Czy dzieci na weselu to przeszkoda dla dobrej zabawy?
Wesele jest świętem młodych. Nie jest jednak możliwe bez gości. Kto powinien więc decydować czy w zabawie wezmą udział dzieci czy nie?
Na stronie swiat-rodzicow.pl ukazał się krótki i budzący wiele kontrowersji tekst o uczestniczeniu dzieci w weselu.
Zabierać czy nie? Czy dziecko na zabawie to przeszkoda dla dobrej imprezy rodziców i reszty weselników? A może towarzysz do wspólnych, rodzinnych wygłupów - wszak kto potrafi być tak słodki jak roztańczony dwulatek?
Kilka tygodni temu byłam w kościele na ślubie koleżanki ze wspólnoty. Oboje z mężem ustaliliśmy, że pójdę sama jako delegacja naszej rodziny. Nasze doświadczenie pokazuje, że dzieci podczas ślubu w kościele to nie jest dobry pomysł. Dlaczego?
>> Pojawiają się całodobowe żłobki czynne przez cały tydzień. "Biedne dzieci"
Śluby zazwyczaj odbywają się popołudniu. To czas zmęczenia pociech, ich irytacji. Byłam na kilku uroczystościach, gdzie dziecko zakrzyczało młodą parę podczas przysięgi. Kiedyś moja sąsiadka (panna młoda) mówiła z żalem o sytuacji, jaka miała miejsce na jej ślubie. To był żal do brata i jego żony - 3-letni bratanek biegał po kościele i krzyczał, gdy oni chcieli złożyć sobie przysięgę. Widziałam tą sytuację, byłam na tej mszy. I szczerze im współczułam. Coś, co miało być piękne i ważne, zostało zagłuszone.
Nie chodzi teraz o to, by szukać winnych. Dziecko nie jest winne temu, że nie jest robotem i cicho nie usiedzi. Rodzic nie jest winien, że chce brać udział w najważniejszym dniu siostry i szwagierki. Gdzie więc znaleźć złoty środek?
Wesele jest świętem młodych. Nie jest jednak możliwe bez gości. Kto powinien więc decydować, czy w zabawie wezmą udział dzieci czy nie? Nie wiem.
Przyszły rok zapowiada się bogaty w weselne klimaty - na dzień dzisiejszy zaplanowane są trzy uroczystości bardzo bliskich mi osób. Jedna z nich zapytała, czy planuję zabrać ze sobą dzieci. Nie, nie planuję. Ale czy mam inne wyjście?
Nie mam nigdzie blisko babci, która zaopiekuje się dwójką maluchów. Z jednym sobie jeszcze poradzi, ale nie chce brać odpowiedzialności za dwoje - rozumiem to i doceniam szczerość. Pytanie jednak, co zrobić? Co mają zrobić rodzice, którzy idą na wesele siostry lub brata i naturalną tego konsekwencją cała najbliższa rodzina też będzie brała udział w uroczystości? W komentarzach pod artykułem przeczytałam wiele cennych rad.
Można poprosić przyjaciół - jeśli się takowych ma i im ufa. Sama 5 lat temu byłam nocną opiekunką kilkumiesięcznej Zuzi przyjaciół, którzy bawili się na weselu. Da się - jeśli utrzymujesz takie znajomości i wiesz, że twoje dzieci zostaną z kimś na noc. Można poprosić rodzinę - jeśli nie wybiera się na wesele razem z tobą.
Można wynająć opiekunkę. Całonocna opieka trochę kosztuje, pytanie, czy nie warto? Może warto zrobić bilans zysku i strat - znasz swoje dziecko najlepiej, jak ono będzie czuło się na całonocnej imprezie? Czy nie zacznie płakać i marudzić po 21? Czy nie będzie "pchało" się pod nogi młodej parze podczas ich pierwszego tańca? Czy nie przestraszy się, widząc pijanego wujka (w każdej rodzinie zdarzają się tacy wujkowie, czyż nie?)? Czy zniesie bez płaczu hałas, gwar, oklaski i "gorzko gorzko"?
