszącą się na wietrze? Ale coście wyszli zobaczyć? Człowieka w miękkie szaty ubranego? Oto w domach królewskich są ci, którzy miękkie szaty noszą. Po coście więc wyszli? Proroka zobaczyć? Tak, powiadam wam, nawet więcej niż proroka. On jest tym, o którym napisano: Oto Ja posyłam mego wysłańca przed Tobą, aby Ci przygotował drogę. Zaprawdę, powiadam wam: Między narodzonymi z niewiast nie powstał większy od Jana Chrzciciela. Lecz najmniejszy w królestwie niebieskim większy jest niż on.
Jan jest dla mnie symbolem pełnej pokoju wierności w odkrywaniu swojej tożsamości i odwagi w życiu nią, świadczeniu o niej, a także odwagi w przeżywaniu siebie. Pociesza mnie fakt, że był to proces, który się w nim dokonywał, że przeżywał na tej drodze niepewność i wątpliwości. On, który był głosem, pytał przecież przez swoich uczniów Jezusa, czy jest tym, który miał przyjść. Jezus uspokoił go swoją odpowiedzią, pocieszył w więziennym strapieniu.
*
Jan był głosem. A kim Ty jesteś?
Każdy z nas jest zaproszony, by odkrywać swoją tożsamość – unikalność, która jest jeszcze głębsza niż rola rodzica, dziecka, pracownika, której nie określa tylko nasz strój czy dieta. Modlitwą, która może nam towarzyszyć w tym całożyciowym procesie, jest psalm śpiewany 24 czerwca. Niezobowiązująco go tutaj zostawiam. Enjoy!
Ps 139, 1-3. 13-14ab. 14c-15)
Refren: Sławię Cię, Panie, Boga, Stwórcę swego.
Przenikasz i znasz mnie, Panie, *
Ty wiesz, kiedy siedzę i wstaję.
Z daleka spostrzegasz moje myśli, †
przyglądasz się, jak spoczywam i chodzę, *
i znasz moje wszystkie drogi.
Refren: Sławię Cię, Panie, Boga, Stwórcę swego.
Ty bowiem stworzyłeś moje wnętrze *
i utkałeś mnie w łonie mej matki.
Sławię Cię, że mnie tak cudownie stworzyłeś, *
godne podziwu są Twoje dzieła.
Refren: Sławię Cię, Panie, Boga, Stwórcę swego.
I duszę moją znasz do głębi. *
Nie byłem dla Ciebie tajemnicą,
kiedy w ukryciu nabierałem kształtów, *
utkany we wnętrzu ziemi.
Refren: Sławię Cię, Panie, Boga, Stwórcę swego.
Skomentuj artykuł