Co się stało z naszym duszpasterstwem?

fot. Archiwum prywatne autora

W moim pokoleniu, które z duszpasterstwa akademickiego wychodziło dwadzieścia lat temu, zaangażowanie osłabło. Przyjrzałem się losom moich znajomych z duszpasterstwa akademickiego. Część weszła w różne bardziej intensywne i radykalne nurty katolicyzmu, czasem zabarwionego politycznie. Część – we wspólnoty takie jak neokatechumenat czy Odnowa. Wielu z nas wiarę straciło, a u większości ona płowiała, wtapiała się w tło, zderzała z życiem.

Na nieco spłowiałym, zeskanowanym zdjęciu widzę grupę radosnych studentów, klaszczących podczas liturgii Wigilii Paschalnej AD 2004 u szczecińskich dominikanów. Choć kościół jest jeszcze niewykończony – świecą gołe cegły – wnętrze szczelnie wypełnia tłum pełen radości. W tłum tańczących studentów wplotło się dwóch duszpasterzy – ojciec Janusz i ojciec Witold. Ten drugi już nie żyje – zmarł niespodziewanie dwanaście lat później. A co stało się z nami, klaszczącymi wówczas w dłonie? Co się stało z „naszą klasą”?

To zdjęcie pokazuje coś więcej niż tylko grupę ludzi i mury. Ukazuje szczególny okres, który dziś jedni nazwą czasem niewinności, inni – naiwności. Przełom wieków był w Polsce czasem religijnego ożywienia. Do duszpasterstwa akademickiego u szczecińskich dominikanów ściągały wówczas tłumy, na kameralnych z założenia spotkaniach bywało trzydzieści lub więcej osób. Podobnie radziło sobie DA u księży chrystusowców. Wspólnoty – Odnowa w Duchu Świętym, neokatechumenat i wiele innych – pękały w szwach. Pamiętam z tamtych czasów narzekanie ojców oddelegowanych do szczecińskiego dominikańskiego klasztoru, że nie mogą znaleźć czasu, by „obsłużyć” wszystkie grupy i wspólnoty przy parafii. Żeby znaleźć miejsce siedzące na liturgii Wigilii Paschalnej czy na pasterce, trzeba było przyjść półtorej godziny wcześniej, bo nie było szans usiąść. Zbiorowe, ekstatyczne przeżycia. Świece, muzyka.

Dziś pół godziny przed liturgią znajdą się jeszcze pojedyncze, wolne miejsca. Na spotkania duszpasterstwa akademickiego w Szczecinie w najtrudniejszym momencie, parę lat temu, przychodziło kilkoro studentów. Dzisiaj jest ich trochę więcej, ale nadal do roku 2004 sporo brakuje. Życie wspólnotowe także jakby przygasło.

Coraz ciemniej, coraz szarzej, coraz więcej pęknięć

Badania nie pozostawiają wątpliwości. Zmiana zaszła. W roku 2000 we Mszy uczestniczyło 47,5% katolików, w roku 2017 było to już tylko 38,3%. Doszło do zmiany pokoleniowej. Badacze Pew Research zapytali respondentów z całego świata, czy uważają religię za bardzo ważną. „Tak” odpowiedziało 40 proc. Polaków powyżej 40. roku życia (czyli także tych, którzy na przełomie wieków byli w duszpasterstwach akademickich) i jedynie 16 proc. młodszych. Ta luka między dwiema grupami wiekowymi jest największa w Europie.

Co się zmieniło? Lata 1995–2005, ten czas entuzjazmu, to moment, kiedy opadł trochę antyklerykalizm początku lat 90. Władza nie bratała się silnie z Kościołem, ale umiała z nim żyć. Żył Jan Paweł II – Polaków zachwyciły jego pielgrzymki, często na poziomie opowieści o kremówkach – ale emocje zostały poruszone. Papież ogłaszał „nową wiosnę Kościoła”, która miała przyjść poprzez wspólnoty i duszpasterstwa. Skandale pedofilskie na pewno były w tle – dziś już o tym wiemy, kiedy coraz więcej osób opowiada o strasznych przeżyciach sprzed lat – ale nie mówiło się o tym tak głośno. Kościół katolicki, jakkolwiek wewnętrznie skłócony, jednak chyba jeszcze budził u większości Polaków pozytywne skojarzenia.

