Czy przeprosiny abpa Michalika kończą problem?
Co w najbliższych dniach tysiące księży, sióstr zakonnych, katechetów oraz zwykłych katolików, zatroskanych o Kościół, mogą i powinni powiedzieć ludziom nie tylko złej woli, ale po prostu podchodzącym krytycznie do otaczającej ich rzeczywistości?
Żyjemy w czasach, w których bardzo trudno o słowa obojętne. Zwłaszcza jeśli chodzi o słowa wypowiedziane w przestrzeni publicznej. Z drugiej strony żyjemy w czasach, w których natłok słów sprawia, że media cytują pojedyncze zdania, w nich upatrując kwintesencji nie tylko pojedynczej wypowiedzi, ale bardzo często także sposobu myślenia mówiącego i jego poglądu w jakiejś sprawie. Tak jest i nie można się na taki stan rzeczy obrażać. Trzeba o tym wiedzieć, mieć tego świadomość, uwzględniać te fakty i uwarunkowania, gdy zabiera się głos.
Kościół i jego przedstawiciele nie żyją w jakimś innym świecie, nie mogą liczyć pod tym względem na jakąkolwiek taryfę ulgową czy odmienne traktowanie tych, którzy w jego imieniu zabierają głos. Jeśli tego nie uwzględniają, zwykle swoimi wypowiedziami szkodzą wspólnocie Kościoła, nie tylko Kościołowi jako instytucji. Szkodzą misji Kościoła. No i sobie.
Gdy dotarły do mnie wypowiedziane we wtorek przed południem słowa przewodniczącego Konferencji Episkopatu Polski zajęty byłem właśnie dowodzeniem, że nagłaśniana mocno za jedną z niemieckich rozgłośnie informacja o zmianie stanowiska Kościoła w kwestii dopuszczania do sakramentów rozwiedzionych, którzy zawarli kolejny związek, jest kompletną bzdurą i mieszanie do tego wszystkiego papieża Franciszka jest poważnym nadużyciem. Nie uwierzyłem, że przytaczane słowa arcybiskupa rzeczywiście zostały wypowiedziane. Zakładałem, że mamy do czynienia z kolejnym przypadkiem w rodzaju niedawnego omówienia przez jedną z gazet wypowiedzi ministra spraw wewnętrznych na temat policjantów i patologicznych rodzin.
Szybko jednak przekonałem się, że słowa naprawdę padły. Usłyszałem je na własne uszy. Usłyszałem je w kontekście, który zawierał słuszne spostrzeżenia, ale wypowiedziane w taki sposób, że nawet bez szczególnej złośliwości można je było zinterpretować jako nie tylko szukanie przyczyn zjawiska pedofilii wśród duchownych, ale też jako próbę szukania dla niego jakiegoś usprawiedliwienia lub przynajmniej wytłumaczenia.
Wiele godzin później usłyszałem ponownie przewodniczącego KEP. Odnosząc się do swej poprzedniej wypowiedzi, stwierdził: "Dziecko nie ma siły wciągać drugiego człowieka. To człowiek ten zły wciąga to dziecko w orbitę swoich niewłaściwych zainteresowań. Tak należy to zdanie przyjąć. To jest pomyłka ewidentna, za którą przepraszam i koryguję". Rzecznik KEP z naciskiem mówił, że mieliśmy do czynienia z lapsusem językowym.
Czy to kończy problem?
Nie wiem. Bo nie wiem, co mam odpowiedzieć ludziom, którzy już zdążyli odnieść się do porannej wypowiedzi przewodniczącego KEP maksymę "co w sercu, to na języku"? Jak mam ich, jako zwykły ksiądz, przekonać, że nie ma podstaw, aby w ten sposób rzecz całą traktować? Co w najbliższych dniach tysiące księży, sióstr zakonnych, katechetów oraz zwykłych katolików, zatroskanych o Kościół, mogą i powinni powiedzieć ludziom nie tylko złej woli, ale po prostu podchodzącym krytycznie do otaczającej ich rzeczywistości? Ludziom, którzy będą chcieli dowiedzieć się, dlaczego w tak ważnej kwestii znowu padają słowa niejednoznaczne? Jak reagować, gdy ktoś w kontekście wypowiedzi przewodniczącego KEP przywołuje sprawę odwołanego niedawno kanclerza diecezji warszawsko-praskiej i cytuje uzasadnienie jego dymisji: "Powodem odwołania jest to, że wywołał wątpliwości co do konieczności jednoznacznego wypowiadania się w tych sprawach"? Co można i trzeba powiedzieć tym wszystkim, którzy zdążyli sami zareagować na pierwszą wypowiedź przewodniczącego KEP i poczuli się głęboko zawstydzeni (i to zawstydzenie, poruszenie, oburzenie w takiej czy innej formie wyrazili), jako katolicy, pragnący żyć zgodnie z Ewangelią? Czy mają teraz swoje słowa wycofać? Przeprosić, że skrytykowali swego pasterza?
Pan Jezus wtedy, gdy mówił o grzechu przeciwko Duchowi Świętemu, przestrzegał również "z każdego bezużytecznego słowa, które wypowiedzą ludzie, zdadzą sprawę w dzień sądu. Bo na podstawie słów twoich będziesz uniewinniony i na podstawie słów twoich będziesz potępiony" (Mt 12,36-37).
Żyjemy w czasach, w których za sprawą mediów mamy do czynienia z czymś, co chyba można uznać za swego rodzaju przedsmak tego rozliczania. Dziś każde słowo się liczy. Każde słowo wypowiadane przez człowieka wierzącego, przez chrześcijanina, katolika, członka Kościoła. W sposób szczególny dotyczy to sytuacji, gdy mowa o sprawach dramatycznych, przerażających, raniących, bolesnych, mających fundamentalne znaczenie. Dziś każde słowo, zwłaszcza w takich kwestiach, jest świadectwem. Niezależnie, czy tego chcemy czy nie. Bez uwzględniania, czy sobie z tego zdajemy sprawę, czy nie.
Skomentuj artykuł