Na moim weselu nie było dzieci - nie było więc "problemu". Nie był to nasz wybór, ale naszych gości. Wodzirej miał w zanadrzu kilka zabaw dla najmłodszych, nie musiał ich jednak przeprowadzać.
Czasem na wesela zatrudniany jest animator dla najmłodszych. Nigdy nie byłam na zabawie z kimś takim, wiem jednak, że rodzice bardzo chwalą sobie takie rozwiązanie. Taka osoba nie tylko zabawia najmłodszych, siedzi z nimi przy osobnym stole (na którym nie ma np. świeczek i innej potencjalnie niebezpiecznej dekoracji), ale jest z nimi również, gdy zasną i czuwa w osobnym pokoju, gdy reszta weselników bawi się w najlepsze.
Wydaje się, że takie rozwiązanie jest idealne, jednak kosztowne. Poza tym jeden animator nie ogarnie np. piętnastki dzieci poniżej 3. roku życia - choćby nie wiem jakie posiadał umiejętności, to w końcu nadzieje się na zmęczenie, focha i ogólną klęskę całego pomysłu.
Zabierać więc czy nie zabierać?
Uwielbiam tańczyć, śpiewać i dobrze się bawić. Lubię beztroskie pląsy na parkiecie i poczucie, że mogę bawić się bez trosk. Choć kocham swoje dzieci i uważam, że są najwspanialsze na świecie (jak każda matka!), to wolałabym bawić się bez nich. Dlaczego?
Dzieci zawsze będą potrzebowały choćby minimalnej uwagi rodziców - nie będzie więc beztrosko. Trzeba przypilnować, by nie wpadły pod nogi kelnerowi niosącemu wazę z gorącą zupą. Trzeba trzymać z daleka od orkiestry i kabli (oj, mój dwulatek miałby zabawę w świecie wtyczek i kabelków!). Moje pociechy uwielbiają tańczyć, ale obstawiam, że koło 22 padną trupem na parkiecie. I co wtedy?
Ideałem jest mieć komu i gdzie zostawić dziecko. Są jednak rodzice, którzy boją się nadmiernie o swoje potomstwo - nie potrafią dobrze bawić się, wiedząc, że ich dziecko nie umie zasnąć bez ich przytulenia. Nie oceniam, czy to dobre czy nie. Taki rodzic jednak nie będzie bawił się dobrze na weselu bez dziecka, myślami będzie z nim w domu.
Cztery lata temu byłam w sytuacji, która nie była dla mnie idealna. Na wesele kuzynki musieliśmy zabrać nasze półroczne dziecko. Powód był prosty - wesele było daleko od rodziny, a ja karmiłam piersią. Jaś płakał, gdy orkiestra zaczynała głośniej grać i niewiele pomagało siedzenie na uboczu.
Część wesela spędziłam na korytarzu, zmieniając się z mężem przy dziecku. Bawiłam się wtedy bardzo dobrze, ale bez męża i tylko przez chwilę. Nie było to dla mnie najlepsze wesele, choć samo w sobie było fantastyczne. Na szczęście udało się nam nadrobić na poprawinach, gdy ktoś z rodziny zabrał dziecko na spacer.
Niektórzy twierdzą, że dziecko to ich najbliższa rodzina i chcą świętować z nimi. Jeśli para młoda nie chce dzieci - one też się nie pojawią. Szantaż czy jasne stawianie sprawy? Może to jest dla kogoś jedyne rozwiązanie?
Nie ukrywajmy też, dzieci są różne. Niektóre będą bawić się grzecznie niedaleko opiekunów. Inne będą uciekać, chodzić pod stołami, ściągać obrus (i świeczki!).
Rodzic wiedząc, czego może się spodziewać, powinien pomyśleć, czy jego obecność z dzieckiem na weselu nie będzie zadrą na lata z młodymi. Czy jego pociecha będzie rzeczywiście pociechą wesela czy małym niszczycielem z wielkim fochem? Bądźmy roztropni - także w pozornie błahych sprawach.
Magdalena Urbańska - z wykształcenia pedagog i doradca rodzinny. Z wyboru żona, matka dwóch synów. Nie potrafi żyć bez kawy i dobrej książki. Prowadzi bloga niezawodnanadzieja.blog.deon.pl.
Skomentuj artykuł