Potem to wszystko zaczęło się powoli osypywać. Trudności widać już od dłuższego czasu. Przede wszystkim młodych jest w duszpasterstwach mniej. Niektóre nadal pękają w szwach, jak te największe, w dużych miastach – krakowska „Beczka” czy warszawska „Freta 10”. Wiele mniejszych przeżywa kryzys. Już w 2013 r. ks. Marek Łuczak pisał w tygodniku „Niedziela”: „Nie da się bowiem ukryć, że w duszpasterstwie akademickim nie ma dzisiaj tłumów. Można to tłumaczyć niżem demograficznym i postępującą sekularyzacją, ale z pewnością nie da się też pominąć zmiany mentalności: ludzie stali się w większym stopniu indywidualistami”. Skąd kryzys? Pytam dr Marię Rogaczewską, badaczkę religii z UW, która na przełomie wieków była aktywna w duszpasterstwie akademickim dominikanów w Warszawie, na Freta. „Kiedy pokolenie wyżu demograficznego – czyli nasze – ruszyło masowo na studia, z jednej strony szukało towarzystwa i wspólnoty w wielkim mieście. Ale było w tym też coś więcej – nasze pokolenie miało jeszcze to, co w literaturze anglojęzycznej nazywa się religious literacy, a co nie do końca precyzyjnie tłumaczy się jako «wiedzę religijną». Bo to nie tylko wiedza, ale także wyobraźnia predysponująca do religijnego myślenia. Nasze pokolenie jeszcze modliło się z babciami, czytało długie książki, rodzice opowiadali nam długie historie i narracje. Młodszym pokoleniom tego może brakować. Zostaje im religijność festiwalowo-pragmatyczna, czyli: chodzę na «Jezusa na Stadionie», tak jak na Openera, a z drugiej strony szukam sobie uzdrawiacza, coacha, duszpasterza, który mi szybko sformatuje umysł, żebym była zdrowa i bogata”.

Ale i w moim pokoleniu, które z duszpasterstwa akademickiego wychodziło dwadzieścia lat temu, zaangażowanie osłabło. Przyjrzałem się losom moich znajomych z duszpasterstwa akademickiego. Część weszła w różne bardziej intensywne i radykalne nurty katolicyzmu, czasem zabarwionego politycznie. Część – we wspólnoty takie jak neokatechumenat czy Odnowa. Wielu z nas wiarę straciło, a u większości ona płowiała, wtapiała się w tło, zderzała z życiem. Entuzjazm uciekał z nas szybko jak kolory z podkoszulek w pralce „Frania” w latach 80., jak z pisanek zanurzonych w occie. Było coraz ciemniej, coraz szarzej, pojawiały się pęknięcia, a niebo zaczynało płonąć.

Kogoś z nas już nie ma. Ktoś tam szukał od czasu do czasu ducha, transcendencji – ale do życia duchowego trzeba siły, a pojawiały się dzieci, codzienna rutyna pracy. Coraz częściej okazywało się, że życie w Kościele i posłuszeństwo mu nie jest takie proste, jak myśleliśmy. Gdy ujawniano kolejne skandale, gdy patrzyliśmy na dziwne powiązania tronu i ołtarza, pojawiały się nawet pytania o to, czy w ogóle należy pozostać w Kościele. Coraz częściej pojawiały się głosy: „Nie chcę podpisywać się pod tym, co robi ta organizacja”. Coraz częściej okazywało się, że studencka wiara i sposób jej przeżywania były odpowiednie na czasy studenckie, ale na dorosłe życie to nie wystarczało. Gorzko pisał poeta Artur Nowaczewski, rocznik 1978:

(...) wiara wydaje się dziecinadą
jak odprasowana komża ministranta
i równy ścieg partyjnych gazet
grzmiących słowami, słowami, słowami.
nie wokół nich obraca się nasz los,
kiedy niszczyciele ruszają w pościg
i porzucić trzeba sny o niewinności
gdy nadciąga szkwał (...)

Gdzie nas rzuciło życie?

Patrzę na te dwa pokolenia. Co zostało z tej radości, tak widocznej na zdjęciu? Gdzie rzuciło nas życie – dzisiejszych trzydziestoparo- i czterdziestolatków? Co oni sami mają na ten temat do powiedzenia? Odszukałem znajomych z tych czasów, by oddać im głos.

Część osób faktycznie odeszła. Z Moniką „Pacyfką” Tichy, dziś aktywistką, feministką, sojuszniczką osób LGBT, która dokonała niedawno aktu apostazji, byłem kilkanaście lat temu w duszpasterstwie akademickim u szczecińskich dominikanów. Dziś mówi mi: „Kiedy byłam nastolatką, bardzo mocno zaangażowałam się w Kościół, najpierw w Oazę, potem w duszpasterstwo akademickie, prenumerowałam «Tygodnik Powszechny» jeszcze długo po studiach. Niestety, obserwując rzeczywistość i biografie bliskich mi osób z kręgów katolickich, zobaczyłam, że to, co w Kościele mówi się o tym, jak powinniśmy żyć, ma się nijak do tego, czym rzeczywiście jest człowiek, świat, który nas otacza. Zasady, o których nam mówią, motywowane są raczej utrzymaniem pewnego status quo, patriarchalnych struktur społecznych, a nie dobrem człowieka”.

