Bajki a Synod

Elżbieta Wiater

Każdy z nas na pewno pamięta typowe zakończenie bajek: "A potem żyli długo i szczęśliwie". Kiedy czytam doniesienia z Synodu, ale także komentarze dotyczące porzucenia kapłaństwa czy życia zakonnego, to mam wrażenie, że autorzy tych uwag zbyt poważnie potraktowali bajki, które czytali w dzieciństwie.

Bardzo często i bardzo wiele mówi się o przygotowaniu do ślubu czy też ślubów. Narzeka się na krótkość formacji i niewłaściwy jej przebieg. Wskazuje się na konieczność reformy przekazywanych wtedy treści i języka, za pomocą którego to się odbywa. Kardynał Versaldi porównał narzeczeństwo wręcz do katechumenatu.

Nie da się ukryć, że jest w tym słuszność. W czasie przygotowania do tak ważnych decyzji konieczne jest nawrócenie lub potwierdzenie nawrócenia. Rozumiem przez nie wybór określonych wartości, którymi chcemy - świadomie, dobrowolnie i konsekwentnie - kierować się w życiu po ślubie.

Z tym że takiej narracji umyka jeden fakt - ogólnie znany, ale i ogólnie ignorowany - życie to nie jest bajka. Ślub to nie jest magiczny moment, który wszystko za nas rozwiąże. Żeby żyć długo i szczęśliwie, trzeba starań, a i to nie daje żadnej gwarancji efektów.

Tymczasem na czterdzieści punktów streszczających dotychczasowe obrady tylko trzy odnoszą się do tzw. formacji permanentnej. Chodzi mi o opracowanie konkretnych wskazań dotyczących stałego rozwijania życia duchowego małżonków oraz form duszpasterskiej opieki nad nimi.

Większość rozwodów wynika nie tyle ze słabego przygotowania przed ślubem, ile z braku późniejszego rozwoju związku. Nagle okazuje się, że będzie krótko i mało szczęśliwie, bo dobra relacja jakoś nie chce się zrobić sama.

Hormony opadają, pojawiają się nieoczekiwane wydarzenia i inni - wydaje się, że ciekawsi niż małżonek - ludzie. Żona się zmienia, mąż się zmienia, bo człowiek w naturalny sposób podlega zmianie: rozwojowi lub degeneracji.

Dlatego równie istotne, jeśli nie istotniejsze, od przygotowania do zawarcia małżeństwa jest późniejsze formowanie małżonków. Tu najwięcej zależy od nich samych, ich chęci i determinacji w trwaniu przy Chrystusie i sobie nawzajem.

Znam pary, które do decyzji ogłoszonej w dniu ślubu dojrzały dopiero po kilkunastu latach wspólnego życia (wiem to na podstawie ich świadectw). Stało się to dzięki nawróceniu, wspólnej modlitwie, mądrości prowadzących ich duszpasterzy.

I jeszcze jednemu, moim zdaniem kluczowemu, czynnikowi: wspólnocie małżeństw i rodzin żyjących tymi samymi wartościami.

Środowisko, w którym wartości takie jak troska o siebie nawzajem (także jeśli chodzi o sferę duchowości), przekazanie wiary dzieciom, konkretna kultura zachowania i traktowania innych, wielodzietność czy trwałość związku są uznawane i zachowywane, będzie sprzyjało życiu "długo i szczęśliwie". A jeśli nawet dojdzie do rozpadu małżeństwa, łatwiej będzie w takiej wspólnocie uniknąć wchodzenia w drugi związek, a przez to wyłączenia się z życia sakramentalnego.

Czas przygotowania do sakramentów można przyrównać do czterdziestu lat spędzonych przez Izraelitów na pustyni, a samo zawarcie ślubu/przyjęcie święceń to przejście Jordanu.

Kiedy Lud Wybrany wchodził do Kanaanu, czekało go jeszcze wiele lat walki o tę ziemię, chociaż była mu ona obiecana. I ten obraz powinni mieć przed oczami ci, którzy zawierają małżeństwo: czekają ich lata pracy i starań.

