Czy jeszcze potrafimy być solidarni międzypokoleniowo?
W Polsce o solidarności międzypokoleniowej mówi się zazwyczaj wtedy, gdy pojawia się temat emerytur, obciążeń służby zdrowia czy innych, potencjalnych kryzysów systemu zabezpieczenia społecznego. Nierzadko więc pojęcie to kojarzy się z nadciągającym kataklizmem i ze swego rodzaju teoretyczną fikcją.
Dopiero pandemia pokazała, że tego typu solidarność nie sprowadza się tylko do akademickiej dysputy, ale może mieć swój konkretny, praktyczny wymiar tu i teraz.
Fikcja czy fakt, mosty czy przepaść?
Większość z nas wychowuje się w poczuciu, że człowiek nie jest samotną wyspą. Co bardziej dociekliwi wiedzą, że na umowie społecznej – a od strony teoretycznej można by pokusić się o stwierdzenie, że koncepcja solidarności międzypokoleniowej jest pewną formą umowy społecznej – opiera się całe nasze społeczeństwo. Jesteśmy za siebie nawzajem odpowiedzialni i połączeni silniejszymi więzami niż nam się wydaje. Kiedy przychodzi do dyskusji o ekologii, zdrowiu publicznym, bezpieczeństwie – nikt tego nie kwestionuje.
I właściwie solidarności międzypokoleniowej jako takiej też raczej nikt nie kwestionuje. Nic dziwnego. Jak się o czymś nie myśli, to się z tym nie dyskutuje Bo jeśli przymiotnik „międzypokoleniowy” pojawia się w naszych rozmowach przy winie, to już raczej w towarzystwie „konfliktu”, „różnic”, no, ewentualnie „przepaści”. Chyba każdy z nas mógłby przytoczyć jakieś doświadczenie, które by pod takim szyldem w jego pamięci funkcjonowało. Przecież o to, co dzieli, potykamy się na każdym kroku. Czy to w rodzinach, czy w pracy, czy oglądając (jak ktoś lubi się torturować) telewizję. Ta „dzisiejsza młodzież” zawsze jest nie taka, jak trzeba, a „starzy” skostniali i zachowawczy.
Kiedy jednak pandemia zaczęła siać spustoszenie w społeczeństwach, większość z nas ze zrozumieniem podeszła do konieczności stosowania się do wprowadzanych przez rząd obostrzeń. Argument, żeby chronić starszych i przeciążoną służbę zdrowia, przemawiał do wyobraźni naszych serc i łączył nas wszystkich we wspólnym wysiłku. Dokładnie tak, jak to ujmował ks. Józef Tischner: „Cóż znaczy być solidarnym? Znaczy nieść ciężar drugiego człowieka”*!
Ileż dobra się w tych początkowych, trudnych miesiącach zadziało! Takiego ewangelicznego – cichego i prostego. Wyprowadzanie zwierzaków, dostarczanie zakupów, leków, szycie maseczek, gotowanie posiłków… Młodsi pomagali starszym, starsi młodszym. Na miarę swoich sił i możliwości. Przykłady można mnożyć. Kolejny raz przekonaliśmy się, że kiedy przychodzi zagrożenie, potrafimy się jednoczyć i myśleć w kategorii „my”.
Solidarność wymaga wysiłku. Ode mnie
Mijają jednak kolejne miesiące i w umęczonym obostrzeniami społeczeństwie narastają frustracje, a wraz z nimi agresja i zniechęcenie. W takiej sytuacji bardzo łatwo wpaść w sidła konfliktu i podziałów. Póki co społeczna niechęć kanalizuje się głównie na politykach. Ale kto wie, czy w niektórych głowach już dziś nie zaczyna kiełkować myśl, że to tylko „młodzi”, „pracujący”, podejmują wysiłki i ponoszą koszty koronawirusowego szaleństwa?
Albo – z drugiej strony – gdzie indziej jakiś senior karmi się myślą, że przez wszystkich traktowany jest przedmiotowo i rzucony na pastwę samotności… Niestety, jestem w stanie wyobrazić sobie, jak z dnia na dzień to, co nas połączyło, staje się kością niezgody. Jak temu zapobiec?
Po pierwsze, przez nieustanne uwrażliwianie samego siebie, by za rzędem cyfr, nick-ów i loginów zawsze widzieć Osobę, człowieka, który ma wrodzoną, niezbywalną godność, konkretną twarz, indywidualny temperament, wyjątkową historię. Tego nie da się zrobić, jeśli nie będziemy podejmować nieustających wysiłków, by z Bliźnim się spotkać i dać mu prawo, do bycia innym niż ja. Tego nie da się też zrobić, jeśli nie będziemy dbać o budowanie relacji w naszych rodzinach i na sąsiedztwie. Każdego dnia.
Po drugie, nie da się nieść czyjegoś ciężaru, jeśli nie ma się świadomości, jaki ten ciężar jest. A żeby to zrozumieć, trzeba najpierw tego Drugiego wysłuchać. A więc – dać mu głos. A samemu zamilknąć. W świecie, w którym raczej wygłaszamy stanowiska i opinie, a nie dialogujemy, jest to szczególne wyzwanie.
Niestety, jestem w stanie wyobrazić sobie, jak z dnia na dzień to, co nas połączyło, staje się kością niezgody.
Po trzecie, co chyba najbardziej zachwyca mnie w wizji solidarności międzypokoleniowej, trzeba sobie nieustannie przypominać, że jesteśmy zanurzeni w głębokiej współzależności. Do zrozumienia wzajemnych potrzeb i interesów jesteśmy więc wezwani wszyscy w równym stopniu. „Służcie sobie nawzajem” (1P 4, 10) – to reguła, która wymyka się podziałom.
Może więc Europejski Dzień Solidarności międzypokoleniowej (29 kwietnia) to dobra okazja, by zrobić sobie rachunek sumienia z tego, jak traktuję inne – młodsze i/lub starsze – pokolenia? Niekoniecznie tylko w pandemicznych czasach.
*J. Tischner, Etyka solidarności oraz Homo Sovieticus, Wydawnictwo Znak, s. 10.
Tekst pochodzi z bloga dobrawnuczka.blog.deon.pl. Chcesz zostać naszym blogerem? Dołącz do blogosfery DEON.pl!
Skomentuj artykuł