U większości osób nie zaszły tak radykalne zmiany, choć – jak mówi Karolina Wichowska, absolwentka politologii zajmująca się popularyzacją historii, która w czasie studiów bywała na spotkaniach DA „Freta 10” – „twórczo, krytycznie modyfikują obraz świata, który szkicowali im duszpasterze akademiccy”. Jednak wielu pozostało w kręgu wiary. „Znajomych, których widywałam kilkanaście lat temu na siódemkach, widuję na różnych mszach na Freta. Niektórzy podobierali się w pary i zwykle niańczą po 3–4 dzieci, które przyprowadzają na msze” dodaje Wichowska.

Pokazuję zdjęcie Marcinowi Przybyszowi, który dwadzieścia lat temu był bardzo aktywny w dominikańskim DA w Szczecinie. Marcin – prawnik, obecnie mieszkający w Niemczech, mąż i ojciec, ma krytyczny stosunek do tego, co robi Kościół w Polsce, twierdzi, że mówienie o kryzysie jest przesadą: „Każdy z nas się mierzy ze swoimi kryzysami wiadomego czasu, ale nie wydaje mi się, byśmy gremialnie wpadli w jakąś ciemną dolinę. Jest inaczej, ale z pewnością nie tak strasznie. Nie wydaje mi się też, żebyśmy wtedy jechali na jakimś «powierzchownym haju». Gdyby nie to miejsce w tym szczecińskim kościele, w ogóle by nas w nim nie było. Mnie dominikanie uratowali, i nic tego nie zmieni. No i jestem ogromnie wdzięczny za tych wszystkich świeckich ludzi wokół. Nie spotkałbym ich nigdzie indziej pod słońcem”.

Na koniec, z pytaniem o przyszłość, wracam do dr Marii Rogaczewskiej. Czy kiedyś może powtórzyć się religijny boom przełomu wieków? Czy duszpasterstwa i wspólnoty mogą znowu stać się pełne w cyfrowym społeczeństwie? Dr Rogaczewska jest przekonana, że to zależy od sposobu myślenia i wyobraźni. „Każde kolejne pokolenie jest coraz bardziej przebodźcowane” – mówi Rogaczewska. „Stan mózgu przy słuchaniu muzyki, kontemplacji natury, przy modlitwie jest ten sam. To te same ośrodki. Jeśli one nie są pobudzane w dzieciństwie, jeśli dzieci nie uczy się kontemplacji, medytacji, aktywności wymagających spokojnego umysłu, to nie będą umiały w ogóle zrozumieć, na czym polega życie religijne i duchowe. Nie będą w stanie nawet wysiedzieć na spotkaniu biblijnym czy na nabożeństwie”. Dr Rogaczewska dziś sama jest matką i styka się z tym dylematem bezpośrednio. „Moje dzieci będę musiała nauczyć elementarza wyobraźni i kontemplacji. Dlatego teraz chodzimy w góry, żeby za 20 lat były w stanie skupić się 10 minut na modlitwie”.

Socjolog, publicysta ("Więź", "Rzeczpospolita"), członek zespołu "Nowej Konfederacji". Autor powieści biograficznej "G.K.Chesterton", eSPe 2013).

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Co się stało z naszym duszpasterstwem?
Komentarze (2)
KW
~Kasia We
8 czerwca 2020, 16:49
"Dlatego teraz chodzimy w góry, żeby za 20 lat były w stanie skupić się 10 minut na modlitwie" piękne
KS
Konrad Schneider
8 czerwca 2020, 13:09
Dziekuje Panu za ten artykul. Poruszyl Pan szalenie ciekawa tematyke religijnosci i przezywania transcendencji wsrod konkretnej grupy spolecznej, studentow. Mysle, ze w takim kontekscie warto byloby zaczerpnac z doswiadczen Kosciola w innych krajach, jakby nie bylo, katolicki znaczy powszechny. Pracujac z niemiecka mlodzieza jako nauczyciel dostrzegam w kazdym pokoleniu potrzebe duchowosci, transcendencji, poswiecenia sie dla konkretnej sprawy, pomagania innym. I to mnie uskrzydla! Przy okazji widze, ze altruizm i milosc blizniego nie jest zarezerwowany tylko dla chrzescijan, ale jest kompetencja wpisana w nasz ludzki rodzaj. Warto na tym budowac!