Pytanie do Synodu brzmi: co zrobić, żeby podczas tych kryzysów małżonkowie wybierali Boga i Jemu chcieli służyć? Mam nadzieję, że poszukiwanie odpowiedzi na to pytanie zostanie potraktowane poważnie.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Bajki a Synod
Komentarze (11)
jazmig jazmig
17 października 2015, 17:49
Przede wszystkim należy wychowywać od młodości do odpowiedzialności i obowiązkowości. Kiedy dziecko nie jest tak wychowywane, to jako dorosły ma wiele problemów w pracy i w życiu domowym, jeżeli zawrze związek małżeński. Człowiek musi umieć dawać, a nie tylko brać. Trzeba umieć zrezygnować z przyjemności dla współmałżonka lub dzieci, a nie tylko skupiać się na swoich potrzebach. Z tym są problemy u współczesnej młodzieży.
17 października 2015, 10:16
Nauką jest również publiczna dyskusja na temat małżeństwa, która obecnie ma miejsce, tak naprawdę każdy kto jest w związku x lat dobrze wie, że wydarzyć może się tu wszystko czego nie jest w stanie przewidzieć nikt. To jest jak wyprawa w dżunglę, jak się dobrze nie przygotujesz zginiesz przy pierwszym spotkaniu twarzą w twarz z orangutanem czy lianą , która wciągnie cię na drzewo, z którego nastepnie spadniesz, zresztą i tak spadniesz, tylko pytanie jak się wykaraskać. Filmy pt. "Miłość, szmaragd i krokodyl", "Tarzan", "Krokodyl Dundee" wbrew pozorom wcale nie są głupie i naiwne. Może należłoby je wprowdzić  jako obowiąkowe na kursach pzredmałżeńskich :-)
17 października 2015, 10:38
Życie przerasta scenariusze filmowe, przygotowanie do dorosości nazywa się wychowaniem.
17 października 2015, 10:41
Zgadzam się z tobą w pełni.
17 października 2015, 10:06
Z doświadczenie mojego życia wiem, iz nie da sie przygotować do dorosłości w tym do życia 30-40-50 lat w małżeństwie. Idąc dalej, znam wiele małżeństw żyjacych ze sobą w miłości do ostatnich swych dni, które nie były ani przesadnie religijne, ani też jakoś specjalnie się do małżeństwa nei przygotowywaly, a później nie nalezaly do wspólnot, czy ruchów religijnych. No i znam rozwody osób, ktore w młodości (takze juz w małżeństwie) uchodziły za niemal swięte, a ne pewno za zaangażowane w duszpasterstwa,  w zycie sakramentalne itd. I jeszcze pytanie, czy jak pojawi sie kolejne duszpasterstwo, ktore skupi kilka procent małżeństw cokolwiek pomoże.
17 października 2015, 12:29
No właśnie chyba w artykule mowa nie o kolejnym działaniu w tej samej jedynie duszpasterskiej warstwie, a o świadomość, że dbanie również o zaangażowanie w pracy nad innymi warstwami chodzi. Duszpasterstwo nie powinno się ograniczać do samej "duchowości", które to ograniczenie "jakoś tak" weszło od świata chyba na zasadzie specjalizacji.
17 października 2015, 09:36
Takie głosy powinny być codziennością, a nie marginesem Kościoła - to smutne, tym bardziej, że znana jest teletubisiowata alternatywa, która opisane problemy powiększa. Jedna nienajoczywistsza konsekwencja sytacji kiepskiej formacji opisanej w artykule mi się nasuwa - czy w takim razie "wysyp" procedury unieważniania małżeństwa nie staje się zrozumiały? Czy w przypadku jakichś dziecinnych wyobrażeń, niekorygowanych przez pasterzy (którzy coraz mniej są pasterzami, a coraz bardziej kumplami) rzeczywiście można mówić o związku ważnie (poważnie?) zawartym?
17 października 2015, 12:53
Przed tropicielem teletubisi nic nie umknie bo kolor torebki ich wyda !Tropiciel czuwa :)
17 października 2015, 13:09
Istnieje coś takiego, jak obiektywna rzeczywistość i obiektywne prawa nią rządzące, a nie same interpretacje rzeczywistości, w którym to poznawczym absurdzie Pan trwa.
17 października 2015, 14:09
Ale i tak z Pańskim namiętnym  tropieniem spisków  i dopatrywaniu się ich we wszystkim co nie po Pana myśli nie mam szans bo to dopiero superabsurd! a teletubisiom niech Pan odpuści naprawdę kolor torebki jeszcze o niczym nie świadczy , a i świat w tym ,, otwartersi" nie skupiają się na spiskowaniu przeciw dobru, oczywiście definiowanemu przez Pana  , naprawdę :)
17 października 2015, 21:45
Przyswoił Pan bzdurne rozumienie świata i replikuje Pan nim. Śmieje się Pan ze spisków? - właśnie jeden z nich wyszedł na wierzch u Volkswagena. Niewiele Pan ze świata najwyraźniej rozumie i niewiele Pan chce zrozumieć.