"Boże Ciało" to dla mnie jedne z najlepszych rekolekcji
Czy w ogóle Daniel miał prawo myśleć o kapłaństwie? On przestępca, powszechnie odrzucony i potępiony. Chcielibyście takiego księdza?
Cały czas jestem pod ogromnym wrażeniem filmu „Boże Ciało” (reż. Jan Komasa). Pisałem już i mówiłem, że ten film to dla mnie jedne z najlepszych rekolekcji, w jakich kiedykolwiek uczestniczyłem.
Bohaterem filmu jest Daniel (w tej roli objawienie polskiego kina, Bartosz Bielenia). Chłopak siedzi w zakładzie poprawczym za poważną zbrodnię. Nie opuszcza go jednak myśl, by na wolności wstąpić do seminarium i zostać księdzem. Dowiaduje się, że z taką przeszłością o kapłaństwie nie ma co nawet marzyć. Po wyjściu z zakładu Daniel zostaje skierowany do pracy w tartaku znajdującym się nieopodal małej wsi na Podkarpaciu. Na miejscu oznajmia, że jest księdzem. Gdy miejscowy proboszcz zaczyna mieć problemy ze zdrowiem, Daniel zbiegiem okoliczności zostaje poproszony o to, by go zastąpić przez kilka dni. Chłopak musi się więc odnaleźć w nowej roli i podjąć duszpasterskie obowiązki.
Mówię o tym, ponieważ ów Daniel kojarzy mi się z bohaterem ostatniej niedzielnej Ewangelii. Zacheusz chciał tylko zobaczyć Jezusa. Daniel podobnie – chciał tylko niewinnie „poudawać” księdza. Zacheuszowi ani nie było w głowie jakieś bardziej angażujące spotkanie, a co dopiero zapraszanie Jezusa do domu. Podobnie Daniel – też nie miał w głowie planu pełnienia kapłańskiej misji, a co dopiero podjęcia odpowiedzialności za całą parafię. Czy w ogóle Zacheusz miał prawo do takich pragnień? On wykluczony, powszechnie uznany za nieczystego.
Czy w ogóle Daniel miał prawo myśleć o kapłaństwie? On przestępca, powszechnie odrzucony i potępiony. Chcielibyście takiego księdza? Mało kto by chciał, podobnie jak niewielu akceptowało wizytę Jezusa w domu Zacheusza.
A jednak Jezus postępuje inaczej. Dlaczego? Abp Grzegorz Ryś powie, że musi to zrobić, żeby pozostać wiernym sobie, swojej misji i metodzie działania. Jezus odczuwa wewnętrzny przymus. On musi wejść do domu Zacheusza, bo widzi w nim „syna Abrahama”, czyli członka Ludu Bożego. Imię Zacheusz znaczy „czysty”. To imię wciąż go określa, chociaż jego życie jest tego totalnym zaprzeczeniem.
Jezus przypomina nam dzisiaj, że „nad wszystkim ma litość, bo wszystko jest w Jego mocy, i oczy zamyka na nasze grzechy, byśmy się nawrócili” (por. Mdr 11, 22). On – miłośnik życia – nie brzydzi się żadnym naszym grzechem. Szuka tego, który zaginął. Tego, kto był, ale już go nie ma. Kto odszedł. Wybór i wezwanie Boże są nieodwracalne i nieodwołalne. Bóg nigdy z nas nie rezygnuje, jak nie zrezygnował z Zacheusza. Jak z pewnością nie zrezygnowałby z bohatera filmu „Boże Ciało”. Jezus zawsze widzi w człowieku dobro. Nawet wówczas, gdy inni widzą tylko samo zło. Nawet wówczas, gdy my sami w sobie nie potrafimy nic dobrego zobaczyć.
Jezus patrząc na sykomorę, znalazł w Zacheuszu przynajmniej trzy przejawy drzemiącego w nim dobra. Pierwsza to determinacja uczynienia wszystkiego, co możliwe, aby zaspokoić przynajmniej swoją ciekawość co do Jezusa. Po drugie, Jezus wie, że w swojej ciekawości Zacheusz zachowuje się jak dziecko: nie kalkuluje, nie patrzy na to, co inni powiedzą. Po trzecie, i może najważniejsze, Mistrz z Nazaretu znajduje w Zacheuszu fundamentalny przejaw człowieczeństwa – gotowość do udzielenia gościny wędrowcowi.
Te same cechy, co Zacheusz, miał Daniel z filmu Jana Komasy. Był zdeterminowany. Nie był wyrachowany i pozbawiony autentyzmu – zachowywał się jak dziecko. Był ponadprzeciętnie wrażliwy na niedolę innych, co jest najlepszym świadectwem jego człowieczeństwa. Przyjrzyj się sobie i swojemu życiu właśnie w świetle tej liturgii Słowa, by zobaczyć przynajmniej część drzemiącego w Tobie dobra. Jezus już je widzi. A Ty?
Skomentuj artykuł